Nie tylko Lewandowski potrafi strzelać hat-tricki. Kamil Stoch znów bezkonkurencyjny w Turnieju Czterech Skoczni!

Lata mijają, czołówka skoków narciarskich się zmienia, ale on z każdym rokiem coraz bardziej oszukuje czas. Kamil Stoch zdemolował rywali w Bischofschofen i w wielkim stylu już po raz trzeci w karierze, triumfował w prestiżowym Turnieju Czterech Skoczni. Jednakże w tym roku zaimponował nie tylko on, gdyż polska kadra zdominowała czołówkę całego TCS, po raz kolejny potwierdzając ogromną klasę.

Zakończony właśnie Turniej Czterech Skoczni przyniósł nam dokładnie to, czego co roku możemy od niego oczekiwać. Wspaniałe zwycięstwa, zwroty akcji, wpadki faworytów, niespełnione niemieckie nadzieje i… zamieszanie z koronawirusem. Wszakże dla Polaków 69. edycja TCS mogła tak naprawdę zakończyć się zanim zaczęła, a my nie bylibyśmy dziś w tej cudownej, coraz bardziej wręcz tradycyjnej „skoko-euforii”. Szalony turniej na podsumowanie szurniętego minionego roku i rozpoczęcie, miejmy nadzieję jednak nieco mniej nienormalnego, roku 2021. Czas zatem to wszystko sobie uporządkować.

Wirus Schrodingera. Jest i go nie ma jednocześnie

Jeszcze przed rozpoczęciem tego legendarnego święta skoków narciarskich, na polskich kibiców jak grom z jasnego nieba spadła koszmarna wiadomość. U jednego z naszych skoczków, Klemensa Murańki mówiąc dokładniej, wykryto zakażenie koronawirusem. Co to oznaczało, przekonali się już wcześniej Austiacy. Światowa federacja skoków (FIS) wprowadziła taką dość durną zasadę, że jeśli ktoś z reprezentacji, skoczek, trener, fizjoterapeuta (to nie dla wszystkich jak się potem okazało…) złapie wirusa, wszyscy idą na kwarantannę. Nieważne że sami są zdrowi. Do domu i już! Gdyby coś takiego stosowano chociażby w piłce nożnej czy koszykówce, większość meczu zostałaby odwołana, a rozgrywki nie miały sensu. No ale to jest FIS, tego nie ma co rozumieć, bo będziesz człowieku myślał, myślał, myślał i nic mądrego nie wymyślisz.

Kwarantanna dla naszego zespołu, a co za tym idzie wykluczenie z pierwszych zawodów w Oberstdorfie, praktycznie kończyło szanse Polaków w całym turnieju. Wszakże TCS wygrywa ten skoczek, którego łączna nota ze wszystkich czterech konkursów będzie najwyższa. Pominięcie jednego skoku to koniec, a co dopiero dwóch. Polski Związek Narciarski próbował interweniować, ale nie. Niemcy się uparli, że reszta kadry skakać nie będzie. Natomiast tym że w niemieckiej kadrze wirusa wykryto u fizjoterapeuty, to już nikogo nie obchodziło. Ponoć nie miał z nikim kontaktu i ich skoczków zostawiono. Najwyraźniej musiał być Rycerzem Jedi, a do zabiegów używał Mocy. Bez dotyku czy kontaktu. Niemcy to potrafią, prawda? Niestety naszych do kwalifikacji nie dopuszczono, więc wydawało się że wszystko stracone. Ale najlepsze miało dopiero nadejść.

Tuż po kwalifikacjach, okazało się że ponowne testy na COVID wykazały, iż Klemens Murańka… jest zdrowy. Nie ma wirusa, bakterii, ani nawet kataru. Poprzedni test musiał być wadliwy. Ta wiadomość zdetonowała bombę. PZN zażądał powtórzenia kwalifikacji z Polakami pod groźbą sądu. Nasi kadrowicze nazwali to wszystko cyrkiem. Nawet premier Mateusz Morawiecki zainteresował się sprawą. Ostatecznie po naradzie trenerów, organizatorzy zadecydowali że jeśli kolejne testy wykażą iż Polacy są zdrowi, zostaną dopuszczeni do startu w konkursie, poprzednie kwalifikacje zostaną anulowane, a w zawodach wezmą udział wszyscy zgłoszeni. Ciekawe czy potem tego żałowali, bo nasi zawodnicy zrobili potem reszcie stawki z dupy jesień średniowiecza i nie ma w tym ani krzty przesady.

