Punków już nie ma – jak serwisy streamingowe strywializowały muzykę

Wejście w nowe millenium zaczęło się od obawy przed Y2K – błędem oprogramowania, który miał unieruchomić cały cyfrowy świat. Miał to być jedynie przejaw niepotrzebnej paniki, jednak prawdziwa cyfrowa rewolucja już się zaczęła i długo nikt jej nawet nie zauważał.

Od 1997, kiedy jakiś bliżej nieokreślony dzieciak z Australii znalazł sposób na konwertowanie płyt na pliki mp3, ludzie namiętnie zaczęli tworzyć cyfrowe zbiory muzyki w swoich komputerach. Oczywiście dzielili się nimi tak samo, jak robili to już z kasetami i płytami kompaktowymi. Niby nic poza medium się nie zmieniło, jednak tutaj, w 1999 roku, pojawia się Shawn Fanning, który postanawia usprawnić ten proces. Ma 19 lat, nigdy w swoim życiu nie napisał złożonego programu, ale uczy się na bieżąco, spędzając całe miesiące przyklejony do klawiatury. 1 czerwca 1999 roku z jego inicjatywy powstaje Napster – program, który łączy ze sobą komputery użytkowników i dramatycznie ułatwia dostęp do niezliczonej liczby  empetrójek.

W tym momencie upada stary rynek fonograficzny. Na całym świecie rodzi się przekonanie, że dostęp do muzyki powinien być darmowy. Kiedy Metallica wyraża swoje oburzenie i mówi o naruszaniu praw autorskich, ich płyty są publicznie niszczone. Nic już nie jest w stanie powstrzymać tej zmiany. Mimo tego podejmowane są starania.

Metallica pozywa Napstera i wygrywa proces – dostęp do ich utworów ma zniknąć z serwisu. W ich ślady idą inni muzycy, ostatecznie Napster musi dać za wygraną i w 2001 roku upada. W jego miejsce pojawiają się inne aplikacje, są jak hydra – nawet jeśli uda się pozbyć jednej, to  powstaną dwie kolejne. Record Industry Association of America robi, co może, aby ugasić ten pożar. Ostatecznie w desperacji ścigają już nie same serwisy, a pojedynczych odbiorców. Pozywają ich na kwoty kilkudziesięciu tysięcy dolarów od każdego pirackiego pliku. Jedni ich ignorują, inni idą na ugodę, płacąc kilka tysięcy dolarów kary. To jednak tylko plaster na ranę, prawdziwy problem pozostaje nietknięty.

Na żądanie

Tutaj pojawia się Steve Jobs, czyli – jak kiedyś określił to The Onion – ostatni Amerykanin, który wiedział, co robi. W 2002 roku przedstawia swoją wizję cyfrowego sklepu z muzyką – iTunes. Podobnych rozwiązań próbowały już same wytwórnie muzyczne, jednak ich sklepy były zbyt skomplikowane, zbyt niechlujne, aby odnieść jakikolwiek sukces. Jobs przedstawia smukły i prosty w obsłudze interfejs, a co najważniejsze – każdy utwór, nieważne z jakiego albumu, ma być dostępny za 1$.  Jest to światełko w tunelu, na które wszyscy czekali.

Tymczasem w Szwecji piractwo rozrosło się do rozmiarów ruchu politycznego. W 2006 roku zostaje założona Partia Piratów, której jednym z celów jest reforma praw autorskich. Tam też równocześnie były dyrektor generalny uTorrenta Daniel Ek podejmuje pierwsze kroki do stworzenia Spotify. Z początku, w 2008 roku, platforma oferuje darmowy dostęp do swojego katalogu, pozwalając użytkownikom zaznajomić się z aplikacją. Kiedy okres próbny dobiega końca, wciąż można korzystać z serwisu, jednak trzeba liczyć się z reklamami i limitami odtwarzania lub – można kupić subskrypcję za 10$. Przez ten model monetyzacji Spotify stało się największym konkurentem ITunes. Teraz za połowę ceny jednego albumu ma się dostęp do całego katalogu platformy.

Prawdziwych punków już nie ma

Muzyka po roku 2000 stawała się coraz bardziej trywialna. Dzisiaj każdy punk jest metalem, hippisem i raperem w jednym. Ludzie już nie łączą się w grupy na podstawie ulubionego zespołu czy gatunku. Stało się jasne, że kiedy mamy dostęp do niezliczonej ilość bodźców muzycznych, to coraz trudniej identyfikować się z pojedynczym odłamem.

Tak samo posiadanie fizycznego albumu przestało mieć większe znacznie. Płyty stały się reliktem, zbieranym głównie przez audiofilów i miłośników. Teraz najważniejsze są single. Aby zrobić karierę, nie trzeba napisać dobrego albumu, który pokochają krytycy. Kariera muzyka zależy od tego, jak dobre są jego single, ile jego utworów znajdzie się na liście przebojów i ile razy zostaną odsłuchane.

Z tego powodu artyści stali się markami, stoją za nimi ludzie, którzy potrafią wyczarować hit za hitem. Wystarczą odpowiednie akordy, dobry beat i tekst, który poruszy jak najwięcej serc. I nawet wtedy, kiedy komuś się uda, to na odtworzeniach zarabia grosze, ale nie z winy serwisów, tylko wytwórni muzycznych. To one sprzedają prawa platformom streamingowym i kasują hojną prowizję – zespół może podzielić tym, co zostanie. Ale przecież odbije to sobie na koncertach. Dlatego dzisiaj bilet na Rage Against The Machine kosztuje 330 złotych.


Autor: Henryk Mamica-Hüsken

Zdjęcie: Screenshot Spotify

Henryk Mamica-Hüsken

Dajcie mi kawę i papierosa, a zrobię wszytsko. Piszę o historiach stojących za muzyką i mam zamiłowanie do wszystkiego, co nieświęte.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *