Kto znajdzie się w finale Ligi Mistrzów?
Poznaliśmy półfinalistów Ligi Mistrzów! Co prawda ćwierćfinałowe rewanże nie były największymi spektaklami w dziejach piłki nożnej, ale przynajmniej uzyskaliśmy odpowiedzi na kluczowe pytanie. Wiemy już, kto zawalczy o finał. Plac boju zmniejszył się do zaledwie czterech ekip, które mają przed sobą ostatnią prostą na drodze do upragnionego trofeum.
Dwie drużyny jeszcze nigdy nie wygrały Ligi Mistrzów, a dwie pozostałe mają chrapkę na ponowne znalezienie się na szczycie. Tylko jedna z nich może zapisać się na kartach historii. Kto utrzymał się w stawce?
Starzy wrogowie
Rewanżowe spotkanie Chelsea z Porto było tak zwanym „meczem dla koneserów”. Gdyby publiczność znajdowała się na trybunach Stamford Bridge, to raczej szybko chciałaby się z nich ewakuować. The Blues dali zdominować się swoim przeciwnikom, a gdy dochodzili do sytuacji strzeleckich, to zawodziła skuteczność. Wbrew pozorom nie tylko Timo Werner, który całe widowisko oglądał z ławki rezerwowych, ma problem z finalizowaniem akcji. Z drugiej strony londyńscy kibice mogą być zadowoleni z taktyki Thomasa Tuchela. Niemiec przygotował zespół na grę defensywną, bo przecież bezpieczna zaliczka była po ich stronie i to Porto musiało przejąć inicjatywę. Taka postawa jest oczywiście ryzykowna, ponieważ najmniejszy błąd w obronie może zniweczyć cały plan na mecz. Zresztą takie błędy się nawet zdarzały, ale nie były skrupulatnie wykorzystane. Smoki mają czego żałować, bo przez 90 minut walili głową w ścianę i nie mogli zburzyć solidnego muru. Kiedy znaleźli małą lukę, to Eduardo Mendy nie zawodził pomiędzy słupkami. Porto zdołało pokonać senegalskiego bramkarza dopiero w doliczonym czasie i to w bardzo efektownym stylu, ale nie starczyło im minut na nadrobienie strat z pierwszego pojedynku. Chelsea w półfinale zmierzy się z Realem Madryt.
Królewscy poradzili sobie w rewanżu z Liverpoolem, chociaż ich czyste konto w tym spotkaniu zakrawa o prawdziwy cud. The Reds w pierwszym meczu przegrali 1:3 i już od pierwszego gwizdka sędziego nie zamierzali czekać na ruch rywali. Potrafili wytworzyć sobie ogrom sytuacji, ale za każdym razem nie byli w stanie umieścić piłki w siatce. Zawodziły największe gwiazdy zespołu. Mohamed Salah i Sadio Mane w normalnych okolicznościach wykończyliby przynajmniej połowę wypracowanych szans, ale w środowy wieczór ewidentnie nie mogli się odblokować. Real Madryt zameldował się w półfinale pierwszy raz po odejściu Cristiano Ronaldo. Zawodnicy, którzy grali pierwsze skrzypce u boku Portugalczyka, nadal ciągną ten wózek. Niezmienny środek pola (Casemiro – Modric -Kroos) współpracuje bez zarzutu, a Karim Benzema lśni najjaśniej z graczy ofensywnych. Liczne kontuzje nie sprowadziły tego potężnego okrętu na dno, bo rezerwowi świetnie wywiązują się ze swoich obowiązków. Eder Militao i Nacho znakomicie wypełniają absencje w defensywie, a przecież do meczu półfinałowego Raphael Varane i Sergio Ramos prawdopodobnie wrócą do dyspozycji trenera.