Spokojni, nieco ukryci w Oberstdorfie

Pierwszy konkurs TCS nie był jeszcze takim pokazem polskiej siły. Nasi reprezentanci owszem znaleźli się w czołówce, ale poza Kamilem Stochem oraz Andrzejem Stękałą w bardzo szerokiej. Dość średnio jak na jego możliwości poszło Dawidowi Kubackiemu, który zajął 15. Miejsce, co normalnie nie byłoby takie złe, ale w Turnieju Czterech Skoczni oznaczało dość spore straty punktowe. Piotr Żyła spisał się po prostu słabo zajmując 21. Lokatę, a do czołowej trzydziestki załapał się jeszcze Klemens Murańka (30 miejsce), choć akurat dla niego sam awans do II serii był wynikiem akceptowalnym.

Co innego wspomniani Stoch i Stękała. Oni turniej rozpoczęli w znakomitym stylu. Zwłaszcza ten drugi zaimponował, zajmując siódmą lokatę, najwyższą w karierze. Kamil z kolei wskoczył na podium, na drugie miejsce, przegrywając tylko z Niemcem Karlem Geigerem. On z kolei znów udowodnił, że wygrywać potrafi zwłaszcza wtedy, gdy wymaga się tego od innych. Przed startem TCS wśród faworytów wymieniało się Halvora Egnera Graneruda (Norwegia), Markusa Eisenbichlera (Niemcy), Stocha lub Kubackiego, nawet Stefana Krafta (Austria). Geiger oczywiście też tam był, w końcu dwa tygodnie wcześniej zdobył mistrzostwo świata w lotach (też dość niespodziewanie), ale nie w tym absolutnie pierwszym szeregu. Podium uzupełnił sensacyjnie Norweg Marius Lindvik, a wspomniani Granerud, Eisenbichler i Kraft zajęli miejsca 4-6.

Polska szarża w Ga-Pa

Po Oberstdorfie przyszedł czas na tradycyjny noworoczny konkurs w Garmisch-Partenkirchen. Nowy Rok w Ga-Pa to już tradycja dla skoczków i szczerze powiedziawszy to dobrze, że akurat tam. W porównaniu do wielu skoczni, nigdy specjalnych problemów z wiatrem tam nie ma. Akurat w tym roku wiatr był, niezbyt silny, ale mógł czasem przeszkodzić. Jednak ogólnie zawody były uczciwe. To właśnie tam obudziła się polska moc. Nasi reprezentanci już w pierwszej serii pokazali, że będą walczyć o najwyższe lokaty jak wściekli, w większości pewnie wygrywając swoje pary (odpadli tylko Aleksander Zniszczoł oraz Maciej Kot). Warto bowiem przypomnieć, że w Turnieju Czterech Skoczni w I serii zawodnicy mierzą się ze sobą w parach. Zwycięzca przechodzi od razu do drugiej serii, nieważne ile skoczy, a przegrany może mieć nadzieję, że zostanie jednym z pięciu tzw. „lucky loserów”, czyli najlepszych przegranych.

W decydującej serii Polacy odpalili noworoczne fajerwerki. Andrzej Stękała znów zakończył konkurs w Top 10, tym razem na dziesiątym miejscu. Z kolei Kubacki, Żyła i Stoch walczyli o podium. Skończyło się to tak, iż konkurs w fenomenalnym stylu wygrał Dawid Kubacki, bijąc rekord skoczni (144 m), wyprzedzając o ponad 7 pkt Halvora Egnera Graneruda, który prowadził po pierwszej serii. Na podium stanął również niespodziewanie Piotr Żyła, o 0,4 pkt wyprzedzając czwartego… Kamila Stocha. Tak jest. Polacy zgarnęli trzy z czterech pierwszych miejsc. Tylko ten Granerud wprosił się na imprezę i jeszcze zgarnął prowadzenie w Turnieju Czterech Skoczni. Blisko pozostawał też piąty w Ga-Pa Geiger.

Czarna owca TCS, pomalowana na biało-czerwono

Po niemieckiej części turnieju, przyszedł czas na Austrię, a co za tym idzie na skocznię Bergisel w Innsbrucku. Trudną, zdradliwą, często bardzo wietrzną i nielubianą przez wielu skoczków oraz kibiców Bergisel. Niejeden faworyt w historii tam poległ, tracąc szanse na cokolwiek w TCS. Aczkolwiek trzeba przyznać, że wiatr był w tym roku łaskawy i wyjątkowo jak na Innsbruck nie przeszkadzał. Mimo to jednak do tego obiektu trzeba było podejść z respektem do samego końca. Dosłownie, bo ta skocznia nieco słynie z tego, że skoczek po lądowaniu żeby się zatrzymać, musi podjechać pod wzniesienie. Jeśli nie wyhamujesz odpowiednio, możesz wpaść w bandy, a nawet przez nie przelecieć. Co prawda po tym jak taki bolesny los spotkał w 2019 roku Kazacha Sabirżana Muminova, organizatorzy zamontowali specjalne siatki, by do tego nie doszło, ale lepiej i tak było nie ryzykować.

Tą skocznię można niejako zacząć nazywać pogromczynią Niemców. Wszakże od kilku ładnych lat, skoczkowie tej nacji niemal co roku zaliczają tu wpadki. Nie inaczej było w tym roku. Swój skok w pierwszej serii zepsuł będący wysoko w klasyfikacji TCS Karl Geiger, który do drugiej serii awansował tylko dzięki temu że wygrał rywalizację w parze. Podobnie było w przypadku Norwega Halvora Egnera Graneruda, który również poczuł karzącą rękę Bergisel. Obaj panowie w drugiej serii znacznie się poprawili, ale ostatecznie Norweg skończył 15., a Niemiec 16., przez co narobili sobie sporo strat w klasyfikacji generalnej.

Jak poradzili sobie Polacy? Scenariusz z Ga-Pa, czyli trzech naszych w Top 4 musiał się spodobać, toteż w Innsbrucku… go powtórzyli. Tyle że tym razem w innej wewnątrzpolskiej kolejności. Czwartą lokatę zajął Piotr Żyła, a trzeci był zwycięzca z Garmisch, Dawid Kubacki. Jednak największe petardy odpalił Kamil Stoch. Zarówno w pierwszej serii, jak w drugiej znokautował rywali, wygrywając ostatecznie o 12 pkt nad drugim w klasyfikacji Słoweńcem Anze Laniskiem. Tym razem to on wprosił się na polską zabawę, wzorem Graneruda z Ga-Pa.

Jeszcze lepiej po Innsbrucku wyglądała klasyfikacja generalna TCS. W niej bowiem liderem i to zdecydowanym został Stoch, o ponad 15 pkt wyprzedzając Kubackiego, a o ponad 20 pkt przegranego na Bergisel Graneruda. Wszystko wskazywało na to, że znów będziemy mieli polskiego zwycięzcę Turnieju Czterech Skoczni. Chyba że spytalibyście Graneruda. On stwierdził po konkursie, że Polakom pomagał wiatr, Stoch wcale tak dobrze nie skacze i on te 20 pkt w optymalnych warunkach może odrobić. Po tym jak skarcili go za to praktycznie wszyscy, pokajał się nieco, przeprosił i tłumaczył nerwami po rozczarowaniu. Ale niesmak pozostał.

Mistrzem się jest, a nie bywa

W Święto Trzech Króli tradycyjnie nadszedł czas konkursu w Bischofschofen. Austriacka skocznia była ostatnim akcentem TCS. To tu triumfy święcili najwięksi, a legendarne trofeum Złotego Orła wędrowało w ręce zwycięzcy turnieju. W tym roku, kandydatów pozostało trzech: Kamil Stoch, Dawid Kubacki i Halvor Egner Granerud. Przy czym ci dwaj ostatni, aby wygrać cały cykl, musieli nie tylko sami znakomicie skakać, ale też liczyć na wpadkę Kamila. Realistycznie oceniając, bardziej czekała ich obrona miejsca na podium. Potwierdziły to zresztą kwalifikacje, bo w nich Stoch zwyciężył, dając niejako spoiler tego co będzie w konkursie. Kubacki i Granerud mogli się pocieszać, że odpadł im jeden z rywali o podium, bo Anze Lanisek, drugi w Inssbrucku, zepsuł swój eliminacyjny skok, przez co nie wszedł nawet do konkursu, na dobre żegnając się z szansami na wysoką lokatę w TCS.

Żeby Słoweńcowi smutno nie było, to w pierwszej serii konkursowej z rozgrywki o podium wypisał się też Markus Eisenbichler. Niemiec zepsuł skok, przegrał w parze z Rosjaninem Jewgienijem Klimowem i w rozczarowującym stylu pożegnał się z turniejem. Już po pierwszym skoku „pa pa” mogli powiedzieć też ostatecznie Granerud i Kubacki do Złotego Orła. Wszakże po pierwsze, sami oddali tylko dobre próby, nie wybitne, przez co wylądowali w drugiej dziesiątce. A po drugie kolejną bombę odpalił Kamil Stoch, obejmując zdecydowane prowadzenie.

Co było już w zasadzie formalnością, dokonało się ostatecznie w finałowej serii 69. Turnieju Czterech Skoczni. Stoch w swoim stylu dołożył jeszcze rywalom, skacząc 140 metrów i wygrywając cały konkurs o ponad 20 pkt nad drugim Mariusem Lindvikiem. Trzecie miejsce zajął Karl Geiger, który tą szarżą wbił się na drugie miejsce w całym turnieju. Wykorzystał bowiem dopiero 12. Miejsce Graneruda oraz 15. Kubackiego. Podium TCS uzupełnił nasz reprezentant, o 0,4 pkt wyprzedzając Norwega. Równie ciekawą rywalizację stoczyli Piotr Żyła oraz Andrzej Stękała, którzy w trakcie turnieju założyli się o „Złotego Bażanta”, czyli skrzynkę piwa o takiej nazwie. Wygrywał ten, który na koniec w TCS zajął wyższe miejsce. Triumfatorem tej zacnej nagrody został Żyła, który w Bischofschofen był siódmy (Stękała ósmy), a w turnieju zajął piątą lokatę (Stękała szóstą). W tym konkursie zapunktował też Aleksander Zniszczoł, zajmując 25. Miejsce.

Co tu dużo mówić? Co tutaj dodać? Kamil Stoch pokazał mistrzowską dyspozycję, wygrywając Turniej Czterech Skoczni o ponad 48 pkt nad Geigerem, a ogólnie Polacy zajęli cztery miejsca w pierwszej szóstce. Na ten moment jesteśmy potęgą skoków narciarskich. Wyniki mówią same za siebie. Stoch zgarnął już trzeciego Złotego Orła w karierze, znów pokazując Robertowi Lewandowskiemu, że nie tylko on potrafi ustrzelić hat-tricka (ma też trzy złota olimpijskie). Andrzej Stękała zalicza sezon życia, co jest tym bardziej imponujące, że jeszcze nie tak dawno pracował jako kelner w restauracji, by zarobić na życie, gdyż w skokach był bez formy. Dawid Kubacki, zwycięzca z zeszłego roku, tytułu nie obronił, ale zajął miejsce na podium, a poza tym w trakcie turnieju urodziła mu się córeczka. Można więc powiedzieć, że zyskał najwięcej. A Piotr Żyła… dostanie Złotego Bażanta. Każdy zadowolony, każdy szczęśliwy, a my możemy z niecierpliwością wyczekiwać reszty sezonu.


Autor: Bartosz Królikowski

Zdjęcie: Ailura (na licencji Creative Commons)

Bartosz Królikowski

Jestem człowiekiem wspaniałego miasta Szczecin, studiującym we włościach wrocławskich. Dawno temu uzależniłem się od sportu, przede wszystkim od piłki nożnej, sportów walki oraz sportów zimowych. I nie, nie mam zamiaru iść na żaden odwyk. Zdecydowanie wolę zarażać innych swoją pasją, a rola dziennikarza sportowego idealnie się do tego nadaje

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *