Życie i śmierć w historiach Carlosa Ruiza Zafóna

Carlos Ruiz Zafón był dobrym pisarzem, ale o wiele lepszym storytellerem. Kunszt, z jakim łączył swoje historie, nie tylko dodawał im jeszcze więcej życia, a rozciągał je wręcz do mitologicznych rozmiarów. Miał obsesję na punkcie aniołów, a konkretniej samego diabła – obsesję, którą sam podzielam. Dlatego, stawiając pierwsze kroki w uliczkach Barcelony, dziwiłem się, za którym rogiem tóż go znalazł.

Nie da się wrócić i zobaczyć na własne oczy Barcelony XX wieku, którą opisuje Zafón w swoich historiach. Potrafię jednak uwierzyć, że w czasach industrializacji miasta było ono znacznie bardziej ponure i przerażające. Nigdzie też nie miałem wrażenia, że rozumiem Zafóna bardziej niż na Cementiri de Montjuïc – miejscu, gdzie odwiedzającego zza każdego zakątku śledzą spojrzenia aniołów.

Jadąc autobusem wzdłuż linii brzegowej Barcelony i patrząc na czerwone, porośnięte kaktusami klify wzgórza Montjuïc, pamiętam, że chciałem się po nich przejść. Chwilę później zza zakrętu wychyliło się całe zbocze przeczesane murowanymi ścieżkami, gdzie spomiędzy gęstej zieleni iglaków wyłaniały się mauzolea. Było piękne. Kamieniste drogi, które tu i ówdzie pozwalają na zejście ze szlaku po prowadzących nie wiadomo gdzie schodkach. Nawet nie zbaczając z głównej dróżki, ostatecznie i tak można łatwo skończyć w ślepym zaułku. Tak jak powiedział Zafón – nie chcesz się tu zgubić po zmroku. Dopiero gdy po dobrej godzinie spacerowania koleżanka uświadomiła mi, że poza stróżem przy wejściu nie spotkaliśmy tutaj ani jednej żywej duszy, poczułem niepokój. Ten sam niepokój, który czuje się w powieściach Zafóna.

Cmentarz powstał w drugiej połowie XIX wieku. Z uwagi na rozrastającą się gospodarczo Barcelonę i idący za tym natłok przybywających mieszkańców, powstała potrzeba na nowe miejsce pochówku zmarłych. Dzisiaj na cmentarzu Montjuïc pochowanych jest ponad milion ludzkich szczątków, zarówno w niszach, grobowcach, a nawet dostojnych mauzoleach.

Śmierć inspiracją żywych

Nie od dziś pisarze czerpią inspirację z nagrobków. Chociażby Steven King zwykł przechadzać się po cmentarzach, by potem wykorzystywać nazwiska zmarłych w swoich historiach. Zafón jednak poszedł o krok dalej. Znając jego powieści i widząc posągi czuwające nad grobami cmentarza Montjuïc, przeczuwa się, że któryś z nich stał się jego diabłem –  Andreasem Corelliem z „Gry Anioła” – człowiekiem o ponurym obliczu, który nigdy nie mruga i nosi spinkę w kształcie anioła. Albo jak dwie zakapturzone postacie – jedna zwijająca się w lamencie, a druga stoicko czuwająca nad grobem – dały pomysł na tragedię Juliana Caraxa z „Cienia Wiatru”. Nawet posąg kobiety czule pochylonej na grobem przywodzi na myśli wszystkie piękne i strapione kochanki z opowieści Zafóna. Nie tyle znalazł on tam inspirację, co spotkał swoje postaci dosłownie wyryte w kamieniu i tchnął w nie życie.

W tym miejscu można na własnej skórze poczuć lęk i trwogę, które nadają twórczości Zafóna jej niepowtarzalnego charakteru. Tak samo uważam, że właśnie tutaj zrodził się pomysł spajający opowieści Zafóna – Cmentarz Zapomnianych Książek. Labirynt, po którym można wędrować godzinami i nigdy nie znaleźć się dwa razy w tym samym miejscu. Niektóre wnęki na cmentarzu Montjuïc rzeczywiście sprawiają wrażenie, że gdyby tylko wiedzieć gdzie i za co pociągnąć, to można by odkryć coś tajemnego. Nie bez powodu mówi się, że największe tajemnice zabiera się do grobu – kto tak naprawdę wie, co kryje się za tymi wyrytymi w skale wnękami? Poza tym, jaka jest większa tajemnica niż sama śmierć?

