Między ciszą a ciszą – recenzja ,,Sound of Metal”
Lecisz samolotem i nagle czujesz, jak twoje uszy się zatykają. Nie słyszysz wyraźnie, a w głowie pojawia się pisk. Wszystkie dźwięki – monotonny szept pasażerów, warkot śmigieł, głos pilota nagle stają się wyciszone, jakby ktoś wcisnął niewidzialny przycisk ,,mute”. Dmuchasz, chuchasz, zatykasz nos, ziewasz, uszy odtykają się na sekundę – czujesz błogą ulgę i mnogość dźwięków napływających momentalnie do twojej czaszki. Samolot ląduje, a świat staje się głośny, sensoryczny, piskliwy – znany. Jednak bohater ,,Sound of Metal” nie leci samolotem. Przeciwnie – twardo schodzi na ziemię, słysząc diagnozę lekarza. Darius Marder swoim debiutem reżyserskim nie zaprasza na pokład, nie obiecuje turbulencji, jednak cicho, z niesamowitym wyczuciem wprowadza nas w świat osób niesłyszących.
Ruben i Lou – bohaterowie filmu ,,Sound of Metal” – to para współczesnych nomadów podróżująca po Ameryce oldschoolowym vanem. Ruben jest perkusistą, Lou wokalistką. Są piękni, energetyczni, tworzą psychodeliczny, metalowy duet, grają koncerty w ciasnych klubach i piwnicach, sprzedają swoje płyty, piją zielone smoothie i słuchają muzyki na starym odtwarzaczu – ucieleśnienie fantazji o wolności, miłości i podróży. Jednak to przede wszystkim muzyka jest tym najistotniejszym składnikiem ich codzienności – ona ich nastraja, łączy, napędza. Kiedy kariera duetu nabiera rozpędu – trasa koncertowa, nowa płyta – Ruben słyszy diagnozę: ,,Panie Stone, proszę zrozumieć: pański słuch pogarsza się błyskawicznie. Zmiany są nieodwracalne”.
Utrata słuchu dla muzyka to wyrok, ale ,,Sound of Metal” ma ogromną zaletę – nie dramatyzuje. Reżyser nie stara się za wszelką cenę ukazać katastrofizmu sytuacji. Jego bohaterowie są emocjonalni i energetyczni, lecz nie użalają się nad sobą, nie marudzą. Wściekają się, nie akceptują, wrzeszczą, jednak pytają: ,,Co dalej? Jak to będzie wyglądać?”. Ta nadzieja, ale także akceptacja losu, to nieocenione atuty filmu. Widz nie wychodzi z kinowej sali ze spuszczoną głową i poczuciem beznadziei. Przeciwnie – podczas seansu można przeżyć swoiste katharsis. Głowa po ,,Sound of Metal” znajduje się w stanie nieważkości, a słuch się wyostrza. Po opuszczeniu kina nie mogłam przestać zachwycać się dźwiękiem, jego intensywnością, mocą. Dlaczego? Z prostego powodu – słyszę!
,,Sound of Metal” to nie tylko film o utracie słuchu, ale także o pisaniu nowego scenariusza swojego losu. Ruben, grany przez hipnotyzującego Riza Ahmeda, zmuszony jest niejako ,,przemeblować” swoje dotychczasowe życie, przystosować się do nowej rzeczywistości. Dzieło Mardera czerpie z kina drogi – podróż bohatera nie odbywa się jednak na płaszczyźnie materialnej, a mentalnej. Film jest obrazem psychicznej przemiany bohatera. Oprócz tematu przemiany debiut Dariusa Mardera mówi także o relacjach, o miłości. W ,,Sound of Metal” miłość jest ukazana w słodko-gorzkiej formie, porównywanej przez krytyków do tej z ,,Blue Valentine”. Bohaterów pcha ku sobie potężny magnes namiętności, są oni ofiarami ciężkiej sytuacji, muszą nauczyć się choćby na krótką chwilę żyć osobno. Miłość w filmie Mardera jest świeża i pełna pasji, ale także dojrzała. Kochankowie potrafią być decyzyjni, samodzielni i konsekwentni, ale nie są skamielinami emocjonalnymi – ich uczucie, widoczne chociażby w pierwszych scenach, jest namacalne.
Rubenowi wierzy się od pierwszej sceny aż do finału. Riz Ahmed w roli perkusisty, który traci słuch, wypada elektryzująco. Jego oczy, mimika zdają się opalizować autentyzmem. Aktor, wcielając się w Rubena, miał za zadanie nauczyć się grać na perkusji, a także poznać amerykański język migowy, co, według reżysera, miało pomóc mu postawić się w sytuacji głównego bohatera. Tak jak Ruben, Riz zmuszony był odnaleźć się w społeczności osób niesłyszących. Dzięki temu w jego grze nie da się wyczuć ani odrobiny fałszu – Riz Ahmed staje się nie tylko przekaźnikiem historii Rubena, a niejako jej ambasadorem, nierozerwalną częścią.
Przekonujący jest nie tylko Riz Ahmed, ale także Paul Raci. Wcielił on się w rolę Joe’go – mentora, przewodnika w ośrodku dla osób niesłyszących, do którego udaje się Ruben. Bez jego, prawdziwie charyzmatycznej, roli przemiana bohatera, ukazana w ,,Sound of Metal”, nie byłaby równie wiarygodna. Joe nie tylko wie, jak technicznie pomóc osobom niesłyszącym, ale przede wszystkim skupia się na tym, jaką transformację przechodzi człowiek, kiedy traci słuch, i jak mu ją ułatwić.
,,Sound of Metal” to film, który trzeba obejrzeć. Co więcej – trzeba obejrzeć go w miejscu ze znakomitym nagłośnieniem. To dźwięk bowiem jest głównym spoiwem, torem, po którym film się porusza. Bez niego przekaz nie byłby pełny. Efekty dźwiękowe wprowadzają w świat osoby, która traci słuch – czasem uderzają, czasem wyciszają, czasem wywołują ciarki. Reżyser przechodzi od głośnego trzeszczenia metalowej muzyki do przeszywającej pokój ciszy. Wszystkie odgłosy mają znaczenie, swoją wagę, ciężar. Dzięki nim widz staje się gościem niezwykłego świata, w którym cisza nie oznacza pustki, a bycie głuchym nie jest jednoznaczne z byciem pokrzywdzonym.
Autorka: Miriam Olek
Zdjęcia: Instagram