Z aparatem w miejskiej dżungli
„ZADANIE: fotografia uliczna. Proszę wykonać serię (5-10) zdjęć w konwencji fotografii ulicznej. Mogą być zdjęcia kolorowe bądź czarno-białe. Zdjęcia mogą też być wykonane telefonem. I następne zajęcia zaczniemy od przeglądnięcia Państwa zdjęć.”
No to w drogę.
Czytając treść zadania powierzonego mojej grupie, nie spodziewałam się, że okaże się ono dla mnie niezwykle ciekawą przygodą. Na samym początku byłam bardzo podekscytowana. Cieszyłam się, bo był to pretekst do wyjścia z aparatem w teren i przeobrażenia się w łowcę momentów. Zawsze chciałam tego spróbować. Myślę, że życie ulicy, jego aktorzy oraz scenografie, pozornie zwykłe i przyziemne sprawy, są bardzo fascynujące. Wystarczy mieć szeroko otwarte oczy i wykazać się nieprzeciętnym refleksem.
Dobre sobie… Oprócz oczu trzeba posiadać również większe niż tylko minimalne pokłady odwagi. Nie sztuką jest wyjść z domu. Sztuką jest wyjść z domu i bezczelnie celować czarną lufą w bogu ducha winnych przechodniów. Albo starszego pana siedzącego na przystanku, bo podczas gdy ten spokojnie czeka na autobus, ty masz czelność robić mu (na pewno) kompromitujące zdjęcie. To właśnie strach przed byciem zauważoną sprawił, że miałam do tego zadania aż dwa podejścia. Poza tym, zaczęłam poważnie zastanawiać się, czy taka praktyka jest w ogóle legalna. Z resztą, gdybym zobaczyła, że ktoś robi mi zdjęcia, sama zadzwoniłabym na policję. Jednak po głębszych przemyśleniach przypomniałam sobie masę zdjęć przedstawiających przypadkowych ludzi na ulicy. Chociażby zdjęcia Chrisa Niedenthala. Doszłam do wniosku, że gdyby to było nielegalne, fotografia uliczna by nie istniała, bo każdy fotograf siedziałby teraz w więzieniu.
Z prawnego punktu widzenia, samo fotografowanie przechodniów nie jest przedmiotem sporu. Chodzi o publikowanie ich wizerunku w gazecie czy internecie. Najbezpieczniejszą opcją pozostaje zwyczajne zapytanie o zgodę na publikację, a w idealnym świecie sfotografowana osoba powinna podpisać specjalną zgodę na taki czyn. To jednak nie zawsze jest możliwe. Tu znowu z pomocą przychodzą zapisy prawa, ponieważ są przypadki, gdy tej zgody udzielać nie trzeba. Ustęp drugi art. 81, ustawy z 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych mówi, że zgody nie trzeba pozyskiwać od „osoby stanowiącej jedynie szczegół całości takiej jak zgromadzenie, krajobraz, publiczna impreza”. I załatwione. Należy jednak pamiętać, że każdy ma swoją strefę komfortu i w chwili sprzeciwu ze strony przechodnia można grzecznie wytłumaczyć nasz cel lub po prostu odpuścić i usunąć zrobione zdjęcie.
Co do refleksu, od razu rozwieję wszelkie wątpliwości. To również nie wystarczy (mam na myśli, nasz własny refleks). Ponieważ aby pstrykać dużo i szybko, trzeba posiadać również szybki sprzęt. Ja mam tego pecha, że mój aparat, nawet na bardzo krótkim czasie naświetlania, dosyć długo „myśli” po nieciśnięciu spustu migawki. To trochę utrudnia całą pracę, bo chwile, pojedyncze sceny, które chciałabym uchwycić, są ulotne. Są przede wszystkim niepowtarzalne, a wolny aparat ogranicza możliwości. Przyrównałabym to do sytuacji, gdy zbyt leniwy kot zbyt długo czai się na wróbelka, aż ten odlatuje, a kot odchodzi głodny.
Na koniec chciałabym przypomnieć coś tym, którzy chcą zacząć swoją przygodę z fotografią uliczną, ale hamuje ich strach. Ludzie nie zwracają uwagi na siebie nawzajem. Każdy zajmuje się swoimi sprawami, myśli o własnych problemach, siedzi z głową w telefonie… Nikt nawet nie zauważy jak w ciągu kilku sekund zrobisz w tramwaju czy w galerii handlowej kilka fotek. Bądź biernym obserwatorem rzeczywistości, zlej się z tłumem, a unikalne kadry same zaczną pojawiać się przed obiektywem.
Autorka: Martyna Borowiec
Zdjęcia: archiwum prywatne