Diabeł wcielony

U Zafóna diabeł jest śmiercią. Śmiercią chodzącą pośród żywych. On jest tym, który wodzi na pokuszenie, ale równocześnie to przez niego osiąga się najskrytsze marzenia. I choć droga do nich jest kręta, zawistna i okrutna, to koniec końców dostaje się to, o co się prosiło. Ale co ważniejsze – jest on tym, który daje nauczkę.

Można to zobaczyć w historii Davida Martina z „Gry Anioła”. Młody mężczyzna z ambicjami i nieuleczalnym guzem mózgu zawiera faustowski pakt z diabłem. Zyskuje okazję, na którą czekał, a w efekcie traci to, co kochał najbardziej – Cristinę. David w pewnym momencie historii staje przed wyborem i wybiera próżność, swoje magnum opus, wbrew błaganiom swojej ukochanej. Jego historia kończy się, gdy Andreas Corelli zwraca mu to, co zabrał – daje Dawidowi okazję, by ponownie żyć z ukochaną, zakochać się w niej od nowa, a potem patrzeć, jak się starzeje i ostatecznie umiera. „Oto moje błogosławieństwo i moja zemsta” – mówi Corelli, a Dawid się zgadza „uciekając tam, gdzie ani niebo, ani piekło nie będą ich mogły odnaleźć”.

U Zafóna diabeł jest tym, co szwajcarski psychiatra Carl Gustaw Jung miał na myśli, pisząc, że  „żadne drzewo nie wzrośnie do nieba, jeśli jego korzenie nie sięgają do piekła”. Jest ciemnością, przez którą trzeba przejść, aby trafić do światła. Podobnie jak nieustępliwe korzenie drzew, przedzierające się przez twardą ziemię na cmentarzu Montjuïc, pozwalają im górować nad grobami, tak David Martin ostatecznie wyzwala się z cyklu życia i śmierci.

Jest to subtelny wątek w historiach Zafona, będący tą kluczową różnicą pomiędzy powszechnym obrazem diabła-karciela, a diabłem, który oświeca i podobnie jak sama śmierć zmusza do przemyślenia życia. Motyw ten łączy się z innym, bardziej jasnym, który przewija się przez cały cykl powieści o Cmentarzu Zapomnianych Książek – motywem nieśmiertelności. U Zafóna ostateczną nagrodą za ziemskie katusze jest nieśmiertelność na stronach książek. Jest to jego forma ostatecznego zbawienia.

Urbi Et Orbi – miastu i światu

Cmentarz Montjuïc stoi w kompletnej opozycji do samego miasta. Barcelona okazała się jednym z najszczęśliwszych miejsc, jakie udało mi się odwiedzić. Jest zupełnie odległa od „miasta przeklętych” z historii Zafóna, aczkolwiek ostatnia powieść jego tetralogii – „Labirynt Duchów” – kończy się bardziej optymistycznym akcentem. Miasto, które do tej pory było ponure, wrogie i okryte we mgłę, opuszczamy w blasku promieni ciepłego słońca z przekonaniem, że pora zacząć żyć. Bez dwóch zdań mogę przyznać, że nie widziałem miasta bardziej żywego niż Barcelona.

Zdaje mi się, że ten kontrast żywego miasta i gotyckiej trwogi cmentarza jest niezbędny. Nie da się docenić radości, nie znając żalu, tak samo, jak nie da się żyć, nie umierając. I na dobrą sprawę dokładnie to widzę w powieściach Zafóna. Opowiadają o łamiących serce tragediach, bólu, rozpaczy i szaleństwie, ale dokładnie z tego bije ich piękno. Chodzi o zjednanie po rozstaniu, o rozliczenie się z przeszłością i o dokończenie historii.

 


Autor: Henryk Mamica-Hüsken

Zdjęcia: Henryk Mamica-Hüsken

Henryk Mamica-Hüsken

Dajcie mi kawę i papierosa, a zrobię wszytsko. Piszę o historiach stojących za muzyką i mam zamiłowanie do wszystkiego, co nieświęte.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *