O tym, jak Alexander przeniósł Boską Komedię na wybieg

Choć 11 lutego minie 11 lat od śmierci Alexandra McQueena, twórczość tego brytyjskiego projektanta wciąż budzi zainteresowanie, nie tylko wśród fanów mody. W swoich pracach niejednokrotnie inspirował się dziełami i wydarzeniami kultury, ale to właśnie pokaz zatytułowany Dante był kamieniem milowym w jego karierze. Co sprawiło, że kolekcja była taka wyjątkowa?    

Londyński Fashion Week w 1996 r. od początku nie zachwycał. Projektanci jeden po drugim powielali utarte schematy bądź – jak określiła to krytyk modowa Bridget Foley – w ogóle nie wywiązali się ze swoich początkowych obietnic. Nie czekając na oficjalne zakończenie imprezy, wielu jej uczestników zdecydowało się udać szybciej do Mediolanu, gdzie miały odbyć się kolejne pokazy. Tym, co zatrzymało resztę była chęć zobaczenia nowości od McQueena, zwłaszcza że artysta miał je zaprezentować w dość niecodziennej lokacji.

Wybór opuszczonego kościoła w dzielnicy Spitafields nie był przypadkowy. Owo miejsce swego czasu było użytkowane przez Hugenotów, a kilka lat wcześniej Alexander dowiedział się od matki, że część rodziny z jej strony wywodziła się właśnie od nich. Barokowy gmach wydawał mu się miejscem wprost idealnie oddającym klimat jego kolekcji, w końcu poruszał w niej tematykę religii, wojny i niewinności, a za główną inspirację objął wizję życia pozagrobowego znanego z twórczości Dantego Alighieri. Dodatkowego mroku dodawały pogłoski o tym, że architekt budowli Nicholas Hawksmoor był Satanistą.

Gdy zaproszeni goście dotarli na miejsce, nie mogli mieć żadnych wątpliwości, że Dante  będzie oryginalnym pokazem, bowiem już na wstępie ujrzeli usadzony w pierwszym rzędzie plastikowy szkielet. Show rozpoczęło się od projekcji migoczących świateł i przy dźwiękach muzyki organowej, która z echem rozchodziła się po pomieszczeniu (zaraz potem zastąpiły ją odgłosy wystrzałów z filmu Czas Apokalipsy). Na wybiegu jako pierwsza pojawiła się modelka w masce z motywem krzyża, zaczerpniętej z pracy ulubionego fotografa McQueena – Joela Petera Witkina.

Kolekcja była prawdziwą mieszaniną różnorodnych tkanin, krojów i nadruków. Delikatne koronkowe kreacje stylizowane były z ciężkimi huzarskimi kurtkami, bufiaste rękawy i wiktoriańskie korale mieszały się z lateksem oraz zwierzęcymi wzorami. Wrażenie chaosu było jednak tylko pozorem, bo ostatecznie dzięki starannie dobranej kolorystyce (pojawiały się głównie neutralne barwy, choć gdzieniegdzie wykorzystano też fiolet i złoto) wszystko komponowało się w estetyczną całość.

McQueen o kolekcji powiedział, że jej tematem nie tyle jest śmierć, ile jej obecność. I faktycznie w wielu kreacjach dało się to wyczuć. Na głowach modelki nosiły poroża, ich uszy przyozdabiały kolczyki imitujące ptasie szpony, a po rękach wiły się cierniste bransoletki.  Projektant zaszokował też publiczność, umieszczając na ubraniach odbitki zdjęć zrobionych przez Dona McCullina podczas wojny w Wietnamie (choć fotograf nigdy nie udzielił mu na to zgody) i obrazy z życia dalitów, najniższej warstwy społecznej w Indiach.

Pokaz opierał się na kontrastach – piękna i brzydoty, zestawienia religijności z brutalnością, połączenia XIV wieku oraz współczesności. Było to widać nawet w soundtracku – muzykę klasyczną w połowie show zastąpiło Paint it Black The Rolling Stones, a następnie widzowie usłyszeli popularne utwory hiphopowe z lat 90.

Wysokie kołnierze zdobiące ubrania wyglądały jak żywcem wyjęte z obrazów Hansa Memlinga i Jana van Eycka, ale poszarpane materiały nasuwały na myśl punkrockowy nurt. Był to pierwszy pokaz McQueena, w którym zdecydował się oddać hołd brytyjskiemu streetwearowi i wykorzystać w kreacjach elementy patchworku oraz wybielony jeans. Dodatkowo, na wybiegu jednocześnie pojawili się przedstawiciele obydwu płci, co wówczas  w świecie mody było rzadkością.

Publiczność niemal od razu doceniła precyzyjność i złożoność kolekcji. Popularność show sprawiła, że projektant zdecydował się zaprezentować ją powtórnie, tym razem na jego miejsce wybierając nieużytkowaną synagogę w Nowym Jorku. Zebrało się wówczas tylu chętnych do zobaczenia pokazu, że nawet samej Annie Wintour, redaktor naczelnej amerykańskiego Vogue’a, nie udało się wejść do środka. 

Wcześniej  McQueen zdecydowanie nie należał do ulubieńców przemysłu modowego. Jego buntownicza natura gryzła się z tym, co dotychczas prezentowali brytyjscy projektanci. Po premierze Dante krytycy docenili jego wizjonerski talent zauważając, że potrafi stworzyć nie tylko oryginalne kreacje, ale i przyciągające uwagę show. Podczas gdy wielu projektantów skupiało się jedynie na ubraniach, prezentując je na prostym białym tle, McQueen dbał o dopracowanie każdego szczegółu, chcąc by pokazy przypominały krótkie spektakle. Robiło to wrażenie, zwłaszcza że w latach 90. jego marka wciąż była stosunkowo mała.

Wydarzenie to zapoczątkowało nową, trwająca ponad dekadę, mocno artystyczną erę w twórczości McQueena. Jak określił to stylista Philip Treacy, Dante było tym, co prawdziwie uczyniło Alexandra jednym z najważniejszych projektantów przełomu XX i XXI wieku.


Tekst: Jessica Krysiak

Zdjęcia: Pinterest

Jeden komentarz do “O tym, jak Alexander przeniósł Boską Komedię na wybieg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *