Jedna pszczoła wiosny nie czyni

Za nami pierwszy dzień wiosny i choć pogoda wciąż zaskakuje okazjonalnymi opadami śniegu, to już niedługo natura zacznie budzić się z długiego snu. Drzewa wypuszczą nowe liście, spod ziemi główki wychylą pierwsze kwiaty, a powietrze wypełnią owady poszukujące nektaru. Co jednak jeśli duża część z nich nie przyleci do naszych kwiatów?

Latem na łące nie trudno o ciche bzyczenie i widok włochatych kuleczek wystających z kielichów kwiatów. Pszczoły i trzmiele są aktywne od wiosny do jesieni, odwiedzając kwitnące kwiaty w poszukiwaniu nektaru i roznosząc przy okazji pyłek. Określenie pracowita pszczółka nie jest przypadkowe – te niepozorne stworzenia odpowiadają za zapylanie roślin, stanowiących ⅓  naszej codziennej diety i ponad 75% gatunków roślin w Europie w ogóle. Niektóre z nich wrócą do ula i zajmą się produkcją tak cenionego przez ludzi miodu. Niestety liczebność wielu gatunków pszczół gwałtownie spada, a niektóre z nich stoją na granicy wymarcia.

Problem spadającej liczby pszczół zauważony został już lata temu. Kampanie typu Ratuj pszczoły! nie są czymś nowym, a w 2019 roku w jednym ze słowackich sklepów Tesco z półek zniknęła większość produktów, pokazując jak będzie wyglądać przyszłość bez zapylaczy. Podobną sytuację przedstawił Film o pszczołach z 2007 roku, choć dla najmłodszych przekaz został złagodzony i pszczółki poszły w nim tylko na urlop. W walkę z problemem zaangażował się też Morgan Freeman, zakładając na swoim ranczu sanktuarium dla pszczół – czyli 26 uli otoczonych zróżnicowaną i przyjazną dla nich roślinnością. Ponieważ jednak problem jest bardzo złożony, trudno o proste rozwiązania, a stawianie nowych pasiek nie zawsze jest jednym z nich. 

Opustoszałe ule

Problem zauważono już w latach 60 XX wieku, gdy wylatujące z ula pszczoły masowo nie powracały. Częściowo winą obarczono fale elektromagnetyczne, które negatywnie wpływały na nawigację owadów, przez co nie były w stanie odnaleźć drogi powrotnej. Jednak poza zagubionymi osobnikami, pszczelarze zaczęli zwracać uwagę na choroby i pasożyty, które szybko atakowały całe ule, osłabiając pszczoły i uszkadzając larwy. Naukowcy obserwujący sytuację zaczęli poszukiwać powodów zjawiska, które nazwano masowym ginięciem pszczół i znaleźli nie jedną, a całą grupę przyczyn.

Jedną z nich jest szeroko pojęty rozwój rolnictwa przemysłowego. Rzeczywistość oparta na ogromnych monokulturach, na których stosuje się silne pestycydy, zagraża zapylaczom. O ile wpływ substancji ochrony roślin jest dość oczywistym zagrożeniem, tak ogromne pola nie wydają się być problemem. Niestety duża powierzchnia obsadzona jednym gatunkiem, który kwitnie przez zaledwie ok. 2 miesiące, pozostawia okoliczne pszczoły głodujące przez resztę sezonu. Ogromnym problemem okazały się też niebezpieczne roztocza i wirusy, które wraz z globalizacją rozprzestrzeniły się po świecie i przyczyniły się do wymierania dużej ilości osobników, atakując całe ule.

W reakcji na problem wprowadzono różne rozwiązania, m.in. pszczelarze ze Stanów dzielili zdrowe i silne ule na dwa, wprowadzając nową królową, zwiększając tym samym liczbę osobników. Działania człowieka przyniosły sukces i populacja pszczół miodnych zaczęła ponownie przyrastać. Pomimo, że wciąż zmagają się z wieloma problemami, a rozwiązania systemowe w rolnictwie wciąż wydają się konieczne, to ich sytuacja się poprawia. Jednak pszczoły miodne, którymi troskliwie opiekują się pszczelarze i często stojące za nimi ogromne firmy produkujące żywność, nie są sednem problemu.

Pszczoła to nie tylko miód 

Problem wymierania pszczół umyka świadomości ludzi przez widok ogromnych pasiek, w których na jeden ul przypada nawet 40 tys. owadów. Jednak pszczoły miodne, które żyją pod ciągłą opieką człowieka, nigdy nie były zagrożone wyginięciem. Ich liczebność spadała, ale nie w niebezpiecznym dla gatunku tempie, a obecnie ich populacja rośnie. Jest to jednak tylko jeden z ponad 450 gatunków pszczół żyjących w samej Polsce. Pozostałe to tzw. pszczoły dzikie, które często są pomijane przez człowieka, ponieważ nie produkują one miodu, co jednak nie oznacza, że nie są istotne dla procesów zapylania.

