Cienka linia pomiędzy prawdą a iluzją – recenzja filmu Ojciec
Przestronny apartament w samym centrum Londynu na pierwszy rzut oka może brzmieć jak marzenie, jednak im dłużej śledzimy losy tytułowego bohatera filmu Ojciec, elegancko urządzone wnętrze zaczyna wzbudzać coraz większy niepokój. W prawdzie debiutancki obraz Floriana Zellera niewątpliwie jest dramatem, ale opowiedziana w nim historia potrafi zmrozić krew w żyłach niczym dobry thriller. Bo co przeraża bardziej, niż brak kontroli nad własnym losem?
Jeśli ktokolwiek myślał, że Anthony Hopkins lata swojej ekranowej świetności dawno ma za sobą, mocno się pomylił. W pamięci nadal tkwi jego świetny występ w Dwóch Papieżach, a nominowany w tym roku w sześciu kategoriach do Oscarów Ojciec, to bez wątpienia jedna z najlepszych kreacji w jego karierze. Grany przez niego bohater, również noszący imię Anthony, jest człowiekiem niezwykle charyzmatycznym. Każdą sytuację potrafi obrócić żart, z energią stepuje po pomieszczeniu, a dla relaksu zakłada na uszy słuchawki i puszcza płyty z muzyką klasyczną. I wszystko układałoby się dobrze, gdyby nie fakt, że mężczyzna cierpi na demencję.
Jego córka Anne (w tej roli Olivia Coleman) od kilku tygodni próbuje znaleźć mu opiekunkę, jednak senior każdą z nich skutecznie przepędza. I choć mężczyzna za wszelką cenę stara się nie dopuścić do siebie myśli, że sam mógłby sobie nie poradzić, z czasem zaczyna dostrzegać trudy sytuacji. Dotychczas uwielbiane mieszkanie staje się dla bohatera wielowymiarowym więzieniem, w którego kątach niczym zjawy czają się najskrytsze lęki oraz niedopowiedziane historie z przeszłości.
Przemieszczając się po nim, bezwładnie balansuje między światem rzeczywistym i wspomnieniami. Zaburzeniu ulega też struktura czasu – dni mieszają się ze sobą, dlatego Anthony niemal z obłędem gorączkowo szuka zegarka, jedynej rzeczy, która daje mu pozorne poczucie kontroli. Frustracja i niepokój narastają nie tylko w głównym bohaterze, ale zaczyna je odczuwać także widz, który podobnie jak on postawiony jest przed wielką niewiadomą. Kiedy pozostałe postacie zaczynają przybierać twarze innych ludzi, a meble w mieszkaniu po raz kolejny w ciągu nocy zmieniają swoje położenie, nic już nie wydaje się prawdziwe.
Na pochwałę zasługuje też wspomniana już Olivia Coleman. Swoją rolą nie przebija wprawdzie rewelacyjnego Hopkinsa, który na ekranie serwuje istny emocjonalny rollercoaster, ale jest dla niego godną towarzyszką. W filmie wciela się w Anne, zmęczoną codzienną rutyną rozwódkę w średnim wieku, która niespodziewanie dostaje od losu szansę na inne życie. Bohaterka musi zmierzyć się z dylematem – z jednej strony pragnie wyjechać do Paryża wraz z nowo poznanym mężczyzną, z drugiej ma na uwadze schorowanego ojca, którego będzie musiała zostawić samego w Londynie. Aktorka kreuje postać niezwykle autentyczną, ani na chwile nie dając złudzeń, że jej działania wynikają z czegoś innego niż zwykła, ludzka natura. Wiarygodna jest jej bezwarunkowa miłość do seniora, ale i nerwy, które nie raz prowadzą bohaterkę do najczarniejszych myśli.
Oprócz fenomenalnej gry aktorskiej i przemyślanego scenariusza, nad którym reżyser pracował z Christopherem Hamptonem, Ojciec dostarcza także wrażeń estetycznych. Zachwyca starannie dopracowana scenografia. Podczas oglądania widzimy kilka różnych wersji tego samego miejsca, jednak zawsze wśród jego elementów przeważają odcienie żółci, bieli i błękitu. Podobną paletę barw można dostrzec w ubraniach noszonych przez bohaterów filmu, którzy w każdej scenie mają na sobie choć jeden z wymienionych kolorów. Całość dopełnia także muzyka autorstwa Ludovico Einaudiego, która wszelkim zwrotom akcji nadaje jeszcze bardziej emocjonalny wymiar.
Ojciec zdecydowanie błyszczy wśród nominowanych w tym roku przez Akademię obrazów. Podczas oglądania seansu stale nasuwają się coraz to nowsze pytania i alternatywne możliwości rozwoju dalszej akcji, dzięki czemu bez problemu można zagłębić się w ekranową historię. Natomiast niebanalny sposób przedstawienia rozwoju choroby i spojrzenie na świat z perspektywy zmagającego się z nią bohatera dają pretekst do refleksji, jeszcze na długo po zakończeniu filmu. Zdecydowanie warto po niego sięgnąć.
Tekst: Jessica Krysiak
Zdjęcia: Pinterest