O sporcie słów więcej niż kilka #1 – Jesteś świetnym zawodnikiem? To fajnie. Ale czy umiesz kogoś zwyzywać albo spowodować wypadek po pijaku?

System przyznawania walk mistrzowskich w UFC przypomina ostatnimi czasy reality show typu Big Brother. Im więcej hałasu narobisz albo im bardziej popularny jesteś, tym masz większe szanse. Oczywiście dobrze by było, żebyś walczyć też umiał, ale koniec końców jeśli się dobrze nie sprzedasz, nie masz na co liczyć. Obecna sytuacja, chociażby w wadze półciężkiej, m.in. z Janem Błachowiczem, doskonale to pokazuje.

Marketing jest ważny. Jeśli chcesz być uznawany za jednego z najlepszych, ludzie muszą znać twoje imię. W najlepszej organizacji MMA na świecie UFC, popularność zawodnika od lat było ważnym aspektem. No właśnie. Ważnym, a nie najważniejszym. Spójrzmy na wagę półciężką. Mistrzem jest Amerykanin Jon Jones, a walkę o miano następnego pretendenta toczą Jan Błachowicz i Dominick Reyes. Tyle że oni nie toczą jej w oktagonie, a w mediach. Amerykanin w ostatniej walce był blisko pokonania Jonesa, a nasz reprezentant wygrał swoje trzy poprzednie pojedynki, z czego dwa przez brutalne nokauty. Teoretycznie nie powinno być wątpliwości. Reyes był bliziutko, ale jednak nie wygrał, więc czas dać szansę komuś innemu. Problem w tym, że z uwagi choćby na swoją narodowość, „Devastator” jest w USA popularniejszy od Błachowicza, choć o Polaku, z uwagi na jego piękne nokauty, również jest głośno. Właśnie dlatego UFC bardziej skłania się ku rewanżowi Reyesa z „Bonesem”, niż ku walce „Cieszyńskiego Księcia” o pas. Błachowicz doskonale to rozumie, więc zwiększył swoją aktywność w mediach społecznościowych. W jaki sposób? Na Twitterze napisał, że zrobi Jonowi Jonesowi „fisting”, co było grą słów, gdyż dosłownie znaczy to walkę na pięści, a w przenośni wsadzenie komuś pięści w miejsce intymne… .

Co prawda była to odpowiedź na zaczepkę samego mistrza, który z kolei stwierdził, że ma zamiar „rozdziewiczyć” naszego zawodnika w oktagonie. Choć wyszło całkiem zabawnie, to pokazuje, do jakich działań trzeba się posuwać, by otrzymać obecnie walkę o pas. Jan Błachowicz, zawodnik, który zawsze zamiast gadać, wolał robić, jest zmuszony pisać o wsadzaniu komuś pięści w dupę żeby zwiększyć zainteresowanie mediów, by mieć szansę na walkę o pas… . Oczywiście to jedynie przykład. Homoseksualne nawiązania to nie jedyny sposób, by zwrócić na siebie uwagę samego UFC. Sam Jon Jones, choć jest wspaniałym zawodnikiem, w swojej karierze był już dwa razy łapany na dopingu, aresztowany przez policję za jazdę po pijanemu, spowodował wypadek samochodowy, w którym ucierpiała kobieta w ciąży, a dodatkowo miał wówczas w samochodzie opakowanie z marihuaną. To i tak tylko część afer z jego udziałem. Gdyby „Bones” nie był mistrzem, zostałby zwolniony dawno temu. Zamiast tego UFC niby odebrało mu już kiedyś pas mistrzowski, ale równie szybko dało szansę go odzyskać. Jest dla nich zbyt cenny medialnie, by go wywalić, nawet jeśli zasługuje.

Takich przypadków jest jednak więcej. Ostatnio o pas wagi półśredniej walczył Colby Covington. Zawodnik, który potrafił nazwać brazylijskich kibiców (w Brazylii) „bandą obrzydliwych śmieci”. Naśmiewał się publicznie z legendy UFC Matta Hughesa, który w 2017 roku miał wypadek samochodowy, przez który do dziś nie odzyskał pełni sprawności. Wygłaszał seksistowskie komentarze w kierunku naszej Joanny Jędrzejczyk. „Chaos” akurat podobnie jak Jones bronił się wynikami sportowymi. Nie sposób jednak nie stwierdzić, że nawet gdyby tak nie było, to i tak dostałby tą walkę. Ostatnim pretendentem do pasa wagi średniej był Yoel Romero. Kubańczyk to świetny zawodnik, walczący bardzo widowiskowo, ale dwie poprzednie walki przegrał. Ale to Yoel Romero. On zawsze da show. Co prawda jego późniejsza walka z mistrzem Israelem Adesanyą była beznadziejna, ale to już inna historia. O pas wagi koguciej miał walczyć jeden z najlepszych zawodników w historii Jose Aldo. Nazwisko wielkie, ale swoje dwie ostatnie walki przegrał. Koronawirus nie pozwoli mu przybyć do USA, więc zastępstwo w walce z Henrym Cejudo dostał Dominick Cruz. Amerykanin to prawdopodobnie najlepszy „koguci” w historii, lecz ostatnią walkę stoczył… prawie 4 lata temu. Przegraną walkę, dodam.

Gdzie tu zatem w tym wszystkim sens? O co chodzi? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Aby dostać walkę o pas, najlepiej żebyś miał znane nazwisko. Albo potrafił głośno i kontrowersyjnie krzyczeć. Reszta zeszła na dalszy plan. Ale to nie jest problem prezydenta UFC Dany White’a. On doskonale wie, że UFC będzie na topie, nieważne co się stanie. Robi co chce bo kto bogatemu zabroni. Tym którzy są oburzeni, można pokazać gest Kozakiewicza. Nie podoba się? To idź, matole, oglądać Bellatora, gdzie walczy wielu zawodników, którzy nie przebili się w UFC (z całym szacunkiem. Bellator to znakomita organizacja)  Sport ustępuje biznesowi, a my możemy jedynie mieć nadzieję, że to się zmieni. Jeśli nie, zawodnicy coraz częściej będą musieli wyzywać się wzajemnie, gadać kompletne głupoty w wywiadach, a po mieście najlepiej jeździć tak:

Autor: Bartosz Królikowski

Zdjęcie: Instragram

Bartosz Królikowski

Jestem człowiekiem wspaniałego miasta Szczecin, studiującym we włościach wrocławskich. Dawno temu uzależniłem się od sportu, przede wszystkim od piłki nożnej, sportów walki oraz sportów zimowych. I nie, nie mam zamiaru iść na żaden odwyk. Zdecydowanie wolę zarażać innych swoją pasją, a rola dziennikarza sportowego idealnie się do tego nadaje

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *