Życie internetowe dzikich

Retrospekcja – siedzę na krawężniku, na szkolnym dziedzińcu, trzecia klasa szkoły podstawowej, w ustach guma kulka, w ręku czerwony LG z dotykowym ekranem i takim fikuśnym patyczkiem, modernistycznym przedłużeniem mojego palca – szczyt postępu technologicznego, najgorętsze marzenie moich rówieśników. Siedzę i się rumienię, cała w ekstatycznym szale, bo oto starsza koleżanka, internetowa wyjadaczka Andżela, zakłada mi konto na Naszej Klasie.

Nasza Klasa była dotąd wyspą niedostępną – systemowe ustawienia przerastały moją ograniczoną percepcję dziecka. Z pomocą Andżeli sprawa jawiła się o wiele prościej. Ona dawno przeszła internetowy chrzest: wiedziała, jak założyć skrzynkę mailową na Wirtualnej Polsce, wiedziała, jak udowodnić, że jest się człowiekiem, nie robotem, potrafiła ładnie edytować zdjęcia, żeby buzia była gładka, a oczy mniej czerwone. ,,Jakie profilowe ustawić?”- pyta Andżela. ,,Te w kwiatach”- odpowiadam pewna siebie. Dwunastoletnia ja, kucająca w pelargoniach mamy, ze spinką w kształcie królika we włosach. Klik – dodane. Podniecenie, oczekiwanie, strach.

7:32 – wsiadam do szkolnego autobusu, idę na jego tył. Tył to było miejsce dla takich jak ja – odważnych, pewnych siebie, w fajnych ciuchach ze Smyka. Kiedy siedziałeś na tyłach, twoje imię było na językach wszystkich trzecioklasistów. Śmiech, chichoty, szept. ,,Fajna fota”- drwiąco woła Andżela (moja Andżela!), a wszyscy parskają. Rumieniec, pięta, odwrót. Wracam na przód autobusu – klasowa degradacja. Tak właśnie, proszę Państwa, zaczyna się niepewność w internecie.

Dużo się dziś mówi o pokoleniu internetu, o naszym internetowym ekshibicjonizmie (który nie ma nic wspólnego z obnażaniem ciała), o pragnieniu ,,cybersławy”, o zafascynowaniu influencerami. Kto jednak w tym wszystkim pamięta o nas – internetowych dzikusach, sieciowych nieśmiałkach? O tych, którzy zaklejają kamerkę w laptopie czarną taśmą, bo śmiertelnie boją się, że omyłkowo nacisną przycisk ,,Włącz kamerkę” na zdalnej lekcji? O tych, którzy godzinami przeglądają galerię w telefonie, mrucząc pod nosem, że ,,to byłoby niezłe profilowe”, ale kończą z siwym cieniem, karykaturą ludzkiego kształtu na Facebooku? O tych, którzy zmuszeni przez klasową przewodniczącą do założenia konta na portalu społecznościowym, dostają nerwowych spazmów, widząc kolejne zaproszenie do grona znajomych? O tych, którym stróżka potu wstępuje na czółko, kiedy ktoś oznacza ich w kolejnym humorystycznym poście na młodzieżowej grupie? O tych, którzy znają odpowiedź na pytanie profesora: ,,Dlaczego ładni ludzie szybciej dostają pracę?”, ale nie odpowiadają, bo boją się awarii słuchawek?

Internetowe dzikusy żyją w strachu. Niczym gazele na sawannie pełnej sieciowych tygrysów walczą o byt – byt bez postów, powiadomień, zdjęć profilowych i zdalnych zajęć. Byt pozbawiony codziennej niepewności, codziennych pytań: ,,Czy odpowiedzieć na życzenia urodzinowe na mojej tablicy?”. Byt honorowy, bezwstydny, dziki.


Autorka: Miriam Olek

Zdjęcie: Instagram

Miriam Olek

Dużo spaceruję po Wrocławiu. Niepotrzebnie mówię obcym ,,dzień dobry". Idąc przez miasto w różowym golfie, z Molchat Doma na słuchawkach, czuję się, jakbym grała w rosyjskim kryminale. Mam złowrogą minę, ale zawsze ustąpię miejsce w tramwaju. Złota baba ze mnie, jednym słowem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *