Łucznictwo – sztuka powtarzalności
Łucznictwo przeszło niesamowitą metamorfozę. Od sposobu na przetrwanie, poprzez metodę walki, stało się hobbystycznym sportem. Sportem, który w Polsce nie cieszy się wielką popularnością, chociaż nie zawsze tak było. Zatem, czy łuczniczy świat ma w sobie coś nieszablonowego do zaoferowania?
Jesteśmy potomkami łuczników. Zanim prehistoryczne cywilizacje odkryły możliwość podgrzewania posiłków, najpierw musiały je jakoś upolować. Połączenie zaostrzonych kijów i sznurka nie wydawało się najwyraźniej najgorszą opcją. Kolejne cywilizacje udoskonalały technikę polowań, a łuk z praktycznego narzędzia stawał się niebezpieczną bronią. Znalazła ona sobie upodobanie zwłaszcza wśród ludów wschodnich, a następnie trafiła do Europy. W Polsce, już jako metoda aktywności fizycznej, łucznictwo również miało swoje pięć minut.
Polski Robin Hood
W 1921 roku powstał Związek Łuczniczy. Był to dopiero pierwszy krok w kierunku promocji łuku jako sprzętu sportowego. Misja ostatecznie zakończyła się sukcesem, a jak wiadomo – ma on wielu ojców. W tym przypadku tylko dwóch, ale jakże zasłużonych. Mowa tu o Mieczysławie Fularskim i Apoloniuszu Zarychcie. Ludzie z wojska, którzy działali nie tylko na polu bitwy.
Ten drugi jest autorem pierwszego polskiego podręcznika poświęconemu łucznictwu. Zadanie pod tytułem „odzyskanie tradycji łuczniczych” traktował bardzo poważnie. „Strzelał z łuku lepiej niż wielu oficerów Piłsudskiego z pistoletu” – mówił Jan Karski, słynny „kurier z Warszawy”. Dzięki jego pracy łucznictwo zaczęło być wspierane programowo i miało swój wkład w chociażby rozwój pokolenia Kolumbów. Oprócz czystej aktywności fizycznej , wpajało też wartości patriotyczne.
Czy umiemy trafiać w samo sedno?
Obecnie polski łuk nie niesie za sobą większej ideologii. „Sztuka powtarzalności” przyniosła nam kilka sukcesów na arenie międzynarodowej, chociaż trudno nazwać to mianem narodowej wizytówki. Pierwsze mistrzostwa Świata odbyły się w 1931 roku w Polsce we Lwowie. Wygrał je Polak Michał Sawicki. Co więcej, jednymi z inicjatorów i założycieli międzynarodowej federacji łucznictwa FITA byli działacze Polskiego Związku Łuczniczego.
W obecnej formie łucznictwo zadebiutowało na olimpiadzie w 1972 roku w Monachium. Wtedy też zdobyliśmy pierwszy olimpijski medal – Irena Szydłowska zgarnęła srebrny krążek. Na Igrzyskach w Atalancie w 1996 roku w zawodach drużynowych zdobyliśmy trzecie miejsce. Polska ma więc swoje zasługi, ale niezbyt przekładają się one na teraźniejszość.
Najnowsza historia osiągnięć na papierze nie jest zła, lecz również nie powala. Na ostatnich mistrzostwach Europy w Antalyi Polacy zdobyli dwa brązowe medale – w mikście i łuku bloczkowym. Na Igrzyskach w Tokio nie mamy jednak swoich przedstawicieli. Ostatnią szansą na kwalifikacje będzie czerwcowy turniej w Paryżu.
Genialny lot. Niestety bez emocji
Trenowanie łucznictwa nie zamieni nowicjusza w Legolasa, a jabłka na głowie nie wydają się najbezpieczniejszym pomysłem. Teoretycznie łucznictwo ma w sobie wiele analogii do naszych ukochanych skoków narciarskich, a mimo wszystko poziom popularności różni się diametralnie.
Na wielu skoczniach punkt K wynosi 120 metrów. Łucznicy w konkursie klasycznym aż tak efektownych odległości nie osiągają. Strzelają do tarczy z 70-metrowego dystansu. Nie zmienia to faktu, że trafienie w punkt o średnicy 12,2 centymetrów stanowi nie lada wyzwanie. Łucznictwo wygrywa natomiast w innej kategorii. Strzała wypuszczona z łuku uzyskuje prędkość 225 km/h. Prędkość najazdu skoczka to „zaledwie” 95 km/h.
W obu dyscyplinach trzeba też opanować sprzyjające bądź złośliwe warunki atmosferyczne. W końcu tu i tu decydują detale. Czasami jeden strzał lub skok mogą przekreślić perspektywę wygranej. W łucznictwie margines błędu jest jednak nieco większy. W pierwszym etapie zawodów każdy łucznik oddaje łącznie po 72 strzały, rozłożone na 12 serii. Na podstawie uzyskanych wyników tworzy się ranking do rundy olimpijskiej. W niej, podobnie jak w Turnieju Czterech Skoczni, zawodnicy walczą o awans w parach. Pięć serii po trzy strzały. Wygrana seria to dwa punkty, zremisowana – jeden. Kto pierwszy zdobędzie ich 6 – przemieszcza się dalej w drabince.
Na olimpiadzie nie brakuje również konkursu drużynowego. Do reprezentowanie kraju w tej konkurencji wystarczy trzech chętnych. Proporcje są nieco inne – cztery kolejki, po dwa strzały na zawodnika.
I chociaż podobieństw do obu sportów jest co najmniej kilka, to jednak człowiek w przestworzach jest ciekawszy od fruwającej strzały.
Ekwipunek łucznika
Strzelanie z łuku ma za to jedną, istotną przewagę. Na pierwszym treningu na strzelnicy z łuku uda nam się skorzystać, natomiast do pierwszej próby na skoczni trzeba przygotowywać się znacznie dłużej. Co tak naprawdę jest potrzebne?
Podstawą jest sam łuk. „Początkujący musi znaleźć swoje parametry, a następnie dobrać odpowiedni sprzęt. Problem polega na tym, że na początku nie wiemy jakie mamy parametry, do póki nie nauczymy się strzelać. Trzeba się do tego przyzwyczaić. Łucznictwo jest sztuką praktyczną, w której co chwilę coś zmieniamy” – mówił trener Piotr Gonet, który reprezentuje polskie łucznictwo tradycyjne na świecie. Wariantów nie brakuje. Każdy łuk jest unikalny, bo pochodzi z innego zakątka świata i został dopasowany do lokalnych warunków oraz materiałów. W pakiecie są np. średniowieczne łuki jesionowe, japońskie łuki z bambusa czy też współczesne łuki kompozytowe, wytwarzane w technologii róg, ścięgno i drewno. Oprócz łuków klasycznych istnieją także konkurencje w łuku bloczkowym.
Do tego dochodzi komplet strzał, które trzeba gdzieś umieścić (tutaj sprawdza się kołczan bądź stojak). W trakcie nauki techniki puszczona cięciwa zadaje ból w okolicach przedramienia. Męczą się również palce. Aby się nie zniechęcić, warto zainwestować również w ochraniacze na dłonie w postaci skórzanych tabów.
Tak więc koszt zestawu małego łucznika to w przybliżeniu około 1000 zł, a trzeba także pamiętać o opłatach za lekcje w klubie sportowym. Każde niestandardowe hobby potrzebuje kapitału na start. Pomimo niskiej popularności łucznictwo jest bardzo satysfakcjonująca rozgrywką, która może zamienić się w życiową pasję. Być może warto spróbować.
Autor: Miłosz Szade
Zdjęcie: Wikimedia Commons