Pięć gwiazdek- kobieta dyrygent, czyli Ewa Gądek-Rosiak (WYWIAD)
W ostatniej odsłonie z cyklu „pięć gwiazdek”, mam przyjemność przedstawić kobietę dyrygenta. Zaczynała od skrzypiec, a dziś staje przed całą orkiestrą. Związana z Filharmonią Sudecką im. Józefa Wiłkomirskiego w Wałbrzychu, wieloma teatrami w Polsce oraz Wyższą Szkołą Zarządzania i Przedsiębiorczości na wydziale Muzyki w Wałbrzychu. Przepełniona pasją Ewa Gądek-Rosiak.
Agata Jurewicz: Jesteś dyrygentką, czy już od najmłodszych lat przejawiałaś zamiłowanie do muzyki?
Ewa Gądek-Rosiak: Jako mała dziewczynka chciałam grać na skrzypcach i tak się stało. Od podstawówki, aż po szkołę średnią, trwała moja edukacja z tym instrumentem. W gimnazjum dołączyłam do Szkolnej Orkiestry Symfonicznej, która prężnie działała. Prowadzącą była Pani Małgorzata Sapiecha-Muzioł, bardzo ważna osoba w moim życiu. Zobaczyłam w jaki sposób prowadzi próby i robiło to na mnie ogromne wrażenie. Wtedy pojawiła się myśl: ,,ja też tak chcę!” Chociaż na tamtym etapie praca dyrygenta wydawała mi się względnie prostsza od pracy, którą wkładałam w grę na skrzypcach. Wiedziałam, że musi być to ogromnie satysfakcjonujące prowadzić całą orkiestrę. Wtedy postanowiłam, że chcę zostać dyrygentem.
W jaki sposób zabrałaś się za realizacje tego postanowienia?
Pomimo dwunastu lat edukacji muzycznej, bardzo ciężko jest dostać się na dyrygenturę symfoniczną od razu po liceum. Szkoła Muzyczna nie przygotowuje do zawodu dyrygenta. Niektórzy próbują, bo teoretyczną wiedzę posiadamy, ale praktycznych umiejętności niestety nie. Pani Małgorzata opowiedziała mi o swojej drodze, a zaczynała od dyrygentury chóralnej. „Jest to dobry początek”- pomyślałam i poszłam w jej ślady. Po trzech latach studiowania tego kierunku, dostałam się na wymarzoną dyrygenturę symfoniczną. Trafiłam do klasy prof. Alana Urbanka. Wspaniale wspominam współpracę i lekcje z nim. Wiele się nauczyłam. Po kolejnych trzech latach sama zorganizowałam swój koncert licencjacki. Było to ogromne przedsięwzięcie liczące ponad stu wykonawców. Pięć intensywnych lat zakończyłam koncertem dyplomowym w Filharmonii Sudeckiej im. Józefa Wiłkomirskiego w Wałbrzychu. Dyrekcja tej placówki wspiera młodych dyrygentów. Również mnie dała szansę na piękny koncert. Jestem za to ogromnie wdzięczna.
Jak wygląda egzamin wstępny na dyrygenturę symfoniczną?
Odbywa się w sali z dwoma fortepianami, którymi musisz zadyrygować jak całą orkiestrą. Stoisz na podeście, masz batutę i nuty. Odgrywany przez pianistów utwór wybierasz wcześniej z tzw. kanonu klasycznego. Kolejny etap to rozmowa, do której trzeba się solidnie przygotować. Pamiętam jak siedziałam z książką do instrumentacji- pojęcia muzyczne, możliwości techniczne i wyrazowe poszczególnych instrumentów oraz zasady ich współdziałania. Pytanie jakie otrzymałam podczas egzaminu dotyczyło właśnie tej wiedzy. Musiałam wyobrazić sobie partyturę, w której zawarte są wszystkie instrumenty i opisywać tylko te transponujące. Od góry partytury do dołu. Podczas egzaminu praktycznego profesorowie zwracają uwagę na precyzyjny ruch oraz umiejętność przekazania swojej myśli za pomocą rąk, twarzy, spojrzenia i postawy.
Opowiedz o swojej ścieżce zawodowej.
Najpierw był Akademicki Chór Politechniki Wrocławskiej, z którym współpracowałam przez sześć lat, jako asystentka dyrygenta. Nauczyłam się wiele, zarówno od dyrygentki jak i od samego zespołu. Następnie zaczęły pojawiać się propozycje współpracy z różnymi reżyserami w teatrach. Najpierw tylko przygotowywałam aktorów od strony wokalnej, a później sama tworzyłam całą muzykę do spektakli. Obecnie prowadzę Chór Filharmonii Sudeckiej w Wałbrzychu oraz Chór Seniora w Centrum Kultury Zamek w Leśnicy. Niestety pandemia wstrzymała nasze próby. W sezonie artystycznym 2019/2020 byłam Dyrygentem- Rezydentem Filharmonii Sudeckiej w Wałbrzychu. Wykładam w Wyższej Szkole Zarządzania i Przedsiębiorczości na wydziale Muzyki w Wałbrzychu, a także pracuję jako asystentka realizatora podczas koncertów Filharmonii Sudeckiej. Śledzę partyturę i wskazuję moment zmiany kamery, by pokazać w dobrym czasie wszystko co najważniejsze.
Na czym polegał projekt „Dyrygent-rezydent”?
Jak wspomniałam wcześniej, swój koncert magisterski zadyrygowałam z Filharmonią Sudecką. Obie strony były bardzo zadowolone ze współpracy i z samego koncertu. Po tym wydarzeniu dostałam propozycję, aby zgłosić się do programu ministerialnego „dyrygent-rezydent”. Program jest adresowany do polskich instytucji muzycznych oraz do młodych polskich dyrygentów – absolwentów lub osób posiadających licencjat na wydziale dyrygentury symfoniczno-operowej do dwóch lat od ukończenia studiów magisterskich lub otrzymania stopnia licencjata.
Realizacja programu odbywa się poprzez rezydencje dyrygenckie w zawodowych zespołach orkiestrowych oraz w teatrach operowych i muzycznych. Dostałam się jako jedna z pięciu osób w Polsce. W tym samym czasie odkryłam, że jestem w ciąży. Wewnętrznie godziłam się na ewentualny brak możliwości uczestniczenia w tym projekcie z wiadomych względów. Jednak postanowiłam spróbować. Ku mojemu zaskoczeniu Filharmonia zgodziła się na podjęcie współpracy z ciężarną rezydentką. Był to cudowny czas, dający ogromne możliwości rozwoju i z cała pewnością niezapomniana przygoda. Ostatnie koncerty prowadziłam w zaawansowanej ciąży. Najciekawszy i najpełniejszy przeróżnych wyzwań rok.
Jak wygląda twój tydzień przygotowań do pracy? Szczególnie teraz, kiedy jesteś mamą?
Zwykle nie jest to tydzień, a tygodnie przygotowań. Zaczynam od rozczytania nut. Siedzę nad nimi jak nad książką czytając i analizując strona po stronie. Zwracam uwagę na najważniejsze partie, myślę o artykulacji i własnej koncepcji. Najpierw pracuję „na sucho” czyli w ciszy, później przy instrumencie, a później słucham wielu nagrań danego utworu. Muszę zastanowić się w jaki sposób przedstawić swoją wizję i odczucia orkiestrze, ponieważ nie robię tego słowami. Rozmawiamy językiem muzyki. Jeśli chodzi o bycie mamą, moja praca jest idealna. Cały proces pierwszych przygotowań materiału, spędzam w domu. Pochłania to moją uwagę, ale jeśli chodzi o czas oszczędzam np. codzienne stanie w korkach. Wykorzystuję moment, kiedy moja córka śpi lub wysyłam tatę na spacer.
