Długa zima – felieton dla (nie)pokrzepienia serc

Jeśli jesieniarą nazwiemy miłośniczkę jesieni, to czy pandemiarą ochrzcimy osobę odnajdującą komfort w izolacji i dystansie społecznym? Chciałabym wierzyć,  że mimo stosowania wszelkich strategii adaptacyjnych, w tej sytuacji nie zrobi nam się za dobrze. Przecież chodzi o to, żeby wyjść z dziury, a nie zacząć się w niej urządzać. 

Nie jestem entuzjastką ludzi. Lubię, a nawet kocham nielicznych przedstawicieli gatunku, jednak, tak en général, już dawno zasłużyliśmy na wyginięcie. Wystarczy włączyć wiadomości albo spojrzeć na trawnik przed domem, aby podzielić to przekonanie. I nagle, wraz z nadejściem szalonych lat dwudziestych, gdy ludzkość stanęła na skraju przepaści między tym, co potrzebne (ochrona środowiska) a pożądane (nieumiarkowana konsumpcja) – pandemia ex machina!

Przewracacie oczami. Znów koronaświrus na wokandzie. Po co niepokoić ludzi, szczególnie, gdy czwarta fala szaleje w najlepsze? Nie dziwię się waszej niechęci. W strachu przed kolejnym lockdownem, chcielibyście przeczytać coś lekkiego, łatwego i przyjemnego. 

Chętnie napisałabym coś ku pokrzepieniu serc, ale żaden ze mnie Sienkiewicz. Tymczasem, czekając na rozwój wydarzeń, przetrząsam półki. Szukam zakurzonych tomiszcz, odłożonych gdzieś z tyłu, na lepszy czas. Jak większość książkoholików, cierpię na nieuleczalny syndrom zbieractwa, jednak kiedyś stosik wstydu musi zacząć się kurczyć. 

W biurku mam parę niedoczytanych numerów Pisma. Magazyny opinii rzucają odbiorcy wyzwanie. Poruszane w nich tematy wymagają zastanowienia, aby móc się do ustosunkować. A gdyby nad niektórymi kwestiami pomedytować z kubkiem parującej herbaty? Może wtedy dowiedziałabym się, co naprawdę myślę? Wtedy, kiedy nikt nie patrzy i nie ocenia? Gdy mam wreszcie chwilę, aby zadać sobie trudne pytania?

Kiedy oczy zaczną wypływać od czytania, a mózg parować od myślenia, zostaje jeszcze internet. Netflix wie, kiedy sypnąć premierami. Już niebawem będziemy mogli zatopić się w fotelu przed drugim sezonem Wiedźmina. Co prawda, serial Lauren Schmidt pozostawia wiele do życzenia, ale zawsze można oglądać go dla FABUŁY (tak, mam tu na myśli głównie Henry’ego Cavilla z burzą białych włosów, w skórzanych spodniach, wywijającego mieczami na ekranie). Jeśli nie macie odruchu wymiotnego na samą myśl o świątecznych filmach, możecie także skorzystać z pokaźnej kolekcji chłamu zgromadzonej na platformie… i mieć z tego wielką przyjemność. W końcu, komercyjna tandeta zagryzana świątecznymi piernikami smakuje najlepiej. 

Nie wyszło pokrzepiająco? Może dlatego, że podczas pandemii niewiele prognoz napawa optymizmem (poza spadkiem zachorowań lub wzrostem liczby osób zaszczepionych)? Powrót do normalności to luksus, na który wciąż do końca nie możemy sobie pozwolić. Przed nami kolejna długa zima. Warto się przygotować i zadbać o komfort psychiczny, aby przeżyć ją lepiej niż poprzednią. 

Ostatnio kolega z roku – przyszły dziennikarz – zarzucił ciekawym neologizmem. To sprowokowało mnie do myślenia Jeśli jesieniarą nazwiemy miłośniczkę jesieni, to czy pandemiarą ochrzcimy osobę odnajdującą komfort w izolacji i dystansie społecznym? Chciałabym wierzyć,  że mimo stosowania wszelkich strategii adaptacyjnych, w tej sytuacji nie zrobi nam się za dobrze. Przecież chodzi o to, żeby wyjść z dziury, a nie zacząć się w niej urządzać. 

Poza tym, nie zapominajmy, że w większości przypadków wciąż jesteśmy uprzywilejowani. Nasze wyrzeczenia to rezygnacja z wydarzeń kulturalnych i lunchu w ulubionej knajpie.


Autorka: Kaja Folga

Zdjęcie: iStock

Kaja Folga

Studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Wrocławskim. Czarownica od strony matki. Tropicielka magii na co dzień i grzesznych przyjemności popkultury. Wielbicielka literatury pięknej, szczególnie japońskiej i rosyjskiej. Dla "Nowego" pisze o smaczkach z rzeczywistości, z dystansem, przymrużeniem oka i kotem na kolanach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *