Mare of Easttown – małomiasteczkowe morderstwo z kobiecej perspektywy
Małe amerykańskie miasteczko, zabójstwo wstrząsające jego społecznością i pani detektyw, która musi zmierzyć się z zagadką. Brzmi jak serial kryminalny jakich wiele? Na pierwszy rzut oka owszem, ale Mare of Easttown mierzy znacznie dalej i potrafi nieźle zaskoczyć.
Najnowsza produkcja stacji HBO to siedmioodcinkowa opowieść osadzona w stanie Pennsylvania. Już od samego początku twórcy dążyli do ukazania, że tytułowe Easttown wcale nie jest wymarzonym miejscem do zamieszkania. Mamy tu przygnębiającą scenografię i ciężki, duszny klimat. Efekt pogłębia chłodna gama kolorów wynikająca z faktu, że akcja rozgrywa się w sezonie jesienno-zimowym. Z jednej strony miasteczko sprawia wrażenie będącego na skraju wymarcia – jego ulice najczęściej są puste – z drugiej nikt nie może być w nim anonimowy.
Główną bohaterką serialu jest oczywiście nie kto inny, niż Mare – lokalna detektyw po czterdziestce. Opryskliwa, irytująca, wiecznie niewyspana, ale przy tym, a może i właśnie dlatego, naprawdę fascynująca. Momentami puszczają jej nerwy, ale czy ktoś może tę kobietę winić? Jej życie to istny chaos, a na poprawę wcale się nie zapowiada. Mare mieszka pod jedynym dachem ze swoją emerytowaną matką, dorastającą córką i kilkuletnim wnukiem. Ojcem chłopca jest jej nieżyjący już syn i bohaterka za niedługo będzie musiała stoczyć batalię o prawa do opieki nad dzieckiem z jego lubująca w narkotykach matką. Wesołą rodzinkę dopełnia były mąż kobiety, który mieszka w sąsiednim domu wraz ze swoją aktualną narzeczoną. Zawodowo Mare również się nie układa – od ponad roku ciąży nad nią nierozwiązana sprawa zaginięcia młodej dziewczyny, a w Easttown właśnie doszło do morderstwa innej nastolatki.
W tytułową rolę wciela się fenomenalna Kate Winslet. Aktorka swoją kreacją mocno zapada w pamięć i robi spore wrażenie, nawet jeśli jej bohaterkę oglądamy praktycznie ciągle w rozciągniętej bluzie i niedbale spiętych włosach z piwem w ręku. Mare w jej wykonaniu to kobieta z krwi i kości, a nie kolejny archetyp detektywa, którego jedynym elementem osobowości jest praca. Wiarygodnie ukazane emocje sprawiają, że widz jest w stanie faktycznie zrozumieć intencje tak złożonej postaci i nawet poczuć z nią bliskość. To zdecydowanie jeden z najlepszych popisów Winslet od co najmniej dekady.
Serial obfituje w całą paletę ciekawych postaci, a na dodatek każda z nich posiada swój osobny wątek. Dzięki temu dostajemy dobrze rozbudowany obraz małomiasteczkowej społeczności. Zdecydowana większość mieszkańców Easttown cechuje się dwuznacznością moralną – swoje za uszami ma lokalny ksiądz, sekrety skrywają przyjaciółka i były chłopak ofiary, a nocą nietrudno o napaść ze strony zbierających na narkotyki złodziejaszków.
W rolach drugoplanowych ciekawie wypadają Jean Smart, grająca Helen, matkę głównej bohaterki i Evan Peters, który wciela się w młodego detektywa Colina Zabela, pomagającego Mare w śledztwie. Oboje wnoszą do serialu nutę, jak się okazuje niezbędnej do rozładowania emocji, komedii. Helen najpierw sypie ironią jak z rękawa, komentując decyzje życiowe córki, a później w tajemnicy przed domownikami wyjada lody ukryte w torebce po mrożonych warzywach. Zabel natomiast śmieszy w swojej niezręczności, zwłaszcza w stosunku do Mare, w której jest zauroczony. Grany przez Petersa bohater zdobywa sympatię widza praktycznie od momentu pierwszego pojawienia się na ekranie.
Niezły popis aktorski, szczególnie w drugiej części serialu, daje też Julianne Nicholson w roli Lori, najlepszej przyjaciółki tytułowej bohaterki. Niedosytu dostarcza natomiast występ Guya Pearce’a. W tej kwestii zawinił raczej scenariusz, niż sam odtwórca, bo ten wypada przyzwoicie, ale granego przez niego Richarda, pisarza, który właśnie wprowadził się do miasteczka, jest stosunkowo niewiele. Jego pojawienie się w pierwszych odcinkach miało spory potencjał i obiecywało ciekawy wątek, a ostatecznie mężczyzna stał się jedynie wtrąconym jakby na siłę dodatkiem do postaci Mare.
Tym, co świadczy o sile serialu, jest fakt, że nie jest to jedynie kolejna zagadkowa opowieść opierająca całą fabułę na pytaniu „kto to zrobił”. Jasne, to nadal kryminał, pełen trzymających w napięciu scen i typowych dla takich produkcji cliffhangerów na końcu odcinka, ale wcale nie oznacza to, że pozostałe wątki ogląda się bez zaangażowania. Mare of Easttown świetnie łączy w sobie konwencje gatunkowe i wypada równie dobrze w kategorii dramatycznej. To przede wszystkim opowieść o kobiecie poszukującej życiowego balansu, która chcąc zwalczyć panujące w miasteczku zło, musi zmierzyć się też z demonami własnej przeszłości.
Produkcję wyróżnia także nieoczywista struktura opowieści. W Mare… stopień napięcia wzrasta i osiąga swój szczyt w 10-minutowej sekwencji… na dwa odcinki przed zakończeniem serialu. Najmocniejsze sceny dotyczą pobocznego serialowego śledztwa, to główne rozgrywa się w bardziej kameralnej atmosferze. Tempo w finale zdecydowanie zwalnia i skupia się na wewnętrznych przeżyciach mieszkańców Easttown. Dla widzów, którzy po poprzednich odcinkach liczyli na fajerwerki, faktycznie może to być minus. Z drugiej jednak strony, udało się tym podkreślić, lokalny charakter zbrodni. Samo ujawnienie mordercy też co prawda, nie zapewniło ogromnego „efektu wow”, ale przyjemnie spoglądało się jak, twórcy próbują zmylić widza aż trzykrotnie i to w jednym odcinku. Zwrotów akcji więc wciąż nie brakuje.
Zakończenie, choć rzuca widzom dość gorzką refleksję prawiącą o tym, że każdy sukces ma swoją cenę i nie można uszczęśliwić wszystkich dookoła, ostatecznie pozostawia także okienko nadziei. Bohaterowie, a przynajmniej ci, którym udaje się przetrwać do końca, stają na drodze do wewnętrznej metamorfozy. Po takim zakończeniu, niełatwo jest wymazać serial z głowy. Tak, wizyta w Easttown była rzeczywiście interesującym i przede wszystkim godnym polecenia doświadczeniem.
Tekst: Jessica Krysiak
Zdjęcia: Pinterest