Przegląd polskiego szczypiorniaka w europejskich rozgrywkach
Ponad miesiąc temu zakończyły się Mistrzostwa Świata 2021 w Egipcie, ale emocje dotyczące polskiej piłki ręcznej trwają nadal. W tym tygodniu dwie największe drużyny z krajowego podwórka zakończyły fazę grupową w europejskich rozgrywkach. Jak sobie poradziły i co czeka na nich w najbliższej przyszłości?
Mowa tu oczywiście o Łomży Vive Kielce i Orlenie Wiśle Płock. Mistrz Polski mierzy się z najlepszymi zespołami ze Starego Kontynentu, dzięki rywalizacji w Lidze Mistrzów. Ich odwieczny rywal uczestniczy w Lidze Europy – mniej prestiżowych, aczkolwiek również wymagających rozgrywkach. Zarówno kielczanie, jak i płocczanie awansowali do fazy pucharowej, choć ci pierwsi zrobiliby to nawet zajmując ostatnie miejsce w grupie. Dlaczego?
Powodem niekonsekwencji przepisowych w Lidze Mistrzów jest nic innego, jak koronawirus. W gwoli ścisłości – obecnie udział w rozgrywkach bierze 16 drużyn, podzielonych na dwie grupy. W pierwotnej formule, zespoły z dwóch pierwszych miejsc awansowały bezpośrednio do ćwierćfinału, a kluby zajmujące od trzeciej do szóstej lokaty grup grały między sobą baraże. EHF zdecydowało, że w spowodowanym przez pandemię zamieszaniu, w fazie pucharowej zagrają wszystkie ekipy. Pierwsza drużyna z grupy A zagra dwumecz z ósmą z grupy B, druga z grupy A z siódmą z grupy B itd. Wygrani tych strać awansują do ćwierćfinałów, a ich zwycięzcy do Final Four.
Zmiana została podyktowana przez niestabilny terminarz i przekładane spotkania. W pandemicznej rzeczywistości większość pojedynków nie odbywała się w ustalonych terminach, przez co dochodziło do sytuacji, w której jeden klub miał rozegranych np. 12 meczów, a drugi zaledwie 8. Europejska Federacja Piłki Ręcznej przyznała łącznie siedem walkowerów z powodu COVID-19 . Nawet jeśli ktoś nie dostał szansy na uczciwą rywalizację to raczej nie płakał nad rozlanym mlekiem, bo i tak zawalczy w 1/8 finału. Skoro nie ma przegranych, to czy w ogóle opłacała się walczyć o najwyższe lokaty?
Jak najbardziej. Najlepszym tego przykładem był czwartkowy pojedynek Łomża Vive Kielce – SG Flensburg-Handewitt. Sytuacja w tabeli prezentowała się następująco: zwycięzca zgarniał pierwszą pozycję, a przegrany plasował się na trzecim miejscu podium, tuż za plecami PSG. Przy starych zasadach ten mecz miałby jeszcze większy ciężar gatunkowy, ponieważ w grę wchodziłby bezpośredni awans do ćwierćfinału. W tym przypadku chodziło tylko o dobór przeciwnika w play-offach. Tylko i aż. Na wygranego czekał HC PPD Zagrzeb – drużyna, która nie zdobyła ani jednego punktu w czternastu kolejkach. „Brązowy medalista” miał przed sobą już nieco twardszy orzech do zgryzienia. Starcie z HBC Nantes, wicemistrzem Francji, z którym przyszłość nie rysowała się w tak różowych barwach. Mistrzowie Polski doskonale znali stawkę, ale niestety nie wytrzymali presji.
Przegrali 28:31. Dwóch piłkarzy Wikingów siało postrach w szeregach kielczan. Benjamin Burić nieustannie imponował efektownymi interwencjami – bronił z 40-procentową skutecznością i trzykrotnie wychodził górą z pojedynków na siódmym metrze. Hampus Wanne, najlepszy strzelec Szwedów na mistrzostwach świata w Egipcie, rzucił aż 11 bramek. Tak więc Vive będzie miało lekko pod górkę i na pewno czują z tego powodu niedosyt. Już dawno temu mogli zapewnić sobie pierwsze miejsce w grupie, ale zaliczyli kilka niespodziewanych potknięć. Na taki stan rzeczy wpływ mógł mieć lutowy terminarz. W ubiegłym miesiącu zespół z Kielc rozegrał 10 spotkań, co daje średnio mecz co trzy dni. Zmęczenie i ciągłe podróże mogły negatywnie wpłynąć na koncentracje zawodników. W tym okresie zaliczyli oni niespodziewaną porażkę na wyjeździe w Brześciu oraz w katastrofalnym stylu przegrali we Francji z PSG różnicą jedenastu bramek. Na pewno żałują też samego początku rozgrywek, kiedy to w pierwszym spotkaniu przegrali z Flensburgiem-Handewitt wynikiem 30:31. Dali radę podnieść się po falstarcie i do końca walczyli o sam szczyt. Polegli tuż przed linią mety, ale FinalFour nadal jest w zasięgu ich ręki.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Z takim potencjałem w kadrze trudno nie mierzyć w jak najwyższe cele. Najlepszym strzelcem i gwiazdą drużyny jest Alex Dujszebajev. Hiszpan rzucił 80 bramek w fazie grupowej LM. W drugiej linii ogromne zagrożenie tworzą również Uładzisłau Kulesz, Igor Karacic, Branco Vujkovic i Daniel Dujszebajev. Na nich głębia składu się nie kończy, bo przecież w polskim klubie nie brakuje znakomitych reprezentantów Biało-Czerwonych. Szymon Sićko nie raz bombardował bramkarzy rywali rzutami z pokaźnego dystansu. Tomasz Gębala również posiada tę umiejętność, choć częściej jest wykorzystywany jako defensor. Ze względu na kontuzję Angela Fernandeza, Tałant Dujszebajev był zmuszony do wystawiania Michała Olejniczaka na lewym skrzydle. Młodemu Polakowi gra na różnych pozycjach na pewno nie zaszkodzi. Cały czas rozwija on swój talent i większa wszechstronność może tylko powiększyć wachlarz jego umiejętności. Nie jest jednak tajemnicą, że najlepiej spisuje się na środku rozegrania. Skoro mowa o skrzydłach, to po drugiej stronie boiska Arkadiusz Moryto cały czas jest kluczowym elementem zespołu. Jego konkurentem o miejsce w pierwszym składzie jest Islandczyk Sigvaldi Gudjonsson, który borykał się z problemami zdrowotnymi. Rozgrywający Vive świetnie współpracują z obrotowymi. Zarówno Nicolas Tournat, jak i Arciom Karalok potrafią wypracować sobie pozycje w starciach z rosłymi obrońcami i rzadko mylą się w sytuacjach sam na sam. No i najważniejsze na koniec, bo drużynę buduje się od obrony – Andreas Wolff i Mateusz Kornecki wiele razy ratowali kolegów z opresji, dając impuls do walki.
