Syny się żegnają
Kilka dni temu zakończył działalność wyjątkowy duet. Syny pożegnały się z wyznawcami primeshitu przez internet. Przelewam zatem na słowa część mojego wspomnienia tego nietuzinkowego zespołu, który nieraz zatrząsnął sercami słuchaczy.
Historia Roberta Piernikowskiego i Przemysława „Etamskiego” Jankowiaka rozpoczęła się od małego, instrumentalnego projektu P/E (Piernikowski/Etamski; Etamski niedługo zmienił ksywę na 88). Później Piernikowski sięgnął po mikrofon, bo czuli, że muzyka P/E nie otwiera się na świat zewnętrzny. Że jest dostępna tylko dla nich samych, a czuli potrzebę komunikowania. Z jednej strony uprościli więc dźwięki, a z drugiej doszedł wokal Piernikowskiego. Tak powstały Syny.
Pierwszy materiał na albumie ukazał się w 2015 roku. Orient nosi wszelkie znamiona hip-hopu, ale słychać było od razu, że chodzi o coś zupełnie innego. Przymulone flow na połamanych beatach, do przesady naturalny język i przede wszystkim cała koncepcja, która sięgała po coś więcej niż muzykę. Różnie można to nazwać: primeshit, wyznanie, medytacja. W każdym razie czuć było w Synach specyficznego ducha, który zdawał się drzemać też gdzieś w nas.
Znaków że coś jest na rzeczy było więcej. Orient wzbudził praktycznie same skrajne reakcje. Jedni zaczęli płytę wyśmiewać, drudzy wyznawać, a jeszcze inni pozostawali zupełnie zdezorientowani. Trudno było powiedzieć co w przekazie Synów jest poważne, a co prześmiewcze. Przy takich wątpliwościach sytuację mogło rozjaśnić doświadczenie duetu na żywo.
Zanim jednak o występach na żywo, wspomnę o drugim albumie. Sen wyszedł w 2018 roku i był już dużo przystępniejszy od Orientu. Beat już się nie łamie co sekundę. Głos jest wyraźniejszy, choć wciąż charakterystyczny. Narracyjnie materiał poszedł jednak bardzo daleko, można go czytać na wielu płaszczyznach. Senne zwierciadło, przez które patrzy na rzeczywistość ta płyta, jest bardzo swojskie. To nie jakiś zupełny odlot dla muzycznych geeków. Syny poskromiły sobie publiczność z praktycznie każdego środowiska. Jest w tej muzyce pewien uniwersalizm, pewna medytacja rzeczywistości, z którą na co dzień mamy do czynienia. Właśnie z tą częścią synoskiej sagi zetknąłem się na żywo.
Pierwszy koncert Synów, na który udało mi się dotrzeć dopiero w grudniu 2018 roku, był dla mnie doświadczeniem zmieniającym na stałe percepcję. Wcześniej nie wiedziałem, że podczas zwykłego występu na scenie da się zrobić tak dużo. Że integracja wszystkich składników może dotknąć jakichś metafizycznych pokładów, wcześniej niedostępnych. Na początku nie wiedziałem do końca o co chodzi. Coś we mnie pękło. Siłą rzeczy musiałem się wgłębić w ten świat i przychodzić regularnie na koncerty, bo zawsze czekało w nich coś nowego.
Koncerty to mało powiedziane. To doświadczenie dla wszystkich zmysłów. Przestrzeń zadymiona, światła wyłączone, wszędzie zapach kadzidła, a dźwięki tak niskie i głębokie, że czuło się je fizycznie. Sylwetka Piernikowskiego, która w dymie znika i pojawia się za chwilę w zupełnie innym miejscu, zlewa się z muzyką. Wszystko to owocuje wejściem w zupełnie inny świat, w którym Syny mogły zrobić z widzem co chcieli, bo grali już na zupełnie swoich zasadach. Boję się nawet podjąć próby opisania tych doznań. Z jednej strony dlatego, że medytacyjny wymiar tej muzyki może mieć dla każdego zupełnie inne znaczenie. Z drugiej dlatego, że nie ma sensu porywać się ze słowami na „sedno”, o które ocierają się Syny.
To wszystko moim zdaniem zasługiwało na większe pożegnanie niż post na Facebooku. Fani Synów stali się wyznawcami primeshitu. Weszliśmy w ten świat całymi sobą, a teraz wygląda to trochę tak jak zerwanie związku przez SMSa. Tym bardziej, że na 2020 rok zapowiadali nowy materiał. Jest niewyobrażalnie smutno i nie wiadomo czym ten smutek ukoić, bo muzyka nie pomoże.
Zostały mi po Synach dwie płyty na półce (nie licząc solowych dokonań). Dopiero teraz tak naprawdę zauważyłem ile znaczą wszystkie pozostałe płyty, które do mnie przywędrowały z przeszłości. Są tylko jakimś miernym cieniem tego co artyści wyczyniali w swoim czasie. Jak się komunikowali ze słuchaczem, jak się odnajdywali w rzeczywistości. To przemija i mam wrażenie, że nic już tego nie zwróci. Zamknięcie muzyki w płycie to w zasadzie jej śmierć.
Ostatnim tchnieniem Synów był ich zeszłoroczny #hot16challenge2.
Autor: Grzegorz Śnieg
Zdjęcie: pixabay.com