Pszczoły dzikie różnią się od miodnych pod wieloma aspektami. Po pierwsze, nie są one zwierzętami społecznymi – żyją samotnie lub w małych grupach, budując domki w ziemi, powalonych drzewach, a nawet muszlach. Dlatego ogromnym problemem są dla nich wycinki lasów, przeznaczanie pustych przestrzeni pod budowę oraz tak popularne w Polsce wymienianie zielonych parków pełnych drzew i rabatek na puste betonowe place. Przez takie nieodpowiedzialne zagospodarowanie przestrzeni, bez uwzględnienia terenów zielonych, owady nie mają miejsc, w których mogłyby zbudować bezpieczne domki, których człowiek nie dostarcza im tak jak pszczołom miodnym.

Dzikie zapylacze nie są też w stanie latać na duże odległości. Ich zasięg to ok. 500 metrów, co w porównaniu z ponad kilometrem u pszczół miodnych jest znaczącym utrudnieniem dla ich przetrwania. Osobniki, które znalazły się na terenie objętym monokulturą lub zajętym przez gatunki intruzywne, przez dużą część sezonu pozbawione są dostępu do pożywienia i nie są w stanie szukać go z dala od miejsca, gdzie mieszkają. Takim samym wyzwaniem jest dla nich dostęp do wody w okresie suszy. Pszczoły potrzebują podmokłych terenów lub kałuż, ponieważ zbiorniki takie jak fontanny niosą ryzyko utonięcia.

Wszystkie te zagrożenia są dodatkowo pogłębiane popularyzowaniem pszczoły hodowanej przez człowieka. Zjawisko nazywane presją pszczoły miodnej, polega na wprowadzaniu pasiek w miejsca, w których nie są konieczne, np. centra miast, czy tereny dzikie z dala od terenów rolnych. Stawianie uli stało się popularne właśnie na fali walki z wymieraniem pszczół, ale robione w nieodpowiedzialny sposób ma tyle sensu, co wpuszczanie krów do lasów, żeby ratować żubry. Owady hodowlane zdominują środowisko dzikich, jeszcze bardziej utrudniając im dostęp do pożywienia.

Zbuduj dom i posadź kwiatek 

Jeśli jednak populacja pszczół miodnych rośnie, to czy ratowanie dzikich jest konieczne? Tak. Wiele gatunków roślin zapylanych jest przez konkretne owady. Są one też pożywieniem dla innych zwierząt. Pozbawiając środowisko różnorodności, zaburza się naturalną równowagę, zagrażając tym samym wszystkim jego elementom. Działania związane z ochroną zagrożonych gatunków są konieczne. Szczególną uwagę należy poświęcić tworzeniu rozwiązań systemowych, naciskając na polityków. Jednak są rzeczy, które łatwo i przyjemnie może wprowadzić każdy człowiek.

Jedną z nich jest ozdabianie swoich ogrodów, balkonów, a nawet parapetów zewnętrznych kwiatami dającymi zapylaczom nektar i pyłek. Istotne jest to, żeby w miarę możliwości sadzić różnorodne rośliny, kwitnące w różnych miesiącach, dostarczając pszczołom pożywienie przez cały sezon. Takimi kwiatami są np. dalie, astry czy krokusy. Dla osób, które nie mają dużej przestrzeni i nie mogą pozwolić sobie na więcej niż jedną roślinę, świetnym rozwiązaniem będą lawenda lub wrzos, które kwitną przez kilka miesięcy aż do jesieni.

Równie prostym rozwiązaniem jest postawienie w pobliżu kwiatów niewielkiego domku dla owadów. Sposoby na zbudowanie takiego pszczelego hotelu są łatwo dostępne w Internecie, a w efekcie dzikie pszczoły mogą bezpiecznie zamieszkać w pobliżu źródła pożywienia. Pasiastych sąsiadów nie trzeba się też obawiać – dzikie zapylacze są płochliwe i nie zbliżają się do ludzi, a już na pewno nie atakują nie sprowokowane. Jednak jeśli taki domek to zbyt wiele, można chociaż wystawić poidełko dla pszczół. Wystarczy spodek z wodą, kamyczkami i kawałkiem mchu lub ziemi (tak aby pszczoła miała dostęp do wody bez zagrożenia utonięciem).

Takie działania są bardzo ważne nie tylko dla samych owadów, ale też dla nas samych. Bez zapylaczy nie będzie roślin, na których opiera się dieta nie tylko ludzi, ale też zwierząt hodowlanych. Dlatego też należy dbać o bezpieczeństwo pszczół, bo nawet te, które nie dają nam miodu, odwdzięczą się pięknymi łąkami i pysznymi owocami.


Autor: Izabela Korona

Zdjęcie: Katja

Izabela Korona

Kiedyś uwielbiałam czytać horrory, marząc o karierze pisarki. Później dowiedziałam się, że demony istnieją i zapragnęłam je poskramiać na psychologii. Po roku zrezygnowałam, żeby wrócić do porzuconego marzenia pisania o rzeczach strasznych - poszłam na dziennikarstwo opisywać rzeczywistość. Za dnia czytam o ekologii, nierównościach społecznych i ukochanej psychologii. Nocami unikam deadlinów patrząc w gwiazdy i poszukując tej jedynej piosenki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *