Lustro weneckie #1
Zawsze chciałam być nauczycielką…
Od dziecka. Już w żłobku bawiłam się w opiekunkę – sadzałam misie na dywanie i coś im opowiadałam. W podstawówce miałam upragnioną tablicę i dziennik, w którym skrupulatnie zapisywałam tematy –w ten sposób się uczyłam. Często na pamięć, bo byłam kujonem. W szkole średniej uczyłam się zadań z matematyki i fizyki (na pamięć, jak wiersza), żeby przeżyć w pewnym renomowanym LO. I czasami miałam nawet piątkę, kiedy się nie pomyliłam. Wszystko miałam przećwiczone przed „klasą”. Nie lubiłam się bawić w dom, nie przepadałam za lalkami. Chciałam mieć uczniów. Bardzo się cieszyłam z moich pierwszych korepetycji – uczyłam dzieci angielskiego. Nie było lekko, ale to była pierwsza lekcja dla mnie. Później byłam niczym kobieta pracująca, żadnej pracy się nie bałam, ale zawsze chciałam uczyć. Na studiach zrozumiałam, że chcę pracować ze studentami. Musiałam jednak trochę poczekać, aż moje największe marzenie się ziści. Byłam pilotką, rezydentką, sprzedawałam książki, pukając od drzwi do drzwi, pracowałam w hurtowni papierosów, w radiu… Tu i tam, aż wreszcie trafiłam do szkoły. Do pewnego LO. Młodzież była, jak to się ładnie mówiło, trudna. Kadra fantastyczna, chociaż w pokoju nauczycielskim obowiązywał ścisły podział my (nieopierzeni) – wy (doświadczeni, znający prawdę objawioną). Od razu dostałam wychowawstwo. Uwielbiałam te dzieciaki. Przy nich uczyłam się słuchać, śmiać, rozumieć.
Pamiętam pierwszą lekcję w klasie maturalnej – ja świeżo po kursie pedagogicznym, dumnie odczytałam listę kilkunastu punktów obejmujących zasady obowiązujące na moich lekcjach, jeden z uczniów zapytał wtedy: „A pani tak na poważnie?” Nie wyrobiłam. Nie zachowałam powagi. Rozmawialiśmy. Miałam ich przygotować do matury, a zostały trzy miesiące. Dogadaliśmy się. Grali w kapeli, ale na potrzeby dnia języków zrobili hiszpańską wersję „Jesteś szalona”. Z inną grupą wystawiliśmy parodię Czerwonego Kapturka. To był piękny czas, ale też bardzo trudny. Niewiele osób w klasie miało normalne domy. Po zebraniach rodzice płakali. Była śmierć, alkohol, ciężka choroba, trudne pierwsze miłości, balansowanie na linie. Przynosiłam te myśli do domu…
Później zaczęła się uczelnia. Studenci. Marzenie. Wtedy po raz pierwszy poczułam się jakbym stała przed lustrem weneckim. Bo człowiek buduje w sobie jakiś ideał, wyobraża sobie, że gdy będzie działał zgodnie z określonym schematem, odniesie sukces. Tymczasem okazuje się, że każda grupa jest inna. Jedni cię akceptują, a drudzy za to samo nienawidzą. Jedni reagują spontanicznie, drudzy widzą w tobie nudną zołzę. A przecież miało być jak w Stowarzyszeniu umarłych poetów… Pierwsze lata za biurkiem/pod tablicą są bardzo trudne. Nieustannie się uczysz. Na początku wydaje ci się, że wiesz wszystko, a po kilkunastu latach zmieniasz perspektywę. Kiedy potrafisz przyznać się do błędu, możesz uznać, że wszedłeś na kolejny stopień wtajemniczenia, a gdy otwarcie mówisz: nie wiem, ale na pewno to sprawdzę, jesteś jeszcze wyżej. Kiedy czujesz, że nic nie wiesz, bo oni wiedzą już więcej niż ty, osiągnąłeś wysoki poziom zaawansowania. Gdy czytasz i uczysz się codziennie, intensywnie, jesteś mistrzem.
Praca ze studentami uczy pokory. Wymaga systematyczności. Uważności. Nie mogłabym robić w życiu nic innego. Dziś, kiedy prowadzę wirtualne zajęcia, czuję, jak bardzo brakuje mi bezpośredniego kontaktu. Gestów, mimiki, reakcji. Bo w tej pracy najważniejszy jest człowiek. Bardzo dużo nauczyłam się od moich uczniów i studentów. Czasami były to gorzkie słowa, czasami takie, które uskrzydlały. Każdy człowiek to pewna historia – smutki, radości, problemy, rozmowy, gesty. To nie jest tak, że to są numerki w dzienniku czy w USOS-ie. Starasz się zrozumieć, starasz się zainteresować. Często efekt jest wręcz odwrotny. Czytasz ankiety i zastanawiasz się, jak to się stało, że ktoś zrozumiał cię całkiem inaczej. Znowu lustro. Deformuje. Zniekształca.
Bywa, że nie wychodzi. Bywa, że nie trafiasz. Ale bywa, że ktoś po latach mówi ci, że jest tam, gdzie jest dzięki tobie. Bywa, że dostajesz życzenia na święta i czujesz, że wszystko w tobie mięknie. Bywa, że grupa, którą dopiero poznajesz, pisze regularnie, żeby cię nie zawieść. Bo widzi, że idziecie tą samą drogą, ale po dwóch stronach lustra…
Autor: Mariposa