Erasmus na Teneryfie – cz. 2

W poprzednim wpisie poruszyłam podstawowe kwestie związane z moim wyjazdem na Teneryfę. Otrzymałam feedback od paru znajomych, motywujący mnie do dalszego pisania, za który ogromnie dziękuję! Dowodzi to, że temat Erasmusa jest ciekawy dla studentów chętnych do poszerzania horyzontów i nie jest on często poruszany. Na początku artykuł miał być poświęcony różnym egzotycznym przygodom, jednak sam temat lokum okazał się wystarczająco długi i zajmujący. Możecie spodziewać się kolejnej części!

Pierwsze wrażenia
Po około sześciu godzinach lotu, wylądowałyśmy 30 stycznia na Aeropuerto de Tenerife Sur (południowym lotnisku Teneryfy), bez większych komplikacji. Opuszczałam Wrocław w kurtce zimowej, na ulicach Warszawy leżał zabrudzony błotem śnieg. Po wyjściu z budynku lotniska, zobaczyłam palmy, a moją twarz owiało ciepłe powietrze. Przeżyłam lekki szok. „To się dzieje naprawdę. Spędzę najwięcej jak dotąd czasu poza domem i nie wiem co mnie czeka”. Czułam wielką ekscytację, połączoną z lękiem i ciekawością. Towarzystwo Izy i Weroniki dodawało mi otuchy, podobnie jak fakt, że są tak samo zdezorientowane jak ja.
Trochę czasu zajęło nam zorientowanie się w kupnie biletów z automatu. Jak pisałam wcześniej, teneryfska komunikacja jest mocno chaotyczna. Pracownica lotniska pokierowała nas do jednego z wysokich zielonych autobusów. Siedziałam przejęta i chłonęłam widoki całą sobą. Pamiętam, jakby to było wczoraj.
Z powodu różnicy klimatów, południe Teneryfy jest cieplejsze, a przez to trochę jałowe i wyludnione. Trudne warunki do życia skłoniły mieszkańców do stworzenia enklaw dla turystów – idealnie sztucznej wersji tej różnorodnej wyspy. Takie jest właśnie wypełnione hotelami Los Cristianos czy Costa Adeje.
My zierzałyśmy na północ, po jednej stronie drogi mając ocean. Niestety coś się nam pomyliło, zamiast do Laguny, trafiłyśmy do Santa Cruz. Z ciężkimi, 20-kilogramowymi walizkami i torbami. Weronika odłączyła się od nas i pojechała busem. Razem z Izą wsiadłyśmy w tramwaj, a potem szłyśmy spory kawałek drogi. Jakiś miły Hiszpan pomógł nam z bagażami.
Mieszkanie u Daryenne
Pierwsze dwa tygodnie spędziłam z Izą, w pokoju znalezionym przez portal Airbnb. Następnie tydzień sama, bo Iza przeniosła się do studenckiego hostelu. Mieszkanie znajdowało się w kamienicy, w Lagunie blisko centrum. Wynajmowała je przemiła Daryenne z chłopakiem. Oboje byli imigrantami z Wenezueli, całe dnie pracowali wspólnie w restauracji. Daryenne była starsza ode mnie tylko o 2 lata. Dobrze mówiła po angielsku, co umożliwiało rozmowy na różne tematy. Jej chłopak znał zaledwie parę słów. Bariera językowa to największy problem w komunikacji z ludźmi. Pewnego wieczoru moja host lady opowiedziała sporo o sobie i początkach związku. Upiekła ciasto. Miło wspominam ten gest uprzejmości. Dzięki niej poczułam się trochę jak w domu.
Nasz pokój nie był jedynym wynajmowanym pomieszczeniem. Po około tygodniu dołączył do nas Niemiec Karl, student filozofii. Przyjechał także w ramach Erasmusa. Rozmawialiśmy o sztuce przy lampce Sangrii.
Niestety, nie mogłam zostać dłużej w tym mieszkaniu, bo w porównaniu z wynajmem, było stosunkowo drogie. Musiałam znaleźć opcję na stałe. Początkowo rozważałam La Lagunę, bo jest to miasto najbardziej zaludnione studentami. Trochę jak Wrocław. Z czasem moje plany uległy zmianie.
Zmiany
Na Whatsappie wyszukałam możliwie najwięcej grup związanych z tematem i przez nie kontaktowałam się z najemcami. Gonił mnie czas, więc umówiłam się na oglądanie dwóch mieszkań w tym samym dniu. Pierwsze z nich znajdowało się blisko mojego Uniwersytetu, parę przystanków od kamienicy Daryenne. Wciśnięte w okolicy osiedli rodzinnych, na sporym wzniesieniu. Przez słabą orientację w terenie, miałam problem z dotarciem.
Przypadek sprawił, że zdezorientowana stanęłam z Mapą Google na telefonie przy kawiarni, w której akurat siedział właściciel mieszkania. Bardzo sympatyczny pan koło 40-tki, zaprowadził mnie, zagubioną owieczkę, do dość małego mieszkania dzielonego z młodą dziewczyną, bodajże z Włoch. Oznajmił, że wynajmuje pokoje 40 innym studentkom i że nie zrobi mu to różnicy, jeśli nie będę zainteresowana.
Podziękowałam za prezentację, dodając, że tego dnia muszę obejrzeć jeszcze jedno mieszkanie w Santa Cruz i że zupełnie nie mam pojęcia jak się tam dostać. Liczyłam tylko na jakieś porady, ale pan zaproponował podwózkę, bo i tak miał odebrać stamtąd jakieś dokumenty. Kamień spadł mi z serca. Perspektywa samotnych podróży podczas pierwszych dni na Teneryfie napawała mnie lekkim niepokojem.
Fakt wynajmowania wielu mieszkań i ogólna aura towarzysząca właścicielowi, umożliwiła mi zaufanie.  Jego angielski był na poziomie ledwo komunikatywnym, toteż nasza rozmowa mogła wyglądać bardzo dziwacznie z perspektywy osoby trzeciej. Jakimś cudem daliśmy radę ustalić najpotrzebniejsze sprawy. Pan podrzucił mnie na miejsce, a na koniec zawiózł z powrotem do Laguny. Chęć niesienia pomocy i otwartość Hiszpanów zdecydowanie umiliły mi Erasmusa.
Santa Cruz i La Laguna to jedyne miasta na całej Teneryfie połączone linią tramwajową. Dzieli je około pół godziny drogi. Trasa jest dość zaskakująca, bo tory zbudowane są na górzystym terenie. Raz się wznoszą, raz opadają, a mimo to, wszystko działa sprawnie. Z uwagi na brak innych tramwajów, wypadki czy wykolejenia praktycznie nie istnieją.
Mieszkanie w Santa Cruz
Miasto Świętego Krzyża, bo tak można przetłumaczyć nazwę Santa Cruz, (skądinąd bardzo popularną w każdym hiszpańskim kraju), oczarowało mnie od pierwszych chwil. Nie umiem wytłumaczyć, czym się dokładnie zachwyciłam, gdy patrzyłam z okna samochodu na otaczającą mnie okolicę. Po prostu poczułam, że chyba powinnam zostać tutaj, a nie w Lagunie.
Mieszkanie numer dwa znajdowało się w starej kamienicy przy calle Mendez Nuñez 3. Samo centrum, dwa kroki od przystanku tramwajowego i paręnaście minut od Dworca. Podobnie jak mieszkanie z Airbnb posiadało wewnętrzne patio-dziurę w środku budynku, z balkonami wychodzącymi z każdego pokoju. Suszono na nich głównie pranie. Przekonałam się, że takie rozwiązania są bardzo popularne w starym budownictwie Hiszpanii. Umożliwiają lepsze zagospodarowanie terenu mieszkań i odcięcie się od hałasu ulicy.
Mieszkanie znajdowało się przy bardzo ruchliwej jezdni, ale w środku było zupełnie cicho. Nie licząc hiszpańskich melodii puszczanych dość głośno z sąsiednich pokoi. O tym potem.
Przywitała mnie właścicielka – 20 paro-letnia Emily, rodowita Hiszpanka. Sam fakt identycznego imienia był dla mnie kolejnym zielonym światłem; znakiem, że to miejsce jest dla mnie.
Mój pokój znajdował się najbliżej kuchni połączonej z salonem – największego pomieszczenia w mieszkaniu. Był dość nieduży – łóżko, pozioma szafka, na niej lustro, stelaż na wieszaki zamiast szafy. Dawałam radę pomieścić wszystkie rzeczy.
Największymi plusami tego miejsca była z pewnością lokalizacja, nowoczesna i wygodna w użyciu kuchnia, połączenie tramwajowe, cena, odległość do różnych sklepów i panująca w środku cisza. Oraz fakt posiadania na wyciągnięcie ręki najpiękniejszego parku w całej Teneryfie – Garcia Sanabria, do którego często chodziłam. Na stretching pod palmami, do klimatycznego pubu Strasse Park.
Wadą było to, że widok na ulice znajdował się tylko od strony dwóch pokojów. Moje jedyne okno wychodziło na ścianę… kolejnej wnęki. Zapewniało to zupełną prywatność, ale z drugiej strony, czasem brakowało mi spojrzeć na coś bardziej „żywego”. Brak biurka też sprawiał momentami problemy, dlatego często siadałam z laptopem w salono-kuchni.
Kłopotliwa była także pewna sąsiadka z dołu, z którą dziewczyny miały na pieńku i która od czasu do czasu krzyczała niewybredne „Shut up!”. Podczas gdy my dla przykładu tylko rozmawiałyśmy, nawet nie bardzo głośno. Może miała uprzedzenia apropo czarnoskórej Leny a może Emily dała jej się we znaki zbyt hucznymi imprezami.
Współlokatorki
Oprócz Emily, w mieszkaniu przebywały jeszcze dwie Francuzki – 22-letnia Lena oraz 26-letnia Amandine. A także Daniela z Chile, w wieku Emily. Wszystkie oprócz Amandine mówiły dobrze po hiszpańsku i wszystkie oprócz Danieli umiały porozumiewać się w języku angielskim. Zdecydowałam się na mieszkanie z nimi i zostałam tam aż do końca Erasmusa (prawie).
Pod koniec sporo podróżowałam – przeniosłam się na tydzień do mieszkania Kasi z Polski, która mnie odwiedziła. Jej koleżanka nie załatwiła testów na COVID na czas, nie mogła więc polecieć. Opłata za jej pobyt została wniesiona, więc mogłam skorzystać, żeby nie zmarnować i tak wpłaconych pieniędzy. A pod koniec wyjechałam na 3 dni z innymi znajomymi na pobliską wyspę – La Gomerę.
Emily kończyła studia turystyczne, od czasu do czasu jeździła na uniwersytet. Co piątek wychodziła na jakąś imprezę i często włączała radiowe hity Reggaetton na cały regulator.
W dniu, w którym odwiedziłam ich mieszkanie, Emily i Daniela poznały 2 Niemców przez Tindera, z którymi zaczęły chodzić. Co jakiś czas mieszkały u nich, czasem oni u nas. Polubiliśmy się i dyskutowaliśmy na różne tematy po angielsku. Daniela także często była poza domem, przez cały pobyt się rozmijałyśymy. Lena kończyła studia, które w ramach francuskiego systemu nauki, zaczęła wcześniej.

Amandine pracowała od rana do wieczora i często wracała późno po różnych firmowych spotkaniach. Zajmowała się tworzeniem na komputerze odpowiedniego oświetlenia do animacji dla dzieci. Była w to niezwykle zaangażowana. Uwielbiam sztukę i wszystko, co z nią związane, toteż czułam do niej największą sympatię i swego rodzaju „więź”. Amandine przekazała mi też sporo ciekawostek o naturze Francuzów – fałszywej, skorej do kłótni. Ona i Lena były zgodne co do niechęci w stronę rodaków. Mówiły, że przez rewolucję francuską, każdy mieszkaniec Francji czuje przymus do wypowiadania się na każdy możliwy, nawet zupełnie dla niego obcy temat. Przymus ten jest zasilany strachem o bycie wziętym za ignoranta. Mając z tyłu głowy te cenne informacje, obserwowałam poznawanych Francuzów z Erasmusa z większą podejrzliwością i uważnością.
Z kolei Niemcy wywarli na mnie bardzo pozytywne wrażenie (zarówno Karl jak i partnerzy współlokatorek czy Eva z kierunku). Dobrze wychowani, uprzejmi, skorzy do gier słownych i dyskusji na wszelkie możliwe tematy. Na Teneryfie nie miałam większych problemów z osobami z żadnego kraju.

Przeprowadzka i pierwsze wrażenia
Wyprowadzka przypadła w najbardziej burzliwym czasie – tuż po 3-dniowej wycieczce na turystyczne południe Teneryfy, z nowo poznanymi znajomymi. Jechaliśmy samochodem, w ramach 30-tych urodzin Chorwata Jose i nocowaliśmy w obskurnym hostelu Los Cristianos. Próbowaliśmy surfingu i sporo chodziliśmy od plaży do plaży. Dużo emocji, nowych wrażeń, a tuż po powrocie pakowanie się do nowego mieszkania.
Mój pobyt na Teneryfie często przebiegał w takim trybie – parę bardzo intensywnych dni, a potem parę luźniejszych, dla siebie. Odkryłam też, że zdecydowanie wolę spotkania mniejszą grupą ludzi, lepiej się wtedy czuję  psychicznie. Wysłuchana i bardziej swobodna.
Pierwszego dnia w nowym lokum opowiedziałam współlokatorkom o sobie i vice versa. Stwierdziłam, że są sympatyczne i że może się zaprzyjaźnimy. Same mówiły, że czasem wychodzą wspólnie na miasto czy na imprezy. Dobre pierwsze wrażenie jednak trochę prysło, gdy wspomniałam o filmie „365 dni”,  który bił akurat rekordy popularności. W kontekście polskiego kulturowego wstydu narodowego. One jednak nie zrozumiały aluzji, wyraziły swój zachwyt nad tą produkcją oraz wielkie zdziwienie tym, że jeszcze nie obejrzałam tego hitu.
Więc w pierwszy wieczór obejrzałam z nimi i popcornem „arcydzieło” Blanki Lipińskiej w pokoju Emily.  Po seansie czułam się bardzo źle, jak po praniu mózgu. Od tego momentu stwierdziłam, że jednak trochę nas różni i nie czułam tak wielkiej potrzeby integracji. Czasem wyszłyśmy gdzieś wspólnie albo prowadziłyśmy small talk w kuchni, między jednym posiłkiem a drugim, ale było to wszystko dość powierzchowne. Momentami brakowało mi głębszych rozważań o wszystkim i o niczym. Tę lukę wypełniali moi znajomi z Polski.
Podsumowanie
Różnie bywa ze współlokatorami.  Czasem dzięki wspólnemu zamieszkaniu nawiązuje się wielka przyjaźń, innym razem rodzi to największe konflikty. Na pewno każda taka sytuacja to nowe, cenne doświadczenie. Ja na przyszłość wyniosłam to, żeby obejrzeć wiekszą ilość mieszkań, aby wachlarz wyborów był większy.
Do tego muszę pamiętać o zadawaniu większej ilości specyficznych pytań do przyszłych domowników. O charakter, zainteresowania, wartości. Po czasie może wyjść, że czyjś styl życia zupełnie nie pasuje do naszego.
Ostatecznie żyłam z dziewczynami pokojowo, nie jestem osobą konfliktową i przymykałam oko na zbyt głośną muzykę w pokoju najbardziej oddalonym od mojego czy obcych znajomych w kuchni. Sporadycznie Emily zwracała uwagę na większą dokładność przy sprzątaniu. Trzeba przyznać, że była czasem zbyt pedantyczna, ale też rozumiem, że czuła odpowiedzialność z racji bycia pełnoprawną właścicielką. I doceniam jej starania, gdyż niełatwo jest utrzymać w ładzie 5-osobowe mieszkanie. A jednak się udawało. Pożegnałyśmy się z życzliwością, bez żadnych uraz, akceptując to, że nasze charaktery i style bycia nie okazały się do końca kompatybilne.
Przemyślenia
W stosunku do obcokrajowców czułam się tak jakby „za szybą”, czasem niezrozumiana. Brak wspólnych kontekstów kulturowych i kwestia dorastania w zupełnie innym miejscu sprawiały, że jednak najswobodniej zachowywałam się tylko wśród Polaków. Jednocześnie goła i bezbronna, ale też najbardziej prawdziwa.
Osoby zza granicy były bardzo tolerancyjne i otwarte, jednak miałam wrażenie, że obserwują mnie ze zdziwieniem, próbując rozgryźć motywy mojego postępowania. Czułam, że zawsze w pewien niejasny sposób będziemy sobie obcy. Posługując się innym językiem, stawałam się trochę kimś innym.
W przyszłości chciałabym spróbować życia w innym kraju, może bardziej europejskim, a może jeszcze bardziej egzotycznym. To wszystko jest bardzo rozwijające i ekscytujące – odkrywać nowe, niezbadane warstwy i testować możliwości samego siebie. Jednak czuję, że koniec końców na stałe chcę żyć w Polsce. Pośród narzekających i specyficznych rodaków, którzy mimo rozlicznych wad, rozumieją mnie na podświadomym poziomie.

Autor: Emilia Głowacz

Zdjęcia własne

Emilia Głowacz

Pozytywna, kreatywna studentka Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej oraz Grafiki Komputerowej. Wrażliwa na świat i ludzi, od małego zaczytana w książkach. W liceum pisała wiersze, co zaowocowało instagramowym kontem @przemyslnik_poezja. Interesuje się sztuką, muzyką, socjologią - kulturą w szerokim tego słowa znaczeniu. Lubi eksperymentować, dociekać i wychodzić z inicjatywą. "Be brave enough to be bad at something new".

Jeden komentarz do “Erasmus na Teneryfie – cz. 2

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *