Letnie brzmienia i Mery Spolsky
Mery Spolsky, czyli Maria Ewa Żak, to polska piosenkarka, autorka tekstów, kompozytorka, producentka muzyczna oraz projektantka ubrań. Tworzy muzykę z gatunku electro pop, jednak jej największym atutem są teksty, pełne artystycznych neologizmów w połączeniu z autorską poezją. W zeszłą niedzielę dała koncert na placu przed Impartem we Wrocławiu w ramach cyklu „Letnie Brzmienia”. Artystka spotkała się z wrocławską publicznością po ponad rocznej przerwie.
Plac przed Impartem to wielka przestrzeń, którą zapełnić mogłoby nawet kilka tysięcy osób. Publiczność podczas koncertu Mery wprawdzie nie wypełniła jej całej, ale zebrała się spora grupa oddanych fanów. Odniosłam wrażenie, że nikt nie pojawił się tam przypadkiem. Uczestnicy byli w różnym wieku, znali teksty każdego utworu. Przez cały półtoragodzinny koncert publiczność była w niego zaangażowana, co było dużą zasługą artystki; ona sama jest wulkanem energii i nawiązuje kontakt z fanami, animując ich. Uczyła stworzonych przez siebie układów, jak chociażby do piosenki „KA”, a ludzie tańczyli i śpiewali razem z nią. Niektórzy ubrani byli w czarno-białe kostiumy, o których dziewczyna często wspomina. Uważa je za wizytówkę swojego stylu artystycznego i za odzwierciedlenie charakteru. Na scenie pojawił się także prezent w postaci tęczowej flagi, który przekazał jeden z fanów podczas piosenki „Sorry From The Mountain”. Dziewczyna szybko chwyciła flagę w dłoń i unosząc ją do góry powiedziała: „akurat za to nie muszę przepraszać jak coś, bo to jest «sorry» to jest duma”, za co zebrała wielki aplauz. Koncert promował płytę „Dekalog Spolsky”. Artystka zaczęła od piosenki „Fak”, przy czym serdecznie pozdrowiła wszystkich środkowym palcem. Nie zabrakło hitów „Bigotka”, „Techno smutek”, „Mazowiecka Kiecka” i jej najnowszego singla „Królestwo Kobiet”, który powstał przy współpracy z Kayah.
Show było bardzo przemyślane i spójne, nawet rozmowy między piosenkami sprytnie nawiązywały do kolejnego numeru, niosąc tym samym wiele przekazów. Zespół muzyczny składał się z dwóch osób – Mery Spolsky i No Echoes. Usłyszeliśmy gitary elektryczne, na których oboje grają, tamburyn w ręku Mery i bęben w odsłonie No Echoes. Pozostałe brzmienia były odtwarzaną muzyką elektroniczną. Myślę, że gdybym usłyszała przed koncertem, że muzyka w większym stopniu jest odtwarzana i nie ma bandu, który gra na żywo mogłabym rozmyślić się i nie pójść na taki koncert. Bardzo często zdarza się, że odtwarzacze niczego kreatywnego nie wnoszą, a od strony akustycznej bywają dodatkowo kiepsko nagłośnione. W tym przypadku było zupełnie inaczej, co pozytywnie zaskoczyło wszystkich odbiorców. Akustyk spisał się na medal, pomimo otwartej przestrzeni doskonale docierały smaczki ukryte w bitach, bas nie odbijał się publiczności czkawką, a kontrolowane, pojedynczo wybijane przez Mery dźwięki, były dopełnieniem show ale i ciekawą pożywką muzyczną. Całość dopełniało oświetlenie, które wprowadzało w odpowiedni klimat i dostosowane było do tempa utworu.
Jeśli chodzi o płytę, którą promował koncert, słuchając jej łatwo określić gatunek jako electro pop. Natomiast na koncercie dzięki brzmieniom gitary elektrycznej, energii artystki i pracy jej żuchwy podczas wypowiadania kilkunastu słów na sekundę, można powiedzieć, że przecierają się ze sobą gatunki takie jak rock, rap i muzyka elektroniczna. Zdecydowanie bardziej widać kreatywność i pomysł na twórczość dziewczyny. Studyjne nagrania nie odzwierciedlają jej fenomenalnej dykcji, która słyszalna jest nawet po setkach podskoków i obrotów. Jeśli ktoś jeszcze nie pokochał Mery Spolsky i jej „Dekalogu”, powinien wybrać się na koncert. Tam można doświadczyć miłości od pierwszego… usłyszenia.
Autor: Agata Jurewicz Zdjęcia: Instagram