Armia superbohaterów
Zawsze współczułam nauczycielom. Ani przez moment nie przeszło mi przez myśl, żeby połączyć swoją przyszłość z nauczaniem cudzych dzieci.
Widziałam, jaki niesie to za sobą ogrom frustracji, rozczarowań, chociaż pewnie często i satysfakcji. Raczej starałam się nie uprzykrzać życia moim pedagogom, chociaż Pani od chemii już bez patrzenia wiedziała, że jestem źródłem szmerów w pierwszej ławce. Miałam też swój ulubiony typ nauczyciela – taki, który wymagał. Skupienia, kreatywności, pracy. I trochę szedł pod prąd. To teraz czas na wspominki…
Pamiętam, jakby to było wczoraj, licealne lekcje języka niemieckiego, i mojego wychowawcę przystawiającego do twarzy lusterko z prośbą o powtórzenie Ich, Ich, Ich, Chiny, Chiny i wykonanie charakterystycznego ruchu dłońmi, w takt wypowiadanych słów. Do dziś perfekcyjnie umiem wyśpiewać formułkę, że nie przygotowałam się przez to, że pies zeżarł mi zeszyt, wciąż wiem, jak zrobić Zwiebelkuchen, a jako swoją supermoc podaję umiejętność zarapowania Króla Olch Goethego w oryginale. Wspominam to, jak bardzo nam się poświęcał, jak zależało mu często bardziej niż nam, żeby jednak coś dobrego z nas wyrosło. Cierpliwie wypraszał z klasy za pomalowane paznokcie, a po powrocie zawsze rzucał rozluźniającym żartem. Germanistką nie zostałam, ale w mojej głowie język niemiecki został odczarowany. Z tego brzydkiego i ciężkiego, zaczarowano go w fascynującą podróż, która usłana była lekką frustracją przy deklinacji, ale i błaznowaniem (no wyobraźcie sobie tylko Króla Olch przedstawianego w dresie…).
Pamiętam mojego, nieżyjącego już, Pana od muzyki. W uszach wciąż dzwonią mi skrawki prób chóru, na których denerwował się na nas, że rozmawiamy, nie otwieramy buzi wystarczająco szeroko. Każde spotkanie zaczynało się od rozgrzewającego W Krakowie na Brackiej, na rogu Trębackiej stał trębacz i trąbił tra ta ta ta. Przez kilka miesięcy złościł się, że opuszczamy spotkania, mylimy słowa, nie trafiamy w dźwięki, ale na występach było perfekcyjnie, idealnie, pięknie i wzruszająco. I wtedy nas chwalił. I wtedy wiedzieliśmy, że było warto. Dziś z łezką w oku oglądam nagrania z chóralnych występów. I znów, śpiewaczką nie zostałam, czasem słyszę, że swój talent powinnam oszczędzać dla reszty świata, ale w głębi serca wciąż jestem sopranem drugim.
Nie sposób nie wspomnieć o moich wszystkich polonistkach. Począwszy od najmłodszych lat i znienawidzonej nauki kaligrafii, przez fascynację literaturą, po pomylenie Idylli z Atlantydą (do dziś nie pojmuję toku myślenia, ale śmiechom nie było końca). Każda moja polonistka była wymagająca, dociekliwa, ale miała też w sobie, każda z nich, jakiś żar, który z rozrzewnieniem wspominam. Często powtarzały mi, że z interpunkcją jestem na bakier. I cóż, tak już zostało, ale książkami wciąż zaczytuję się jak szalona. W tym miejscu chyba należy wspomnieć też o bibliotekarkach. W tej laurce powiem, że kilka z nich, gdybym mogła, nosiłabym na rękach. Kochałam moje biblioteki i te wspaniałe kobiety, ale do dziś nie wiem, dlaczego pozwalały mi wypożyczać dorosłe książki, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. Minęło już trochę czasu, a ja wciąż w głowie mam obraz Brązowego Jenkinsa z Drapieżców Mastertona…
A co z trenerami? Ich się kocha i nienawidzi jednocześnie. Dziesięć rodzajów brzuszków przez godzinę? Bieganie dookoła sali przez kolejne pół godziny? Treningi wieczorami, kiedy znajomi zapraszają na spotkania? Proszę bardzo. Litry wylanego potu, masa niecenzuralnych słów, ale za to sześciopak na brzuchu, szpagat i ukłony do gromkich braw publiczności. Po tym wyrzucie adrenaliny zapomina się o całym trudzie przygotowań, a trener w sekundę staje się osobistym superbohaterem.
Takich postaci mam wiele, w pamięci i sercu. Najbardziej doceniam tych, którzy najwięcej ode mnie wymagali. W IDiKS również kolekcjonuję całą masę kandydatów na przyszłościowe wspominki.
Z okazji Dnia Edukacji Narodowej wszystkim nauczycielom, nauczycielom akademickim, trenerom, chciałam powiedzieć DZIĘKUJĘ. To zawsze takie okrągłe słowa, pompatyczne. Ale tak szczerze, z serca, dziękuję, że często wierzyliście i wierzycie bardziej, niż sam obiekt wiary, że dokręcacie śrubę bo wiecie, że da się lepiej i więcej, że jesteście wyrozumiali, poświęcacie często swój prywatny czas na to, by nam pomóc. I tak sobie myślę, że nauczyciel to ogromnie odpowiedzialny zawód, bo oprócz szlifowania diamentów, przecież tyle można zepsuć. Ciekawa jestem, czy takiego wyboru czasem się żałuje. Chyba jest z Was trochę taka armia cichych superbohaterów.
Przekazuję na ręce każdego pedagoga wirtualnego goździka.
PS Pani Gosiu, nasza Pani Redaktor Naczelna, w imieniu redakcji Nowe.pl dziękuję, że wyjaśnia nam Pani życie, pcha do jego doświadczania, zamiast o nim opowiadać.
Autor: Karolina Augustyn
Zdjęcia: archiwum prywatne