The Liberator – niedokończona animacja
Jeśli chodzi o animacje dla dorosłych, Netflix nie raz pokazał, że jest to jedna z jego mocniejszych stron. The Mindnight Gospel, Big Mouth, Love, Death & Robots czy BoJack Horseman to tylko kilka przykładów jego bardzo udanych produkcji. W 2020 roku, Netflix postanowił spróbować swoich sił w animacji wojennej. Czy był to dobry pomysł?
The Liberator jest adaptacją książki Alexa Karshawa o tym samym tytule. Historię z książki na początku miał zekranizować kanał History i zrobić z tego ośmioodcinkową, zamkniętą opowieść. Niestety, pomysł okazał się zbyt kosztowny i gdy zaproponowano zrobienie z tego animacji, Netflix podjął wyzwanie.
Zbyt wiele niedociągnięć
Ten, zaledwie czteroodcinkowy, miniserial opowiada historię amerykańskiej grupy Thunderbirds, od treningów i pierwszego lądowania we Włoszech, aż do wyzwolenia obozu koncentracyjnego w Niemczech. Dowodzącym grupy był Felix Sparks, charyzmatyczny, pomysłowy i odważny kapitan, który był także narratorem miniserialu.
Animację utrzymano w stylu komiksowym, ale realistycznym. Udało się to dzięki wykorzystaniu animacji rotoskopowej, czyli nałożeniu rysunków na klatki filmowe. Zaanimowaniem produkcji zajął się polski zespół A+E Studios. Wykonanie miniserialu w ten sposób na pewno obniżyło budżet produkcji, gdyż wszelkie kosztowne elementy można było dodać w postprodukcji.
Pierwszy odcinek oglądało się przyjemnie. Animacja wyglądała nie najgorzej i nie było w niej zbyt wielu błędów. Niestety, im dłużej się oglądało, tym więcej niedociągnięć było do zauważenia. Wszelkie sceny w otwartej przestrzeni wydawały się po prostu niedokończone. Na pierwszym planie byli starannie i szczegółowo narysowani bohaterowie, a za nimi stały domy, jedno drzewo. Resztę tła stanowiła zwykle wszechobecna mgła. Najgorsze były sceny pokazane z lotu ptaka, gdyż zamiast pięknego widoku, przed widzem ukazywała się płaska makieta lasów i gór.
Więcej dramatu niż akcji
Jak na Netflixa przystało, nie mogło się w The Liberator obyć bez poruszenia ważnych, społecznych problemów. W tym wypadku twórcy skupili się na skomentowaniu rasizmu w USA i jego wpływowi na relacje w wojsku między Meksykanami, rdzennymi Amerykanami i białymi żołnierzami. Moim zdaniem, zrobiono to trochę po macoszemu – wątki rasizmu lub nieporozumień pojawiły się tylko w kilku scenach i głównie w pierwszych dwóch odcinkach. Potem o tym praktycznie zapomniano.
Drugim ważnym wątkiem w animacji był wpływ wojny na człowieka. Ukazano to głównie poprzez postać Felixa Sparksa, ale także wielu innych bohaterów borykało się z różnymi konsekwencjami wojny. Twórcy w drugiej połowie miniserialu skupili się na zwróceniu uwagi na cywili, rannych żołnierzy i osoby zwerbowane do wojny wbrew ich woli. Chyba najlepszym przykładem wpływu wojny na człowieka była scena w obozie w Dachau w ostatnim odcinku. Pokazano tam, do czego może doprowadzić nienawiść, gniew i ból.
Główne role w The Liberator zagrali Bradley James, Jose Miguel Vasquez i Martin Sensmeier. Pomimo że animacja skupiała się zazwyczaj na Felixie Sparksie, każda inna postać miała choćby jedną scenę dla siebie i wtedy mogła pokazać swoją historię. Przy tak małej liczbie odcinków jest to naprawdę dużo. Najlepsze jest to, że żadna z tych scen nie była wymuszona i pozwoliła na lepsze zrozumienie bohaterów i ich motywacji.
The Liberator nie jest złą animacją, ale nie jest też czymś wybitnym. Oprócz ciekawej fabuły i dobrze zaanimowanych postaci, miniserial nie ma za dużo do przekazania. Miło było także zobaczyć tyle polskich nazwisk w produkcji Netflixa. Szkoda tylko, że ich praca głównie skupiła się na, wydawałoby się, niedokończonej animacji.
Autor: Damian Frątczak