Kto znajdzie się w wielkim finale? Historia ostatnich spotkań pomiędzy Chelsea a Realem Madryt nie potrafi wskazać wyraźnego faworyta. Tych starć trudno się bowiem w ogóle doszukać. Ostatni raz zespoły mierzyły się w 1998 roku w finale UEFA Super Cup. Wówczas The Blues zwyciężyli 1:0 po bramce Gustavo Poyeta. Co więcej, ze statystycznego punktu widzenia, Chelsea jeszcze nie przegrała z Realem Madryt, ale oczywiście przez pryzmat ilości rozegranych meczów, ten fakt nie ma przełożenia na nadchodzące półfinały. Thibaut Courtois i Eden Hazard wrócą na stare śmieci. Belgijski bramkarz może okazać się katem swojego byłego pracodawcy, ponieważ w ostatnich tygodniach prezentuje naprawdę wysoką formę. Czy w kluczowym momencie sezonu nadal będzie bronić jak zaczarowany? Przekonamy się już 28 kwietnia.
Finansowe potęgi
Bayern Monachium zamienił się rolami z PSG. W pierwszym meczu to Monachijczycy nacierali na bramkę przeciwnika, niejednokrotnie próbując pokonać Keylora Navasa. Pomimo znacznej dominacji przegrali 2:3 i na pewno czuli ogromny niedosyt. Paryżanie natomiast poradzili sobie z naporem rywala, a pod bramką przeciwnika byli całkowicie bezwzględni. We wtorkowym rewanżu sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Piłkarze Bayernu zostali przytłamszeni przez Paryżan, a mimo wszystko udało im się wygrać 1:0. Jedynego gola w tym spotkaniu zdobył Eric Maxim Choupo-Moting, który musiał zastąpić Roberta Lewandowskiego. Neymar kilkukrotnie mógł całkowicie zabić nadzieje niemieckiej ekipy, ale trafiał jedynie w obramowanie bramki. Ten rezultat i tak dał awans zawodnikom ze stolicy Francji, ponieważ strzelili więcej bramek na wyjeździe. Udany rewanż za zeszłoroczny finał Ligi Mistrzów stał się faktem i Bayern stracił szanse na obronę trofeum.
W pojedynku pomiędzy Manchesterem City a Borussią Dortmund było chyba najgoręcej, ponieważ przez pewien moment The Citizens mogli odpaść z turnieju. Po pierwszej połowie przegrywali 0:1 po pięknej bramce z dystansu autorstwa Jude’a Bellinghama. 17-latek stał się przy tym najmłodszym strzelcem BVB w fazie pucharowej LM. Przy takim rezultacie to Borussia awansowała do półfinału, więc City nacierało na pole karne przeciwników ze zdwojoną siłą. Błąd indywidualny Emre Cana przyniósł im najdogodniejszą możliwą okazję, czyli rzut karny. Niemiec zagrywał piłkę ręką przy próbie wybicia i arbiter wskazał na wapno. Z jedenastki nie pomylił się Riyad Mahrez. Następnie Phil Foden powtórzył to, co zrobił w meczu numer jeden – ponownie podwyższył wynik na 2:1 i ostatecznie pogrzebał nadzieję Dortmundczyków na napisanie pięknej historii. Erling Haaland i spółka zostali wyeliminowani i ich jedyną szansą na występ w przyszłorocznej edycji Champions League będzie walka w Bundeslidze. To zadanie nie będzie łatwe, ponieważ obecnie tracą aż siedem punktów do czwartego Eintrachtu Frankfurt.
Pojedynek PSG kontra Manchester City nasuwa jedną myśl wśród sympatyków piłki nożnej. Pomijając fakt, że żaden z tych zespołów jeszcze nigdy nie sięgnął po to trofeum, to uwagę na pewno przykuwają bogaci inwestorzy, dzięki którym oba kluby mogły wznieść się na wyżyny. W dodatku ciekawie zapowiada się rywalizacja pomiędzy trenerami. Pep Guardiola już od dekady czeka na ponowny sukces w LM, a Mauricio Pochettino jeszcze nigdy nie zgarnął tak prestiżowego pucharu. Zresztą dopiero w PSG wygrał swoje pierwsze w życiu trofeum (Superpuchar Francji). Podczas przygody w Tottenhamie stworzył piłkarską potęgę, która awansowała nawet do finału LM, ale nie potrafił postawić kropki nad „i”. Tym razem może się udać, ale najpierw musi uporać się z prawdziwą maszyną do wygrywania.
Autor: Miłosz Szade
Zdjęcie: Ver en vivo en Directo