Produkt, czyli wymyślanie koła na nowo

Dzisiaj dział marketingu huczy jak ul. Wymyślają lodówkę na nowo. Normalnej nie sprzedadzą, choćby użyli ceny, dystrybucji i promocji.

Co to w ogóle jest?

Produkt to coś, co zostało wyprodukowane. Bardzo odkrywcze stwierdzenie. Wyprodukowane, czyli stworzone z innych rzeczy, często obrobionych. Tak, przy czym jednak nie. Philip Kotler, twórca kompozycji marketingowej, zakładał, że produkt to wszystko, co można zaoferować klientowi. Rzecz, usługa, nawet osoba. Sprawa się jednak komplikuje, kiedy dochodzimy do serca marketingu – zaspokajania potrzeb przy osiąganiu zysku.

Dzisiaj mamy potrzebę bycia innowacyjnym. Nowoczesnym. Eco-friendly, a najlepiej jeszcze oszczędnym i minimalistycznym. Dlatego lodówka nam nie odpowiada, a szum działu marketingu sprawia, że księgowa kolejny raz przelicza tę samą kolumnę.

Zastanówmy się, ile firm oferuje lodówki. Jedna, trzy, pięćdziesiąt osiem… Konkurencja cenowa to de facto wyścig do bankructwa, a wygrywa ten, kto biegnie najwolniej. Jako jedyny stanie na podium, bo reszta spadła w przepaść.

Potrzebuję lodówki, więc za nic jej nie kupię

Lodówka zasadniczo jest to urządzenie elektroniczne do długoterminowego przechowywania artykułów spożywczych dzięki zastosowaniu niskich temperatur. Gdyby tak było, dział marketingu nie wrzałby jak ul, analizując, jakie lodówki już wymyślono, a jakie problemy mogłaby zaspokoić lodówka 3.0.

Dzisiaj każdy chce być nowoczesny. Więc ul… znaczy się, dział marketingu, zastanawia się, jak dołączyć do lodówki licencję na określanie się takim mianem. Synchronizacja lodówki z inteligentnym zegarkiem tego samego producenta. Energooszczędność. Pioruny burzy mózgów poraziły prognozy, które gwałtownie się podniosły.

Czy naprawdę potrzeba nam lodówki połączonej z zegarkiem, Netflixem i pewnym toruńskim radiem? Nie, zazwyczaj niestety nie. Jednak z tyłu głowy zagnieździ się poczucie, jakie chciał nam sprzedać producent, więc marka czy firma zacznie nam się kojarzyć ze źródłem przyjemności.

Coś dla oczu

Nie jest tajemnicą, że obecnie mamy do czynienia z kultem estetyki. Niektórzy mówią wręcz o zjawisku przeestetyzowania rzeczywistości. Oznacza to, że wszystko, co mamy, musi być śliczne, sterylne, kolorowe. Funkcjonalność często odkładamy na bok. Marketerzy o tym wiedzą, dlatego kubek do picia herbaty przegra z kubkiem, na którym po nalaniu wrzątku pojawi się obrazek. Z takim kubkiem kupimy nie picie herbaty na złagodzenie poniedziałkowego bólu istnienia, a picie herbatki mamusi, kiedy mieliśmy siedem lat. Kupujemy kwadrans dzieciństwa.

Cykl życia produktu

Tutaj poznamy odpowiedź na pytanie, dlaczego pełną reklamę widzimy dwa tygodnie, skróconą wersję przez kolejny tydzień, a potem znika ona bez śladu. Przede wszystkim, trzeba zakomunikować produkt odbiorcy. Pokazać, że mamy lodówkę, gratis licencję na bycie eko, nowoczesnym i przyjacielem ofiar koronawirusa. Nakłady na reklamę w głównych mediach są drogie, więc jesteśmy nimi bombardowani, aby produkt zamieszkał w naszej głowie.

Potem wersja skrócona. Już wiemy, o co chodzi, ale jeszcze musi to ostatecznie okrzepnąć. Ale pieniędzy na pełną wersję nie ma. Potem cisza w eterze.

Potem produkt sam na siebie zarabia. Ludzie kupują go, żądni funkcji i licencji na bycie takim czy innym. Na tym etapie do gry wchodzi cena jako forma budowania lojalności. Promocje, rabaty, programy lojalnościowe. Mniej znaczy więcej.

Skoro mowa o cyklu życia, to końcem jest oczywiście obumieranie i śmierć. W pewnym momencie produkt przestaje zarabiać, konkurencja wypuszcza coś lepszego, pojawiają się nowe technologie, ładniejsze certyfikaty bycia spoko gościem w jakiś sposób… wtedy trzeba albo dodać innowacje do produktu, albo go wycofać. Samo powielanie wersji jednego modelu na dłuższą metę i tak nie ma sensu, bo człowiek pragnie nowości, więc chętniej usłyszy o nowym modelu, choćby miał być nieznacznie poprawioną wersją starszego.

Za tydzień ul będzie wrzał nad dystrybucją produktu, kręcąc się agresywnie nad analizą naszego lenistwa i ślepoty. Tymczasem nad najedzonym zyskami i innowacją ulem zapada majowa noc, a irytujący wszystkich szum wreszcie milknie.

Zdjęcia: Pixabay

Paweł Wilczkowiak

Połączenie mnicha i żołnierza Legii Cudzoziemskiej. Słucha muzyki klasycznej i pagan ambientu. Biega na 10 km z obciążeniem i czyta klasyków. W redakcji zajmuje się głównie kulturą i życiem studenckim. Sporadycznie dzieli się wiedzą marketingową zdobywaną na komunikacji wizerunkowej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *