Szkalowanko morsowanka
No i masz. Kolejna dziwna moda, z którą trzeba sobie poradzić. Morsowanie zawładnęło umysłami i ciałami nas wszystkich. Nawet jeśli sami nie morsujemy, ani nie widzieliśmy w swojej okolicy jeziora wypełnionego morsami, na pewno czytaliśmy o tym w Internecie. A przynajmniej widzieliśmy memy.
Często wychodzę z założenia, że jeśli czegoś nie rozumiemy najlepiej jest to wyśmiać. Podstawowa reakcja obronna. Kolejny śmieszny wyraz do słownika, kolejne obrazki do wysyłania znajomym. Termin już oswojony, ale o co tak naprawdę chodzi w morsowaniu?
Niby wszystko wiadomo – wchodzimy rozebrani do zimnej wody. Owszem, ale nie na tym polega cała zabawa. Morsowanie daje szereg wymiernych korzyści jak np. poprawa odporności i kondycji, czy też łagodzenie objawów reumatyzmu oraz astmy. Większość z nich potwierdzona jest badaniami naukowymi.
Są to tak naprawdę korzyści pokrewne do tych, które dają nam różne inne aktywności fizyczne. Zatem dlaczego morsowanie stało się tak popularne? Moim zdaniem są dwa powody. Po pierwsze ta aktywność (według niektórych) prawie nie wymaga aktywności. Wystarczy przecież tylko wejść do zimnej wody. Po drugie fajnie wygląda, fajnie brzmi i fajnie jest o tym opowiadać znajomym.
Pierwsze z tych zdań jest jednak nieco zakrzywione. Morsowanie jak najbardziej wymaga zaangażowania i ćwiczeń. Potrzebna jest regularność i rozgrzewka przed wejściem do wody. Potrzebne jest przygotowanie. Trzeba wiedzieć jak głęboko można się zanurzyć i jak długo można siedzieć w wodzie tak, żeby nie zmarznąć. To wszystko często umyka uwadze potencjalnego morsa, bo coachowie, promując tę aktywność, często bardziej zwracają uwagę na korzyści z morsowania niż na zagrożenia. Do tego popisują się swoimi morsowymi rekordami, co jest raczej negatywnym motywatorem.
To jak radzimy sobie z zimnem polepsza się między innymi dlatego, że zaczynamy lepiej panować nad własnym umysłem i ciałem. Cudze standardy nie powinny mieć nic do powiedzenia w tym temacie. Taką postawę promuje m.in. Wim Hof, który swoją konfrontację z zimnem opiera na medytacji. Nie chodzi tu o żadne wydolnościowe rekordy (chociaż tych Hof ma mnóstwo), ale o poznanie własnego umysłu, wraz z jego ograniczeniami, a następnie ich przełamanie. Zdrowie fizyczne wynika tu raczej ze zdrowia psychicznego.
Nie można się jednak dać złapać w pułapkę. To co wypracował Wim Hof jest efektem długoletnich treningów oddechu i medytacji. Nie ma czegoś takiego jak przełączenie pstryczka w mózgu, który pozwoli być odpornym na wszystko. Samo spektakularne spotkanie z zimnem niczym nie zaowocuje, a może tylko zaszkodzić.
Morsowanie zdecydowanie zasługuje na naszą uwagę, ale uważam, że każdy powinien pomyśleć ile z tego tak naprawdę robi dla siebie. Odłożyć na bok nasze zbiorowe zainteresowanie tą aktywnością, poczytać co piszą ludzie inni niż influencerzy. Nie można dać się zwieść nieswoim dokonaniom. Kiedy zdamy sobie sprawę, że ważne jest tu zimno, a nie neoprenowe skarpetki i przerębel w lodzie, możemy zacząć morsować nawet we własnym prysznicu lub wannie.
Autor: Grzegorz Śnieg
Zdjęcie: pixabay.com