Blisko, coraz bliżej – podróże w dobie pandemii
Pandemia, oprócz zakrywania ust podczas kaszlu i obsługiwania aplikacji Teams, nauczyła mnie jednego – podróż do lokalnego spożywczaka po czosnkową bagietkę to nadal podróż. Przewidywalna, swojska, ale podróż. Kiedy na aplikacji Skyscanner przestały wyświetlać się tanie loty do Hiszpanii, kiedy wycieczki zagraniczne zaczęły kojarzyć się wyłącznie z testami i kwarantanną, kiedy Ryanair odwołał kolejny lot – zgrzytałam zębami. Dalej zgrzytam. Szkliwo jednak się zdarło, zęby spiłowały, a mi nie pozostało nic innego, jak uruchomić wyobraźnię i wybrać się w podróż – w głąb mojego miasta, w głąb komunikacji miejskiej, w głąb siebie!
Słuchawki, pomarańczowy termos, karta – wychodzę. Kiedyś zamiast karty brałam monety, które od lat zbieram do słoika po ogórkach kiszonych, ale we Wrocławiu ciężko kupić bilet, kiedy nie mamy ze sobą karty. Na przystanku Dworcowa cicho. Niedziela? Przebieram nogami z ekscytacji – wycieczka! Wycieczka to w tych czasach towar luksusowy. Na autobusie fluorescencyjny napis – Port Lotniczy. Karta, biletomat, kilk. Na automacie z biletami słowa: ,,Dziękujemy. Miłej podróży!”. Podróż. Uśmiecham się cynicznie pod maseczką. Przyklejam czoło do szyby.
Autobus jest podzielony na dwie części – jego środek wygina się niby akordeon. Koło Dworca Świebodzkiego pojazd wykonuje manewr skrętu, a ja obserwuję, jak pod pasażerami lekko uginają się kolana, jak na sekundę tracą pion, jak wracają do napiętych pozycji. Przystanek Fabryczna: Park Technologiczny, Wyższa Szkoła Bankowa, Techland – wrocławska Dolina Krzemowa; białe ściany budynków, szyby, ogromne, puste parkingi. Autobus powoli wjeżdża na Graniczną. Szamocze mną na boki, moim ciałem wstrząsa ekscytacja ekspedycyjna – zespół EE. Z daleka widzę puste, lotniskowe parkingi. Wielka ściana szyb, wsparta kolumnadą, odbijająca mroźne światło poranka. Port lotniczy. Cudowne, błyszczące automatyczne drzwi miłym gestem zapraszają mnie do środka.
Lotniska mają specyficzny zapach – połączenie magicznego pachnidła, używanego do okadzania sklepów odzieżowych we Wroclavii oraz kiosku Ruchu, pełnego świeżo wydrukowanych gazet. Jedni nazwą tę mieszankę zapachem przygody, podróży, nowości, inni – zapachem zwyczajnego budynku użyteczności publicznej, z którego odlatują samoloty. Należę do grupy pierwszej. Zapach – potężny kreator – zawsze działał na moją wyobraźnię. Mój nos, w momencie, kiedy podróże stały się utrudnione, przekształcił się w teleport, przenoszący mój mózg do lepszego wymiaru.
Nie mam walizki, nie mam tej zabawnej poduszki w kształcie rogala, nie mam biletu. Mimo to moja głowa pisze scenariusze – lot do Santo Domingo, do Göteborga, do Lizbony, do Osaki, do Tbilisi. Na słuchawkach (wyżej wspomnianych) ,,La Isla Bonita”, a w sercu dojmujący chłód, rozgrzany lekko przy pomocy herbaty z termosu (wyżej wspomnianego).
Spacer zaczynam od prawego skrzydła lotniska. Później obracam się na pięcie i maszeruję w przeciwną stronę. Mijam sklepy z pamiątkami, punkty wynajmu samochodów, kantory, kioski, kawiarnie. Pusto. Przyglądam się koszulce na wystawie z napisem ,,I Love Wrocław” i magnesowi z flagą Polski. Ochroniarz zaczyna patrzeć na mnie sugestywnie. Po raz setny przemierzam lotnisko – prawo, lewo. Pracownik Punktu Informacji marszczy brwi.
-Gdzie pani leci?- pyta.
-Z powrotem na Dworcową- wzruszam ramionami i wskazuję palcem autobus za szybą.
Opuszczam lotnisko. Nie przechodzę odprawy, nie piję wody z kranu w strefie wolnocłowej, nie czytam gazet w lotniskowym kiosku, nie przedrzeźniam robotycznego głosu nawołującego z głośników ,,Lot do Barcelony opóźniony!”. Nigdzie dziś nie lecę. Nie lecę, ale wąchać wciąż mogę (przez maseczkę z wiskozy oczywiście). Błogosławiona niech będzie moc naszych zmysłów!
Autorka: Miriam Olek
Zdjęcie: Instagram