Niania, czyli jak docenić nie swoje dziecko
Dziecko to ciekawy okaz. Niby mniejsze od dorosłego, ale z niesamowitym talentem. Ten mały artysta z niezwykłą precyzją gra na bardzo skomplikowanym instrumencie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Nie mówię o cymbałkach czy pianinku z ośmioma klawiszami, chociaż w tej kwestii też jest pewnie piekielnie zdolny, patrząc na pasję z jaką to robi, umilając nam słoneczne poranki o 7.30. Wszyscy to kochamy, prawda? Bo jak nie docenić tego zaangażowania. Jednak ten wyjątkowo delikatny, łatwy do nadszarpnięcia instrument, o którym mówię, to nasze nerwy.
Weźmy tu chociaż małego Mozarta – ten to dopiero musiał być irytujący. Nie dość, że dzieciak od najmłodszych lat nałogowo rzępolił na swoim klawesynie, to jeszcze wciągał w to swoją siostrę. Jakby już nie dość głośno było w ich domu. Albo dzieci arystokracji sprzed co najmniej dwustu lat. Lekcje gry na instrumencie były obowiązkiem. Nie oszukujmy się, niezależnie od tego, jak kochamy nasze pociechy, nie wszystkie muszą być wirtuozami z urodzenia. Podczas gdy młody grał, ojciec był w pracy, a matka na herbatce. Kto więc zostawał w domu, by słuchać tej kociej muzyki? Guwernantka.
No właśnie, czy ktoś kiedyś o niej pomyślał? Ta wspaniała kobieta, z nienagannym uśmiechem na twarzy, musiała dzielnie znosić wyczyny dziecka, aby ten nie przyniósł wstydu rodzinie. Opieka nad swoim dzieckiem jest wymagająca, a co dopiero nad cudzym? Do dziś nie doceniamy należycie tego zawodu.
Posada niani była moją pierwszą pracą. Przez kilka lat opiekowałam się różnymi dziećmi, od tych nowo narodzonych, po te kończące przedszkole. Obecnie jestem nianią 3-letniego chłopca. Czy lubię te pracę? Oczywiście, że tak. Czy kocham to dziecko? Niesamowicie. Czy chciałaby mieć już swoje pociechy? Jak Boga kocham, a musicie wiedzieć, że jestem ateistką.
Nie chciałabym się rozwodzić nad tym, czy mi źle, bo przecież nikt mnie do tej pracy nie zmusza. No i za to mi płacą. Oczywiście, uwielbiam przez pół dnia słuchać jak to jadą, jadą misie, a zmienianie pieluch to moja absolutna pasja. Sprawa ma się trochę inaczej w momencie wyjścia na plac zabaw. Wygląda to jak ciche pole bitwy, na którym rywalizacja o tytuł najlepszej matki Polki rozgrywa się nieustannie. I wtedy wchodzę ja – młoda dziewczyna z trzylatkiem. Sensacja, róbcie zdjęcia. Gdy wreszcie zaczną się pytania, ile ma lat? albo czy jest już żłobkowy?, mogę wreszcie wytłumaczyć, że ja to tylko niania, spokojnie, nic się nie dzieje…
Wtedy nasze wielkie, najlepsze matki, z ulgą zaczynają patrzeć na mnie z góry. No bo co ja tam wiem o opiece nad dzieckiem, w porównaniu do nich? Bo bąbelek to przez pierwsze dziesięć lat potrzebuje mamuni, a nie obcej osoby. Niezależnie od tego, jak bardzo go kocham i staram się o jego wychowanie. Pomimo braku więzów krwi…
autor: Julia Siepsiak
zdjęcie: Instagram