Sport osób z niepełnosprawnościami to już całkiem inny poziom
Waldemar Krzemiński – dwukrotny mistrz Polski oraz wielokrotny medalista zawodów międzynarodowych w tenisie stołowym, szczerze o rozwoju i profesjonalizacji sportów dla osób z niepełnosprawnościami.
Radosław Judziński: Czy ciężko jest dzisiaj osobom niepełnosprawnym zaistnieć w świecie sportu?
Waldemar Krzemiński: Dzisiaj osobom z niepełnosprawnościami jest o wiele łatwiej spełniać się sportowo, niż kiedy ja zaczynałem jeszcze w latach 80-tych. Przede wszystkim jest o wiele więcej pieniędzy oraz klubów chętnych przyjmować w swoje szeregi osoby z niepełnosprawnościami. Nawet w rozgłośniach ogólnopolskich zdarza się słyszeć reklamy o sekcjach dla niepełnosprawnych i wolnych dla nich miejscach. Również rozwój internetu znacznie przyczynił się do popularyzacji sportu wśród osób z niepełnosprawnościami.
Jakie były Twoje początki z tenisem stołowym?
W tenisa stołowego graliśmy od najmłodszych lat, były to lata osiemdziesiąte z pewnymi sukcesami m.in. Andrzeja Grubby. Ten sport był bardzo popularny również w Olszynie Lubańskiej, z której pochodzę. Byłem samoukiem, często z kolegami braliśmy linijkę i ustawialiśmy ją na stole lub graliśmy na zajęciach z wychowania fizycznego. Później tata zrobił mi stół, na którym mogłem sobie grać. Do pierwszego klubu, w którym mogłem trenować, trafiłem w wieku 17 lat. Był to Start Wrocław z sekcją tenisa stołowego. Do Wrocławia przeprowadziłem się, kiedy miałem 15 lat. Na początku odstawałem umiejętnościami od pozostałych zawodników, nikt nie chciał ze mną grać. Ale nie miałem do nikogo żadnych pretensji, wiedziałem, że trenerzy nie zostawią bardziej doświadczonych zawodników tylko po to, żeby się mną zajmować.
Można powiedzieć, że 17 lat to trochę późny wiek, jak na pierwsze treningi pod okiem trenera. Jak patrzysz na to z perspektywy czasu?
Jeśli ktoś bardzo czegoś chce, to wiek nie jest dla niego przeszkodą. Owszem, gdybym wcześniej zaczął treningi w klubie, łatwiej byłoby mi wyzbyć się pewnych złych nawyków technicznych, które później już ciężko było wyplenić. Bo jeśli przez wiele lat człowiek źle unosi obojczyk lub składa rękę do odbicia piłeczki, to jest to niezwykle trudne. Ale dzięki ciężkiej pracy udało się wyrobić pewien automatyzm.
Kiedy pojechałeś na swoje pierwsze zawody?
Na pierwsze zawody pojechałem w roku 2000, miałem wtedy 32 lata. Nie pamiętam już dokładnie gdzie. Było tam wtedy 16 zawodników, udało mi się wyjść z grupy, ale zaraz potem przegrałem. Podrażniło to moją ambicję, więc trenowałem systematycznie, bo zależało mi na walce o medale. Niestety rok później, na kolejnym turnieju, odpadłem już w fazie grupowej. Powiedziałem sobie, że same treningi to za mało. Grałem dosłownie wszędzie, gdzie się tylko dało, na strychach, w zakładach pracy. Jeździłem na turnieje amatorskie. Pozwoliło mi to z czasem uzyskać wyższy poziom i w 2002 zdobyłem swój pierwszy brązowy medal, a rok później srebrny na turnieju rangi mistrzostw Polski. Finał przegrałem na przewagi z ówczesnym brązowym medalistą mistrzostw Europy. Sukces ten pozwolił mi samemu wziąć udział w następnych mistrzostwach Starego Kontynentu. Od tamtej pory regularnie udaje mi się przywozić medale z turniejów o mistrzostwo Polski. Mam ich łącznie 20: dwa złote, 10 srebrnych i 8 brązowych.
Czy oprócz bogatych w sukcesy startów krajowych pojawiły się również sukcesy międzynarodowe?
Trzy razy brałem udział w mistrzostwach Europy. Za pierwszym razem nie wyszedłem z grupy, za drugim już tak, a za trzecim w walce o ćwierćfinał pokonałem aktualnego, brązowego, medalistę igrzysk paraolimpijskich. Brałem też udział w turniejach międzynarodowych, z których przywoziłem medale. W 2006 wygrałem ten turniej w Słowenii. I to jest mój największy sukces, bo matematycznie rzecz biorąc, to nie powinno było się wydarzyć.
Jakiej rangi były to zawody?
To był cykl turniejów, na których zdobywa się punkty m. in. do kwalifikacji na Igrzyska Paraolimpijskie. Jest to formuła bardzo zbliżona do tenisa ziemnego, w którym każde zawody mają swoje współczynniki punktowe za zwycięstwo. Jest łącznie sześć turniejów najwyżej punktowanych. Przewagę mają tutaj zawodnicy z krajów bardziej zamożnych w momencie podliczania punktów w roku przedolimpijskim. Jeśli brakuje im tych punktów, to są oni w stanie szybko się spakować i polecieć po nie do Stanów Zjednoczonych, ponieważ z reguły są to turnieje słabiej obsadzone. Mnie do udziału w igrzyskach zabrakło bardzo niewiele.
Sport bardzo mocno się rozwija, ewoluuje. Czy tak samo jest w przypadku sportowców z niepełnosprawnościami?
Zdecydowanie tak! Mniej więcej od roku 1992 poziom zawodów sportowych i umiejętności zawodników bardzo mocno poszedł do góry. Pojawiły się stypendia dla sportowców, a sam sport stał się niezwykle profesjonalny. Do tego czasu bardzo słabo to wyglądało, nawet na zajęciach z wychowania fizycznego zabraniano nam ćwiczyć. Teraz gramy w największych halach przy najlepszych stołach. Warto podkreślić, że jeszcze do roku 2000 był cień szansy na to, że osoba z moim poziomem sportowym mogłaby się z powodzeniem zaprezentować na igrzyskach. Dziś bez sponsorów i codziennych treningów nie ma szans, by w ogóle tam się zakwalifikować.
W dzisiejszych czasach wśród młodych ludzi spada zainteresowanie sportem. Jak to wygląda w przypadku osób z niepełnosprawnościami?
Niestety zainteresowanie sportem wśród osób niepełnosprawnych jest na takim samym poziomie jak w reszcie społeczeństwa. Jeżeli zdrowi mają większy pociąg do gier komputerowych i elektroniki, to osoby z niepełnosprawnościami tak samo. Owszem pojawiają się młodzi zawodnicy. Ale najczęściej jest tak, że to właśnie rodzice, jeśli są zdrowi, szukają miejsca do ulokowania swojego dziecka w świecie sportu.
Na czym polega Twoja niepełnosprawność?
Mam dziecięce porażenie mózgowe czterokończynowe. Mam bardziej porażoną lewą stronę ciała. Oczywiście jeśli ktoś patrzy się na mnie z boku, jak idę, to proszę mi wierzyć, że gorzej to wygląda niż jest w rzeczywistości. To za sprawą tego, że dość mocno utykam. Lecz gdyby sklasyfikować porażenie mózgowe w skali od 1 do 10, gdzie 1 jest najsłabsza, a 10 to osoby leżące, to ja jestem “trójką”. Sam nigdy nie uważałem siebie za osobę mocno niepełnosprawną i nigdy się nad sobą nie użalałem.
Oprócz tego, że wciąż jesteś czynnym sportowcem, jesteś też aktywny zawodowo. Czym zajmujesz się na co dzień?
Z wykształcenia jestem technikiem ekonomistą oraz skończyłem studia z zakresu bibliotekoznawstwa. Obecnie pracuję jako bibliotekarz z Zespole Szkół Specjalnych w Bolesławcu. Jestem też przewodniczącym Klubu Olimpiad Specjalnych w powiecie bolesławieckim.
Jak znalazłeś się w Bolesławcu?
Będąc jeszcze we Wrocławiu, starałem się o pracę. Kryzys w 2003 sprawił, że potrzebowałem pieniędzy jak większość ludzi. Miałem dziecko w drodze, żarty się skończyły, trzeba było zacząć myśleć poważnie. Na zatrudnienie w stolicy Dolnego Śląska nie miałem, na co liczyć. Robiłem wszystko, co mogłem i co było w moim zasięgu. Pewnego dnia czytając gazetę, zobaczyłem ogłoszenie o wolnym etacie bibliotekarza w Zespole Szkół Mechanicznych w Bolesławcu. Lata wyjazdów na turnieje pozwoliły mi poznać wielu zawodników, również bolesławian, którzy pomogli mi w przeprowadzce do miasta ceramiki. Byli to zawodnicy TOP-u Bolesławiec i razem z prezesem tego klubu poczynili starania, żeby mnie do siebie ściągnąć. W TOP-ie gram do dzisiaj. Bardzo mi się w Bolesławcu podoba, gdyż dla osoby, która nie jest zmotoryzowana, Wrocław jest za duży. Generuje to wiele problemów z przemieszczaniem się dla osoby niepełnosprawnej.
Kiedy pierwszy raz wystąpiłeś jako reprezentant Polski?
Był to rok 2003, kiedy po brązowym medalu zdobytym rok wcześniej na mistrzostwach Polski i srebrze wywalczonym w roku następnym, dostałem powołanie do kadry na turniej do Zagrzebia. Tam poznałem ówczesną trener kadry, Elżbietę Madejską, która wyjaśniła mi zasady działania formuły olimpiad specjalnych oraz zawodów organizowanych dla osób z niepełnosprawnościami.
Poruszyliśmy wątek Twojego przewodnictwa w Klubie Olimpiad Specjalnych w Bolesławcu. Jak do tego doszło?
Kiedy pracowałem już w Zespole Szkół Specjalnych, uczniowie często przychodzili do mnie zwierzając się z tego, że bardzo chcieliby móc reprezentować szkołę na różnej rangi zawodach. Bardzo się tym tematem zainteresowałem. Zadzwoniłem do dyrektora regionalnego Olimpiad Specjalnych z pomysłem stworzenia klubu, którego brakowało na terenie Bolesławca. Ku jego uciesze i pomocy, udało się taki klub stworzyć. Na chwilę obecną klub posiada wiele sekcji sportowych, począwszy od tenisa stołowego po pływanie, koszykówkę i wiele innych dyscyplin.
Czy pomimo obowiązków związanych z pracą w szkole i w bibliotece udaje Ci się utrzymywać intensywność treningów na tym samym poziomie?
Niestety nie, ale ciągle jestem aktywnym zawodnikiem TOP-u. Kiedyś trenowałem 5-6 razy w tygodniu, teraz z powodu obowiązków mogę sobie pozwolić na dwa treningi w tygodniu. Jeszcze dziesięć lat temu miałem w klubie bardziej sprawnych zawodników. W tej chwili są to osoby o wiele mocniej ograniczone ruchowo, więc trzeba im poświęcać więcej czasu. Poza tym raz w tygodniu chodzę jako wolontariusz na basen, aby wspierać takie osoby. Zajmuję się również organizacją obozów sportowych dla osób z niepełnosprawnościami. Jeździmy zarówno na letnie jak i zimowe obozy, które trwają około dwóch tygodni. Takie obozy są finansowane przez Dolnośląskie Stowarzyszenie Olimpiad Specjalnych, któremu podlegamy.
Czego można Ci życzyć w nadchodzącej przyszłości?
Przede wszystkim tego, żeby choroby omijały nas z daleka i żebym mógł dalej spełniać się zawodowo. To, co robię, sprawia mi ogromną satysfakcję i niezwykle mnie motywuje.
Autor – Radosław Judziński
Zdjęcie – Prywatne archiwum Waldemara Krzemińskiego