O sporcie słów więcej niż kilka #2 – Wirus czy nie wirus, ta liga to wciąż stan umysłu

Kiedyś Kabaret Starszych Panów czy Bohdan Smoleń, teraz Kabaret Młodych Panów czy Abelard Giza. Nasz kraj ma w swojej historii wiele wybitnych postaci sceny kabaretowej czy stand-upu. Największym jajcarzem wszechczasów w Polsce jest jednak nasza Ekstraklasa. Nawet w erze pandemii koronawirusa, polskie kluby, a w tym przypadku jeden, pokazały, że nawet gdy nic się nie dzieje, podjęcie dziwnej decyzji, w której próżno szukać sensu, to żaden problem.

Za co można wylecieć z pracy? Można wykonywać swoje obowiązki w sposób niezadowalający dla pracodawcy. Można zostać przyłapanym na kradzieży. Można w ogóle do tej roboty nie przychodzić albo regularnie się spóźniać. Natomiast najprostszą drogą do zwolnienia, jest bycie trenerem w PKO Ekstraklasie. Po prostu. Szkoleniowcy w naszej lidze od wielu lat mają przechlapane. Prowadzenie zespołu w Ekstraklasie to jak przejście po polu minowym, by dostać się do bomby, którą musisz rozbroić. Mało czasu, a na dodatek w każdej chwili możesz wylecieć w powietrze. Brzmi niebezpiecznie? Dla nas może tak, ale prezesi polskich klubów i tak niemalże za każdym razem, mówią „mamy trenera na lata” albo „rozpoczynamy długofalowy projekt”. Szkoleniowiec już na samym początku otrzymuje najlepsze, co każdy pracownik może dostać, czyli uścisk dłoni prezesa. Tylko że tutaj wystarczy jeden mały kryzys, jakiś błąd, aby człowiek, który kilka miesięcy wcześniej uścisnął ci dłoń, swoją nogą zasadził ci kopa w dupę na do widzenia. Ba, są nawet przypadki, że wyniki wcale nie muszą być złe. Niczego nie musisz zepsuć. Wtedy pojawiają się słynne słowa „mieliśmy inną wizję zespołu”.

Ale nawet już abstrahując od tego, że w przypadku wielu polskich klubów, jakakolwiek „wizja” pojawia się chyba tylko po pijaku. To nie jest czas na diagnozowanie wszystkich chorób polskiej piłki, bo o tym się da encyklopedię napisać. Trenerzy w naszej lidze zwalniani są często nie tylko z dziwnych powodów, ale też w momencie, w którym się nikt tego nie spodziewał. Przykład? Proszę bardzo. W zeszłym sezonie trener Arki Gdynia, Zbigniew Smółka został zwolniony przed meczem z Lechią Gdańsk, przez prezesa klubu, który poinformował o tym na… Twitterze. Nie byłoby to takie dziwne, gdyby nie fakt, że stało się to na zaledwie godzinę przed owym spotkaniem! Kolejny przykład, sezon 2015/16. Przed rundą wiosenną Wisła Kraków zatrudnia Tadeusza Pawłowskiego jako trenera pierwszej drużyny, po czym Wisła zwalnia szkoleniowca po… trzech meczach, kończąc jego misję, zanim na dobre się zaczęła.

Takich sytuacji w historii naszej ligi było sporo, a ostatnie dni dostarczyły nam kolejną. Wszakże oto jesteśmy. Koronawirus szaleje, pandemia paraliżuje wszystko i nikt nie wie, co przyniesie przyszłość. Powoli jednak zaczynamy się przyzwyczajać do obecności wirusa i powoli luzować ograniczenia. Pod koniec maja do gry wróci też polska piłka, a nasze kluby właśnie kończą kwarantannę i są u progu powrotu do treningów. Warto by było w takim momencie szukać stabilizacji, chociaż jakiegoś przebłysku. Okazuje się, że nie wszędzie, gdyż władze ŁKS-u Łódź uznały, iż to jest właśnie moment na „trudną rozmowę” z trenerem Kazimierzem Moskalem, a co za tym idzie na rozstanie się z nim. Spójrzmy na to pod kątem logiki. Każesz człowiekowi przejść dwutygodniową kwarantannę. Samej drużynie dajesz wszelkie argumenty, aby myśleć, że trener który wprowadził ich do Ekstraklasy, prowadzi ich od długiego czasu, będzie z nimi również w tym bardzo trudnym momencie, po czym na dosłownie dzień przed ostatecznymi testami na obecność koronawirusa, zwalniasz go, choć podobno „za porozumieniem stron”.

Jestem w stanie zrozumieć, że wyniki były słabe, bo ŁKS od dawna szoruje dno tabeli. Ale na litość boską, dlaczego teraz? Skoro władze łodzian planowali rozstanie z trenerem, czy nie lepiej było zrobić to na samym początku kwarantanny, by nie wprowadzać nerwowej atmosfery i dać sobie czas na znalezienie następcy? Przecież teraz ŁKS jest bez trenera, nie wiadomo czy znajdzie odpowiedniego następcę, bo w obecnej sytuacji z wirusem nie każdy może mieć ochotę objąć klub piłkarski, a treningi już  za rogiem. Co więcej, nie jest pewne czy ewentualny nowy szkoleniowiec zostanie w ogóle dopuszczony do pracy, bo raczej nikt nie przechodził kwarantanny „na wypadek gdyby w Ekstraklasie ktoś zwolnił trenera”. Chociaż w sumie biorąc pod uwagę, że nasi prezesi lubią „adrenalinkę”, nie byłoby to głupim wyjściem. Życzę ŁKS-owi powodzenia w walce o utrzymanie, ale to, co się w tym klubie właśnie stało, to jak skazanie dowódcy wojsk na śmierć przed absolutnie kluczowymi bitwami. Mógłbym jeszcze tu wspomnieć o wyrazach poparcia, które w trakcie tego sezonu trener Moskal dostawał mimo fatalnych wyników, ale to już ekstraklasowy klasyk.

Dostaliśmy kolejny dowód na to, że nawet gdy absolutnie nic się nie dzieje, na naszą ligę zawsze można liczyć, iż dostarczy nam ona powodów do śmiechu. Albo do łez. Albo do śmiechu przez łzy. Jedyne czego mi tu zabrakło to zaskoczenie. Bo śledzę tę ligę od tylu lat, że chciałbym, by ta decyzja mnie zaskoczyła, ale z bardzo wielu powodów stwierdzam, że tego można się było po kimś spodziewać.


Autor: Bartosz Królikowski

Zdjęcie: Instagram

Bartosz Królikowski

Jestem człowiekiem wspaniałego miasta Szczecin, studiującym we włościach wrocławskich. Dawno temu uzależniłem się od sportu, przede wszystkim od piłki nożnej, sportów walki oraz sportów zimowych. I nie, nie mam zamiaru iść na żaden odwyk. Zdecydowanie wolę zarażać innych swoją pasją, a rola dziennikarza sportowego idealnie się do tego nadaje

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *