We the WORST music – nowe single DJ’a Khaleda

Wokół postaci DJ’a Khaleda od zawsze krążyło wiele kontrowersji. Dużo osób uważa, że w spisie autorów swoich płyt powinien znajdować się na ostatnim miejscu. Właściwie to nietrudno jest odnieść wrażenie, że zwykle ze wszystkich osób zaangażowanych w powstawanie utworów, on ma najmniejszy udział.

Przypisano mu rolę kuratora, który potrafi wyczuć, co brzmi dobrze, a co nie, która współpraca działa, a która nie działa. I tak to funkcjonowało. Moim ostatnim wspomnieniem muzycznym związanym z jego postacią jest album Major Key z 2016 roku. Nie był pozbawiony wad, ale stanowił dobrą i spójną kompilację utworów. W pewien sposób zobrazował klimat panujący w rapie, który powoli stawał się najpopularniejszym gatunkiem muzycznym.

W międzyczasie Khaled stał się gwiazdą Snapchata. Motywacyjne gadki przy wychodzeniu z wielkiego basenu, miały więcej wartości komediowej, niż merytorycznej, a slogan „another one” prześladuje internet do dziś. Wygląda na to, że popularność, którą osiągnął, pobudziła w Khaledzie poczucie bycia niepokonanym. I właśnie wtedy zaczął wydawać swoje najgorsze albumy.

Poza pojedynczymi przypadkami, „kurator” wyciągający najlepsze z artystów, zaczął wyciągać z nich najgorsze, produkując najmniej interesujące pop-rapowe utwory dekady. Niestety, nie inaczej jest w przypadku najnowszych dwóch singli, na których pojawia się Drake.

Na początek – ten lepszy.

Bit robi robotę. Standardowy, trapowy rytm, jedna, powtarzana w kółko pętla – niby nic ciekawego, ale dźwięki są dobrane i zmiksowane w taki sposób, że całość daje hipnotyczny efekt. I jest to bardzo przyjemne dla ucha, szczególnie zestawione z charakterystycznym braggadocio Drake’a. Jedynym, co odstaje od normy, jest bardzo dziwny refren, a właściwie flow i ton głosu, który przyjmuje Aubrey. Słyszeliśmy wiele odsłon jego wokalu i ta zdecydowanie trafi do grona nielubianych.

Podobnie jak ta, którą prezentuje w drugim utworze pod tytułem GREECE.

Czy DJ Khaled uzgodnił z Aubreyem podkręcenie tonu wokalu? Nie chce mi się w to wierzyć, bo brzmi to, co najwyżej, jak nieobrobiona wersja, która przez przypadek wyciekła do internetu. Serio, wokal Drake’a brzmi, jakby nagrywał ten utwór w metalowej szafie. I to z taką manierą, że brzmi jak niskobudżetowy The Weeknd. Fatalnego wokalu nie broni tekst, przyprawiony fráncúskímí wstawkami, które w kontekście całości, brzmią co najmniej groteskowo.
Bit, podobnie jak w przypadku poprzedniego utworu, jest bardzo powtarzalny. Brakuje mu za to klimatu i chwytliwości, obecnej na POPSTAR, przez co nudzi po pierwszej minucie.

Wisienką na tym wątpliwej jakości torcie, jest outro trwające minutę i dwadzieścia sekund, w którym nie dzieje się kompletnie nic godnego uwagi. Drake zapowiada, że musi wejść na tym bicie, po czym zaczyna rapować takim samym flow i głosem, jak przez cały utwór.

Coś czuję, że przy tym utworze DJ Khaled zrobił dużo więcej niż tylko krzyknięcie D-J-KHA-LED!
Jeśli tak, to może lepiej będzie, gdy powróci do bycia kuratorem?


Autor: Andrzej Kotkowski
Zdjęcie: kadr z klipu DJ KhaledYou Mine

Andrzej Kotkowski

Słucham albumów od początku do końca. Lubię wymagającą muzykę, ale na parkiecie wyginam się do radiowych hitów. Post-memy to moje dirty pleasure. Pamiętajcie, że w recenzjach zapisuje moje zdanie, ok?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *