Szymon Koprowski w rozmowie o nowej książce „Requiem dla Wrocławia” i nie tylko (WYWIAD)
Z pod jego pióra wyszła właśnie kolejna powieść. Wcześniej opublikował między innymi: „Balkon na krańcu świata”, który był jego debiutem literackim, „Uszy van Gogha”, „Dybuk z ulicy Piotrkowskiej” i „Za chwilę zacznie padać deszcz”. „Staram się, żeby wrażliwość ludzka towarzyszyła mi jak najdłużej. Lubię świat. Świat jest piękny. Lubię góry, kocham zwierzęta, lubię ludzi. Jestem otwartym człowiekiem” – w rozmowie z Agatą Jurewicz mówi Szymon Koprowski.
Agata Jurewicz: Uczestniczyłam w Pańskim spotkaniu autorskim w piątek, 3 grudnia, podczas Wrocławskich Targów Dobrych Książek. Tam została poruszona kwestia tego, że książka w tej chwili „odchodzi do lamusa”. Czytelnictwo spada, a już szczególnie wśród młodego pokolenia. Nie mogę zgodzić się z tym stwierdzeniem, sama jestem zresztą molem książkowym. Duża grupa moich znajomych pochłania książki jedna za drugą. Wprawdzie różnimy się pod względem ulubionych gatunków literackich, ale należymy do osób czytających.
Szymon Koprowski: To nie jest do końca tak. Ten problem jest szerszy. Powiedziała mi pani, że studiuje. Inaczej czytają studenci i ludzie uczący się, a inaczej młodzież pozauczelniana. Marginesy były zawsze, tylko teraz nie wiadomo, czy marginesem jesteśmy my, tzw. inteligencja, czy ta druga grupa. Gusta są przeróżne, ale pewne jest, że przeciętny obywatel dostaje papkę z telewizji, taką jak z automatu do hot-dogów czy coca-coli. Telewizja kształtuje gusta, które niestety są takie, jakie są.
Sporo słyszymy teraz o ociepleniu klimatu i o katastrofie klimatycznej, która czeka na ludzkość „za rogiem”. Jest to główny temat pańskiej najnowszej powieści „Requiem dla Wrocławia”. Co skłoniło Pana do napisania o tym i czy prywatnie również angażuje się pan w problemy gospodarczo-społeczne kraju i świata?
Mimo tego, że mam te 71 lat, to dzięki Bogu stało się tak, że jestem w pewnym sensie człowiekiem niedojrzałym. Mam w sobie i już teraz bardzo świadomie pielęgnuję, takiego gówniarza, który potrafi uronić łezkę, kiedy na przykład komuś dzieje się coś złego. Staram się, żeby ta wrażliwość ludzka towarzyszyła mi jak najdłużej. Lubię świat. Świat jest piękny. Lubię góry, kocham zwierzęta, lubię ludzi. Jestem otwartym człowiekiem. Obserwując to, co teraz się dzieje na świecie w kwestii naszego klimatu, co kiedyś trwało sto lat, a teraz dzieje się w półtora roku, to właśnie to skłoniło mnie, aby napisać tę książkę.
Dlaczego Wrocław jest główną lokalizacją nowej fabuły?
Mieszkam we Wrocławiu już 50 lat. Znam to miasto, ale okazało się, że dość powierzchownie. Dziś jest taki natłok informacji, że człowiek pewne rzeczy traktuje naskórkowo. Umieściłem tę powieść tutaj, aby dać sobie lekcje Wrocławia. Zdałem sobie sprawę, że zapytany na ulicy o jakiś budynek historyczny, kamienice i ich lokalizację, mógłbym mieć kłopot z udzieleniem odpowiedzi.
W jednym z wywiadów powiedział Pan, że został wychowany na baśniach i legendach. Jak wiemy nie są to miłe opowiastki o „kwiatkach i pszczółkach”. Czy to właśnie te historie z dzieciństwa wykształciły w Pańskiej wyobraźni pewien mrok, który teraz jest wyczuwalny w autorskich powieściach?
Człowiek jest jak roślina, wyrasta z ziarenka i nabiera, nabiera… rozwija się, poznaje najwięcej z dzieciństwa. W naturze ludzkiej jest bać się. Pamiętam, że najbardziej uwielbiałem opowieści babci przy takim piecu, gdzie coś skwierczało. Mówiła o wilkach, o strzygach. Najbardziej lubiłem legendę o Bazyliszku. Posługuję się takimi elementami baśniowymi w swoich książkach, żeby móc pozwolić sobie na pewne odchyłki od wiedzy merytorycznej. Żeby nikt nie zarzucił mi: „człowieku, to jest nie prawda”, jak w przypadku gadającego szympansa.
Fantastyka jako gatunek jest teraz bardzo poczytna. Wątki fantastyczne pojawiają się w pańskich książkach, m.in. w „Uszy van Gogha”, czy właśnie w tej najnowszej, „Requiem dla Wrocławia”. W pańskim zamyśle było wpisać się choć trochę w ten gatunek literacki?
To jest tylko powierzchowność. Ważnym elementem fantastyki jest przerazić, zaszokować, przenieść w inne realia. Natomiast u mnie te wątki „fantastyczne” obsadzone są w realiach. Szympans jest szympansem. Można go nauczyć chociażby języka migowego. Wprawdzie szympansy nie mówią ludzkim głosem, tak jak w mojej powieści, ale komunikują się w taki czy inny sposób. Tutaj wziąłem sobie na tapetę spojrzenie filozofów na pojęcie boskości na świecie. I ten szympans jest w stu procentach przekazem, łącznikiem ze światem, który jest dla nas w ogóle nieznany. Jest to rodzaj głębokiej filozofii wszechświata i jego struktury fizyczno-matematycznej.
Tematy poruszane przez szympansa to bardzo trudne kwestie, bardzo smutne, a przy tym prawdziwe. Zwierzęta natomiast raczej kojarzą nam się z łagodnością, niewinnością, z czymś dobrym. Dostrzegam więc tutaj pewien kontrast. Taki był Pański zamysł na formę podania czytelnikowi tego ciężaru, który płynie z przekazu?
Poniekąd może i tak. Nie można przecież cały czas przelewać krwi. Ta ponura powieść zawiera elementy groteski. Właśnie dlatego, żeby czytelnik nie zgłupiał, żeby się nie zadyszał, nie spocił i książki nie odrzucił. Stąd ten szympans, który potrafi być złośliwy, ale ma tez poczucie humoru.
Chcę jeszcze nawiązać do początków Pańskiej drogi artystycznej. Dziś rozmawiam z pisarzem, z całą pewności wrażliwym artystą. Jednak ta droga nie rozpoczęła się od pisania. Czy Akademia Sztuk Pięknych, którą Pan ukończył, rozwinęła tą wrażliwość? I czy nie tęskni Pan za tworzeniem prac plastycznych?
Kiedy byłem mały i ktoś mnie pytał: „Szymek, kim chcesz być”? Odpowiadałem: „mikrobiologiem”. W głowie miałem ogromną wiedzę, jak na tamte czasy. Ale kolega mnie namówił, żeby pójść do liceum sztuk plastycznych w Łodzi. Tam stworzonka mikroskopowe odeszły w cień, a pojawiły się śliczne koleżanki plastyczki. Potem jakoś naturalnie wybrałem studia, o tym samym profilu co szkoła średnia. Na tę chwilę wcale nie porzuciłem swoich rysunków. Cały czas powstają jakieś prace.
Autor: Agata Jurewicz
Zdjęcie: Facebook/ Wrocławskie Targi Dobrych Książek