Wisła Płock nie miała aż tak emocjonującej końcówki. Zacznijmy jednak od samego formatu rozgrywek Ligi Europy. 24 zespoły, 4 grupy po 6 ekip. Dwie najgorsze żegnają się z dalszą partycypacją. Nie ma litości. Nie ma bezpośrednich awansów. Analogicznie do Champions League – pierwsza drużyna z grupy A mierzy się z czwartą drużyną z grupy B. Nafciarzom wizja przedwczesnego zakończenia udziału nie groziła. Zapewnili sobie awans na dwie kolejki przed końcem, przez co być może stracili zmożoną koncentrację. Przegrali dwie ostatnie rywalizacje. Najpierw z hiszpańską Abancą Ademar Leon, a następnie z Czechowskimi Niedźwiedziami. Oba zespoły dokonały odwetu, bowiem to płocczanie byli lepsi za pierwszym razem. Sympatycy Wisły mają nadzieję, że te porażki nie podetną skrzydeł ich ulubieńcom przed dwumeczem w TOP16. O to będzie niezmiernie trudno, ponieważ skrzydła to najlepiej obsadzone pozycje w ekipie Xaviego Sabate. Michał Daszek i Lovro Mihic są najlepszymi strzelcami zespołu – rzucili kolejno 40 i 44 bramki. Następnym przeciwnikiem płocczan będzie Sporting Lizbona, która zajęła czwarte miejsce w grupie B. Co ciekawe, portugalski zespół pojawił się już w Płocku przy okazji spotkania fazy grupowej z Fuechse Berlin, które ze względów epidemicznych zostało rozegrane na neutralnym terenie. Na tym wzajemne powiązania się nie kończą. W portugalskiej drużynie grają zawodnicy, którzy biegali na parkietach PGNiG Superligi. Prawe skrzydło obsadza były zawodnik Łomży Vive Kielce Darko Djukić, a na kole występuje niedawny Nafciarz Tiago Rocha. Wisła Płock nie będzie miała łatwego zadania. Sporting ma w swoim składzie jeszcze kilka innych uznanych nazwisk. Bramki strzeże były reprezentant Słowenii Matevz Skok, a na prawym rozegraniu występuje Niemiec Jens Schoengarth. Pierwszy mecz odbędzie się 23 marca w Lizbonie. W kolejnej rundzie na zwycięzcę będzie czekał triumfator pojedynku CSKA Moskwa – GOG Handbold.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Nie zapominajmy o lokalnym podwórku. Śląsk Wrocław cały czas walczy o mistrzostwo 1 ligi grupy B i stoi przed nie lada wyzwaniem. Do tej pory wrocławianie rozegrali trzy spotkania w rundzie rewanżowej. W pierwszym meczu grali z Olimpem Grodków i to starcie zyskało miano horroru z happy endem. Zawodnicy nie rozegrali dobrej pierwszej połowy, przegrywając wynikiem 11:16. W drugiej zaczęli odrabiać straty i ostatecznie wywieźli 3 punkty. Niestety nie udało się tego powtórzyć w rywalizacji przeciwko Ostrovii Ostrów Wielkopolskiemu, który jest bezpośrednim rywalem do tytułu mistrza. Dla Śląska była to trzecia porażka w sezonie. Przegrali wynikiem 27:31, a zadecydowały o tym dwa słabsze momenty w końcowej fazie meczu. Na szczęście zielono-biało-czerwoni się nie podłamali i bezproblemowo poradzili sobie z PKM Zachód AZS Uniwersytetu Zielonogórskiego, wygrywając różnicą trzynastu bramek. Na ten moment aż cztery pierwsze drużyny w tabeli mają po 30 punktów. Śląsk Wrocław jest jedną z nich. O mistrzostwo walczą jeszcze wcześniej wspomniana Ostrovia, a także Miedź Legnica i Stal Gorzów. Trzymajmy kciuki za reprezentantów Wrocławia.
Autor: Miłosz Szade
Zdjęcie: jeanlouisservais