Krzew Jozuego – czy to możliwe by płonął tak długo? Recenzja „The Joshua Tree” (1987)
Chwyciłam ostatnio zakurzonego winyla z czarno-białą okładką, opuściłam igłę i znów pojawił się organowy miraż, a za nim gitarowe zygzaki Where The Streets Have No Name. Tak naprawdę nie była to płyta winylowa, tylko Spotify, ale na potrzeby klimatu przyjmijmy, że jestem dumną posiadaczką gramofonu. Nośniki się zmieniły, czasy również, ale pewne albumy nie. I mimo że legendarny The Joshua Tree obchodzi dziś swoje trzydzieste czwarte urodziny, dalej jest świeży i bezpretensjonalny… no może poza With Or Without You, które w towarzystwie pozostałych utworów wypada mniej tandetnie niż w radiu.
Pustynia Mojave
Jukka krótkolistna (winna całego zamieszania), zwana potocznie drzewkiem Jozuego, występuje głównie w Ameryce Północnej w Stanach Zjednoczonych (Arizona, Nevada, Kalifornia, Utah). Pierwszym mormońskim osadnikom przybyłym do stanu Utah przypominała wzniesione ku niebu ręce modlącego się proroka, stąd nazwa drzewa Jozuego. Gatunek ten stał się symbolem pustyni Mojave w południowej Kalifornii.
Głęboka fascynacja muzyków geografią Stanów Zjednoczonych była siłą napędową podczas tworzenia The Joshua Tree. Wolne pustynne przestrzenie utożsamili z wolnością i połączyli ją ze sprzeciwem wobec polityki USA w stosunku do państw Ameryki Środkowej. To tam (w Salwadorze i Nikaragui) Bono po raz pierwszy ujrzał prawdziwą skrajną nędzę. Zdecydował więc rozprawić się z dwoma wizjami Ameryki – mityczną i faktyczną. Nic więc dziwnego, że pierwotny tytuł płyty brzmiał Two Americas.
Obecność żywej natury pośród dźwięków i słów potęguje doznania słuchacza. Być może to właśnie przez dzikość i naturalizm The Joshua Tree odniósł największy sukces komercyjny w twórczości zespołu. Do tej pory sprzedano ponad 16 milionów egzemplarzy, a utwory takie jak: With or without you, Where the streets have no name, I still haven’t found what I’m looking for zajmowały pierwsze miejsca na listach przebojów przez długie miesiące. A co z sukcesem artystycznym?
Motywy tekstowe
W warstwie tekstowej gołym okiem dostrzec można charakterystyczne dla U2 zjawiska, które budzą miłość (i nienawiść) do dinozaurów z Dublina. Opowieści o tym, że dwoje ludzi nie wie czy chcą być ze sobą czy bez siebie nader często graniczą z kiczem, ale oto i jest – With or without you w całej okazałości. Mimo oklepanego tematu i tego, jaką krzywdę wyrządziło utworowi radio, jego przesłanie nie mówi tylko o dwójce ludzi, którym trudno być, a jeszcze trudniej nie być ze sobą. Na pierwszym planie wyeksponowano cierpienie (porównane do cierpienia Chrystusa na krzyżu), dopiero gdzieś tam w tle dostrzec można miłość.
Religijne motywy, po które stale sięga U2, stanowią nierozerwalną część ich twórczości. Nie brakuje więc rockowych psalmów (przesiąkniętych klimatem country) – Where The Streets Have No Name, I Still Haven’t Found What I’m Looking For. Nie ma się co dziwić – śpiewane są na środku pustyni.
Na płycie znalazły się także teksty wymierzone w cynizm polityków i wielkiego kapitału – Bullet The Blue Sky. Ten święty gniew U2 odnosi się do skutków zaangażowania Stanów Zjednoczonych w Salwadorze. Kraj wolności włączył się tam w wojnę domową po stronie brutalnej, zbrodniczej dyktatury – dla Reagana godnej wsparcia, bo antykomunistycznej. Apokaliptyczne wizje są przetykane komentarzami kierowanymi do polityków i kaznodziejów służących mamonie (Well, the God I believe in isn’t short of cash, mister).
Dźwięki pustyni
Już po pierwszych dźwiękach można usłyszeć, że romans The Edge’a (gitarzysty) i efektu gitarowego Memory Man kwitnie. To te zygzaki otwierające płytę – delaye (czyli, najogólniej mówiąc zapętlone pogłosy) zdefiniowały brzmienie U2 na zawsze. Miłość czy może obsesyjne przywiązanie do sprawdzonych patentów? Nieważne… ważne, że działa.
W Bullet The Blue Sky ta sama gitara nabiera pazura by w refrenie wybrzmieć niczym trzęsienie ziemi. Sekcja rytmiczna w połączeniu z długimi puszczonymi akordami gitarowymi przypomina zawieszony w powietrzu samolot, który po długiej walce z grawitacją finalnie spada. Dzięki temu jeszcze dobitniej podkreślono to, o czym właściwie śpiewa Bono – Na zewnątrz jest Ameryka!. Oczywiście, można zżymać się na Bono, że uprawia politykę, że stosuje tanie chwyty, że rozdaje okulary i wydzwania do prezydenta. Ale czymże byłby rock, gdyby nie budził skrajnych emocji i nie porywał?
Wspominane już wcześniej With Or Without You zaczyna się dość niewinnie. Delikatne instrumenty klawiszowe, rytmiczny bas Claytona, tworzą idealne wprowadzenie do nieśmiale rozpoczynającego Bono: Widzę to twoje kamienne spojrzenie, widzę ten cierń w twoim boku i czekam na ciebie. I co z tego, że lider ciut pretensjonalnie, ciut przesadnie wdzięczy się do mikrofonu? I tak wykrzyczysz: And you give yourself again!.
Dzięki U2 wiem też jak brzmi mój dom. Mimo, że nie stoi na środku pustyni, brzmi jak Running To Stand Still, jak pobrzękiwanie gitary, jak ha, ah la la la de day, jak harmonijka Bono, jak opowieść o siedmiu wieżach.
Lider zespołu zapytany o osobiste przeżycia z tworzeniem materiału na płytę odpowiedział: Gdy inni rzucali się naćpani po scenie otoczeni tłumem błyskotek, my byliśmy na pustyni. Zawsze pod prąd – w tym tkwi siła U2. Jeśli ktoś przejeżdża ciężkim walcem po dumie Irlandii i nie ma dla nich litości, to dlatego, że nie może zapomnieć o kojotach wyjących na pustyni Mojave. To czysta tęsknota za U2 balansującym między uniwersalnymi symbolami i zaangażowaniem na rzecz konkretnej sprawy, między językiem wysokim i niskim. To te albumy przetrwają próbę czasu!
Autor: Julia Kiona
Zdjęcie: Youtube/Luis Gamel, Google