Z wizytą w Studiu 54

Brokat spadający z sufitu, używki zamiast przekąsek i setki par butów na platformie stukających po podłodze przy dźwiękach piosenek disco. Jeśli określić jakieś miejsce mianem kwintesencji lat 70, byłoby nim Studio 54. Choć nowojorski klub funkcjonował zaledwie kilka lat, jego sława wcale nie zgasła wraz z zamknięciem i dziś wielu chciałoby móc cofnąć się w czasie, by spędzić w nim choć jedną noc.    

Budynek przy 254 West 54th Street na Manhattanie był znany mieszkańcom Nowego Jorku od dekad, najpierw funkcjonowała tam opera, później miejsce służyło za studio telewizyjne dla CBS. W 1976 roku po tym jak stacja przeniosła się na Broadway, lokalem zainteresowanych było kilku kupców. Nikt nie obstawiał, że nowymi właścicielami zostali niejacy Steve Rubell oraz Ian Schrager, ale ostatecznie dzięki bankructwach największych konkurentów otrzymali klucze. Panowie znali się jeszcze z czasów studenckich, a od kilku lat prowadzili wspólnie sieć restauracji. Tym razem nie zamierzali jednak znowu serwować steków, w swojej najnowszej inwestycji widzieli znacznie większy potencjał.

Życie w Nowym Jorku w tamtych czasach wcale nie przypominało znanego z pocztówek obrazka. Panował kryzys finansowy i stale rosła skala przestępczości, więc dla przeciętnego mieszkańca Wielkiego Jabłka rzeczywistość owiana była poczuciem beznadziei. Rubell i Schrager chcieli nieco ożywić miasto i tak narodziła się idea stworzenia nocnego klubu innego niż wszystkie.

Do dyspozycji mieli wspaniałe wnętrze. Istniejąca już scena i pozostałe po filmowcach instalacje pozwalały na stworzenie w lokalu wymyślnych scenografii, które już wkrótce miały zmieniać się co noc. Stałym elementem dekoracji miały natomiast zostać obszerny parkiet, kolorowe lampy, nowoczesne nagłośnienie i mnóstwo luster, które optycznie powiększały przestrzeń. Na remonty wydano łącznie ponad 400 tysięcy dolarów, co wielu uważało za ryzykowne posunięcie, ale właściciele od początku wierzyli w sukces klubu.

I w rzeczy samej, nadszedł on już w noc otwarcia klubu – 26 kwietnia 1977 r. Szczęśliwi byli ci, którzy postanowili zjawić się na miejscu wcześniej, bo po północy wejście blokowały już ustawiające się przed nim tłumy. Tygodnie wcześniej Rubell wraz z pomocą promotorki imprez klubowych Carmen D’Alessio rozsyłał zaproszenia do całej towarzyskiej śmietanki Nowego Jorku. Zebranym na miejscu ukazały się najważniejsze gwiazdy kina i muzyki, projektanci oraz modelki. Wydarzenie opisywały wpływowe magazyny, a zdjęcie Cher umieszczone w The New York Post stało się pierwszą w historii fotografią zrobioną w klubie, która trafiła na okładkę gazety.

Cała zabawa miała się jednak dopiero rozpocząć. Po głośnym otwarciu celebryci zaczęli sami dzwonić do Rubella i Schragera z chęcią organizacji imprezy w Studiu. Na początku maja Bianca Jagger wjechała do lokalu na białym koniu, by obchodzić tam urodziny, a niedługo później Martin Scorsese i obsada filmu New York, New York (do której należeli m.in. Robert De Niro i Liza Minelli) świętowali jego premierę.

Tym, co przyciągało do klubu coraz to nowe osoby, były przyjęcia tematyczne. Praktycznie co wieczór organizowano imprezę pod innym hasłem, a najbardziej wyczekiwane były te z okazji Sylwestra i Halloween. Organizatorzy stale chcieli zaskakiwać swoich gości wprowadzając kolejne innowacje. Pozwalali jeździć na rolkach po parkiecie, a pewnego razu, gdy spadające z sufitu setki balonów już nie wystarczyły, postanowili przywiązać do nich paczki zawierające ubrania i akcesoria autorstwa najpopularniejszych domów mody. Studio 54 było także miejscem przyjaznym środowisku queer oraz jako jeden z niewielu klubów chętnie gościło transseksualistów.

Właściwie można było tam zobaczyć prawdziwą mieszankę różnorodności, przedstawicieli różnych orientacji i kolorów skóry, biednych i bogatych. Bo choć kiedy mówi się o Studiu 54 i nie sposób nie wspomnieć o bywających w nim gwiazdach, nie było  to wcale miejsce otwarte wyłącznie dla vipów. Andy Warhol, stały bywalec klubu, stwierdził, że to właśnie tam dokonywało się sformułowane przez niego „15 minut sławy”. Wśród morza celebrytów mógł bawić się każdy zjadacz chleba… O ile wcześniej udowodnił właścicielom, że zasługuje na wejście. Rubell w kwestii gości dokonywał starannej selekcji i wpuszczał tylko tych, którzy jego zdaniem mogli wnieść do Studia powiew świeżości. Stąd też potencjalni goście popisywali się kreatywnością w doborze ubrań i zabieranych ze sobą atrybutów. Raz, grupa półnagich kobiet, zainspirowanych wspomnianą już Bianką Jagger, przybyła pod wejścia na koniach. Ostatecznie tylko zwierzęta zobaczyły klub od środka.

Z drugiej strony bycie sławnym wcale nie dawało gwarancji wejścia. Tuż przed progiem, pewnej nocy zgody nie uzyskał aktor Henry Winkler. Spóźnionych gwiazdorów też nie traktowano ulgowo – jeśli przybyli kilka godzin po rozpoczęciu, musieli pokornie czekać w długiej kolejce. Przekonali się o tym m.in. Frank Sinatra i Jack Nicholson (obaj ostatecznie zrezygnowali).

Imprezy w Studiu, z powodu wszechobecnie panującej tam rozpusty, z czasem zaczęto nazywać Bachanaliami XX wieku. Co ciekawe, przez pierwsze lata funkcjonowania klubu Rubell i Schrager nie mieli koncesji na alkohol i kiedy oszustwo wyszło na jaw dostali nakaz zamknięcia lokalu na jedną noc. Oczywiście postanowili zinterpretować to po swojemu. Klub otwarto, ale gościom w barze serwowano tylko soki.  Brak trunków nie stanowił w tym przypadku problemu, bo w latach 70. alkohol wcale nie był najbardziej pożądaną używką na imprezach. Narkotyki spożywano prawie tak często, jak tańczono.  Subtelną aluzją do tego był stanowiący stałą dekorację gigantyczny księżyc z przystawioną do nosa łyżką zawierającą biały proszek.

Cieszące się niezwykłą popularnością miejsce zapewne funkcjonowałby jeszcze przez ładnych parę lat, gdyby nie za długi język jednego z jego właścicieli. Podczas jednego z wywiadów Steve Ruben pochwalił się prasie, że chyba tylko mafia zarabia obecnie więcej pieniędzy niż on i Schrager, tym samym ściągając na klub uwagę agentów federalnych, którzy wkroczyli do środka w grudniu 1979 r. Jak się wkrótce okazało, wszelkie podejrzenia nieuczciwych interesów prowadzonych przez dwójkę mężczyzn były słuszne. Na jaw wyszło między innymi to, że ponad 80% ich dochodów nie zostało opodatkowanych, a w piwnicy lokalu znaleziono liczne worki z pieniędzmi i narkotykami.

Pomimo procesu wystosowanego w stronę właścicieli, w Studiu sukcesywnie odbyła się jeszcze kolejna impreza sylwestrowa i urodziny Armaniego. 2 lutego 1980 r. w ramach podziękowania wierni goście klubu wyprawili właścicielom – którzy za dwa dni mieli rozpocząć odsiadywanie wyroku – huczne pożegnanie. Studio zostało sprzedane Markowi Flaishmanowi, ale nie cieszyło się już taką samą popularnością i oficjalnie zamknięto je pięć lat później. Rubell zmarł na AIDS w 1989 roku, natomiast Ian Schrager wciąż działa w branży. Kilka lat temu, na siódmym piętrze położonego na Times Square hotelu Edition założył klub Paradise, które klimatem w pewnym stopniu przypomina o latach 70. Na jego otwarciu koncert dała Diana Ross, a przed pandemią często gościli w nim Keith Richards z córkami.

Studio 54 zyskało w kulturze status miejsca kultowego, w 1998 roku powstał film 54 z Salmą Hayek i Ryanem Phillippem w rolach głównych, natomiast w ubiegłym roku brooklińskie muzeum stworzyło wystawę poświęconą działalności klubu, na której można było oglądać unikatowe zdjęcia z tej dziwnej, ale fascynującej ery.


Tekst: Jessica Krysiak

Zdjęcia: Pinterest

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *