O sporcie słów więcej niż kilka #7 – Ciasno, ciaśniej, najciaśniej, czyli polskich klubów walka o ósemkę
Tabela polskiej Ekstraklasy przypomina nieco stereotypowe japońskie metro. Wypchane do granic możliwości, z bardzo ograniczoną przestrzenią życiową. Dość powiedzieć, że na dwie kolejki przed końcem rundy zasadniczej, nawet trzecia w tabeli Pogoń Szczecin nie ma jeszcze 100% pewności, że znajdzie się w grupie mistrzowskiej ośmiu najlepszych drużyn. Miniona kolejka miała odpowiedzieć na wiele pytań. Odpowiedziała, ale nie na wszystkie.
Nie licząc Legii oraz Piasta, bo te drużyny już są pewne górnej ósemki, ze wszystkich walczących o pewne utrzymanie i możliwość walki o ligowe podium, tylko Pogoń Szczecin odniosła zwycięstwo (1:0) z Cracovią i to zresztą w bardzo przeciętnym stylu. Co z pozostałymi? Lech Poznań przegrywał już 1:3 na wyjeździe z Zagłębiem Lubin, ale ostatecznie w ostatnim kwadransie uratował sobie remis. Lechia Gdańsk również wróciła z dalekiej podróży w meczu z Górnikiem Zabrze (2:2) i to w ostatnich 10-ciu minutach. Jagiellonia Białystok z Wisłą Płock też już przegrywała dwoma golami, a gdyby nie nieskuteczność płocczan, wynik byłby o wiele wyższy. Jednak w 93. minucie Jakov Puljić ugasił pożar płonący coraz intensywniej pod „Jagą” i doprowadził do remisu 2:2. Odrabianie strat udało się też Rakowowi Częstochowa, który przegrywał przez 50 minut z outsiderem ligi ŁKS-em Łódź, ale ich najgroźniejsza broń, czyli stałe fragmenty gry i główka Jarosława Jacha, uratowały ich przed odpadnięciem z walki o ósemkę. Odwrotnie niż w wymienionych wyżej przypadkach wynik zadziałał w przypadku Śląska Wrocław. Oni do 82. minuty prowadzili z Arką Gdynia 1:0, ale dali sobie strzelić dwa gole (w tym decydującego w 97. Minucie) i przegrali. Natomiast Cracovia, jak już wspomniałem, przegrała z Pogonią, po fatalnej grze.
Tak to właśnie wygląda ten wielki wyścig o czołową ósemkę. Wszyscy biegną jak szaleni, tylko ktoś na pilocie włączył przycisk slow-motion. Niektórzy mogliby to bardzo propagandowo przedstawić, jako celowe budowanie emocji na ostatnie kolejki. Ale to jest takie oszukiwanie ludzi i siebie, że komuniści z czasów ZSRR i PRL byliby dumni. Tak to jednak niestety wygląda, że polskie zespoły jak powiedzą A, to często nie potrafią powiedzieć B. Gdyby tak było, to Pogoń Szczecin jednym zwycięstwem nie awansowałaby z miejsca szóstego na trzecie i to jeszcze wygrywając po serii 6 meczów bez triumfu. Wystarczy spojrzeć na jeden fakt. Szczecinianie to w tej kolejce jedyna drużyna, która wygrała swoje spotkanie jako pierwsza, obejmując prowadzenie. Korona, Górnik, Wisła Płock, Wisła Kraków, ŁKS, Śląsk, Zagłębie Lubin, wszystkie te drużyny jako pierwsze strzelały gola i nie potrafiły wygrać. To już nawet nie chodzi o problemy z grą bez kibiców na własnym stadionie. Znaczy to też, bo w tej kolejce jak w poprzedniej, tylko dwa mecze zakończyły się triumfem gospodarzy, co licząc łącznie ze wszystkimi spotkaniami po wznowieniu rozgrywek, daje nam triumf zespołu grającego u siebie w ledwie 4 z 16 starć. Jednak tu chodzi o nieumiejętność potwierdzenia przewagi, co jest bolączką większości drużyn w lidze. Był za to jeden mecz, w którym dostaliśmy idealny przykład jak NIE grać ze słabszymi od siebie. O tym jednak zaraz powiem.
Drużyna kolejki:
Legia Warszawa – wahałem się między nią a Arką Gdynia, ale Arka ostatecznie poza charakterem niczego nie pokazała, a Legia tak. Owszem warszawiacy pierwszą połowę z Wisłą Kraków wyraźnie przegrali, co na ich szczęście Wisła skwitowała tylko jednym golem. Ale po przerwie „Wojskowi” wrócili do gry i kompletnie zdominowali rywali. Strzelili im 3 gole, a mogli, i powinni, znacznie więcej. Na pewno wynikało to też ze słabości Wisły, ale to Legia poczuła krew rannego rywala, wykorzystując to do zwycięstwa. Mówiąc wprost, zaprezentowała to, co powinna zaprezentować drużyna walcząca o najwyższe cele. Czyli dokładne przeciwieństwo tego, co zrobił najgorszy zespół minionej kolejki.
Złoty Dzban kolejki:
Śląsk Wrocław – obejmujesz prowadzenie stosunkowo szybko, bo już w 12. minucie. Twój rywal (Arka Gdynia), nie potrafi nawet bez większego pressingu wyprowadzić piłki z własnej połowy. Oczywiście o jakimkolwiek skutecznym ataku mowy również być nie może. Ogólnie mówiąc, masz wszystko, by przycisnąć przeciwnika i wygrać bardzo pewnie. Co robisz? No właśnie. Co? Piłkarze Śląska pokazali, że nie wiedzą. Wszakże zamiast dobić tę bardzo nieudolną Arkę, uznali że 1:0 im wystarczy i oni to spokojnie dowiozą. WKS wiele razy robił w tym sezonie tak, że po strzeleniu gola skupiał się na obronie. Ale w tym meczu kusili los tak bardzo, że ten wziął i dał im po gębie. Arka w końcu po rzucie rożnym gola strzeliła, a w ostatnich minutach rozpętała im na fali adrenaliny małe piekło. Piekło, które ostatecznie pochłonęło zwycięstwo Śląska. Kiks, który zaliczył w 96. minucie obrońca wrocławian Israel Puerto, to bardzo okrutny żart od losu. Hiszpan nie trafił piłki głową, a ta poleciała zamiast tego prosto na jego rękę. To w polu karnym oznacza tylko jedno. Co prawda bramkarz Matus Putnocky obronił strzał Marko Vejinovicia z jedenastu metrów, ale tu znowu los powiedział „siadaj na dupie, co się cieszysz” i piłka wróciła pod nogi Holendra, który umieścił ją w siatce. Śląsk zapłacił srogo za swój porażający minimalizm. Nie życzę nikomu źle, wszakże muszę być bezstronny. Ale za coś takiego po prostu im się należało.
Bohater kolejki:
Łukasz Zwoliński – gdyby presję, jaka spada na twoje barki, gdy nie strzelasz goli, zamienić w głaz, to ten, jaki miał na sobie Zwoliński jeszcze dwa lata temu w Pogoni Szczecin, byłby rozmiarów Grenlandii. Wychowanek szczecinian kompletnie nie radził sobie z tym, że mu nie idzie. Tak bardzo chciał prezentować się godnie w barwach ukochanego klubu, że coraz bardziej mu nie wychodziło. Nawet na wypożyczeniu w Śląsku Wrocław nie zdobył gola. Wyjechał zatem za granicę. Do beniaminka ligi chorwackiej HNK Gorica. Tam strzelił całkiem sporo goli, bo 23 w 54 meczach, odblokował głowę, by w przerwie zimowej powrócić do Polski, tym razem do Lechii Gdańsk. W Trójmieście udowadnia natomiast, dlaczego swego czasu turecki Bursaspor proponował Pogoni za niego 2 mln euro, a ta odrzuciła ofertę, wierząc że sezon później wyciągnie za niego więcej. To się nigdy nie wydarzyło, ale „Zwolak” zmysł strzelecki ma, a w tej kolejce sam uratował Lechii remis w meczu z Górnikiem Zabrze, strzelając dwa gole w 7 minut. Idealny przykład tego, ile czasami może dać piłkarzowi zmiana otoczenia.
Autor: Bartosz Królikowski
Zdjęcie: Instagram