Czy mąż rozumie i wspiera twoją pracę?
Kiedyś ktoś mi powiedział „dyrygentura to kochanka, która nie cierpi konkurencji”. Myślę, że jest w tym dużo racji, dlatego zrozumienie i wsparcie ze strony partnera, czy partnerki są bardzo ważne. Chociaż miałam w swoim życiu chwile, kiedy praca pochłaniała mnie do reszty. Wtedy przy moim boku potrzebny był ktoś taki jak mój mąż. Pomógł mi oddzielić życie prywatne od zawodowego. Łatwo jest zatracić tę granicę. Najważniejsze jednak, że jest empatyczny i cierpliwy. Bycie kobietą dyrygentem niesie ze sobą wiele wyzwań nie tylko dla mnie, ale i dla niego.
Odczuwasz różnicę między prowadzeniem próby, a koncertem? Stresujesz się?
Będąc na próbie masz świadomość, że możemy spróbować jeszcze raz. Dopuszczalne są pomyłki i zmiany. Podczas koncertu najważniejsze jest to co w tej chwili. Chyba najbardziej stresująca jest część oficjalna. Muszę się ukłonić, przywitać. W chwili, gdy rozbrzmiewa muzyka odchodzi cały stres i zastępuje go skupienie. Ten proces to przyjemny zastrzyk adrenaliny, ogromna satysfakcja i radość.
Wyobraź sobie, że prowadzisz koncert i nagle zdarza się nieoczekiwana sytuacja pod tytułem: „nagły atak kaszlu” lub „swędzący nos”. Co wtedy?
Są to moje największe koszmary. Kiedyś prowadziłam koncert kolęd i miałam straszny katar. Nie myślałam o niczym innym tylko o tym, żeby wytrzeć nos. Jakoś dałam radę, ale było to stresujące przeżycie. Zwykle cykl kichnięć, czy wypadająca batuta, to sytuacje mające miejsce podczas prób. Na koncercie jestem bardzo skupiona, a to pozwala mi uniknąć podbramkowych sytuacji. Jednak, gdyby kiedyś coś podobnego się wydarzyło, należało by przerwać, przeprosić i zacząć jeszcze raz. Ludzka rzecz.
Czy miałaś w swoim życiu moment zderzenia pewnych wyobrażeń o swoim zawodzie z rzeczywistością?
Zdecydowanie tak. Kiedy pracujesz nad utworem zaczynasz dyrygować „na sucho”. Wszystko w twojej głowie wychodzi równiutko, przepięknie. Potem przychodzą lekcje z dwoma pianistami i wyobrażasz sobie orkiestrę. Na tym etapie muzycy grają dokładnie tak, jak tego oczekujesz. Stając przed orkiestrą wychodzą wszystkie błędy. Dopiero wtedy uświadamiasz sobie, że niektóre ruchy nie mają żadnego znaczenia, a inne przeciwnie. Wyobrażenia rozmywają się, jakbyś wchodził w inny wymiar.
O czym marzysz zawodowo? Jaki koncert chciałabyś poprowadzić?
Mam mnóstwo różnych pomysłów. Jednym z nich jest koncert muzyki filmowej. Chciałabym przenieść go na grunt muzyki symfonicznej. Bardzo często duże orkiestry grają muzykę filmową i rozrywkową, ale zwykle są czymś „wspomagane”, efektami, elektroniką. Chciałabym poprowadzić koncert z „czystą” muzyką filmową. Taką, jaką słyszymy podczas wizyty w filharmonii. Mam wiele marzeń koncertowych, nie potrafię wybrać jednego. Nie mogę doczekać się momentu „kiedy będzie normalnie” i będę wszystkie te marzenia spełniać, jedno po drugim.
Autor: Agata Jurewicz
Zdjęcie: Archiwum prywatne