Wspomnienia jak gwiezdny pył – recenzja filmu Supernova
Podczas gdy tegoroczny Oscarowy Ojciec wciąż jest na ustach miłośników filmów, do kin zawitała właśnie kolejna poruszająca temat demencji produkcja. Supernova w reżyserii Harry’ego Macqueena oferuje wszystko, co wzorowy hollywoodzki dramat powinien mieć — historię miłosną, silne emocje oraz znane nazwiska w obsadzie. Pytanie tylko, czy to wystarczy, by usatysfakcjonować widza?
Bohaterami filmu są Sam (Colin Firth) i Tusker (Stanley Tucci), para z długoletnim stażem, która nawet bez słów potrafi cieszyć się swoim towarzystwem. Wręcz idealnie się dopełniają, bo obaj są duszami artystycznymi – pierwszy z nich jest uznanym pianista, drugi pracującym właśnie nad powieścią pisarzem. Gdy ich poznajemy Tusker zmaga się już ze wczesnymi objawami demencji. W obawie przed szybkim rozwojem choroby mężczyzna pragnie symbolicznie pożegnać się z doczesnym życiem, rodziną i przyjaciółmi. Partnerzy wyruszają więc wspólnie kamperem w jego ostatnią świadomą podróż.
Zaletą filmu jest fakt, że obaj odtwórcy głównych ról kreują wiarygodnych i bardzo czułych bohaterów. W całym tym dramatyzmie jest sporo zadziwiającej delikatności. Emocje wyrażają się nie tylko przez słowa, widzimy je też w gestach oraz mimice – głęboki, bezradny wzrok wciąż uśmiechniętego Colina Firtha pomagającego swojemu ekranowemu partnerowi, zapada w pamięć. Widz obserwuje jak grany przez niego bohater, musi mierzyć się ze zmęczeniem oraz stale narastającym lękiem samotności, ale jednocześnie przyjmuje wszystko z pokorą i nie traci nadziei. Podczas gdy Sam to postać ubranego w ciepłe swetry opiekuna, domatora, grany przez Stanleya Tucci Tusker jest elegancki i towarzyski. Taki też zamierza pozostać do końca, bo nic nie przeraża go bardziej, niż utrata osobowości, nad którą przez lata pracował. Podobnie jak jego partner jest zdeterminowany w działaniu, ale ostatecznie okazuje się, że bohaterowie mają zupełnie odmienną perspektywę spojrzenia na ich dalsze losy. A to już powoduje zgrzyt.
Podczas gdy do gry aktorskiej nie można mieć zarzutów, bo zarówno Firth, jak i Tucci wypadają świetnie, gorzej jest w kwestii scenariusza. Prostota, która miała być główną zaletą filmu, paradoksalnie staje się jego wadą.
Dostajemy jedynie urywek z życia bohaterów, wszystko rozgrywa się w przysłowiowym tu i teraz, a widz niczym trzeci (choć może i czwarty, bo w kamperze jest jeszcze pies) pasażer przemieszcza się z nimi po angielskich prowincjach, od punktu a do b. Tak powolna forma na dłuższą metę potrafi niestety znużyć i sprawić, że w połowie seansu zainteresowanie fabułą się zmniejszy.
Dodatkowo twórcy od początku kładą wszystko na tacy, znamy intencje bohaterów i kolejne, nawet najmocniejsze sceny nie robią już aż takiego wrażenia. Trudno gdybać co uczyniłoby seans atrakcyjniejszym, być może wprowadzenie flashbacków z życia Tuckera i Sama sprzed podróży, bo faktycznie, choć to centralne postacie, wiemy o nich stosunkowo niewiele. Szkoda również, że nie wykorzystano potencjału bohaterów drugoplanowych, bo nawet oni mogliby sporo dopowiedzieć o relacji głównej pary, a tymczasem robią jedynie za tło.
Tym, co zasługuje natomiast na pochwałę, jest na pewno warstwa techniczna filmu. Dzięki zdjęciom autorstwa operatora Dicka Pope’a widz może podziwiać wspaniałe krajobrazy północnej Anglii – zielone pagórki oraz pokryte złocistymi liśćmi drzewa, które pogłębiają ciepły charakter filmu i sprawiają, że faktycznie chciałoby się odbyć podróż śladami Sama i Tuskera. Ciekawe są też nawiązania do tytułu filmu w scenach, gdy bohaterowie obserwują gwiazdy, choć trzeba przyznać, że właściwie niewiele wnoszą do fabuły.
Być może właśnie seans tej kameralnej produkcji autorstwa Harry’ego Macqueena wypadnie lepiej podczas jesiennych wieczorów, kiedy sprzyjać będzie melancholijny klimat. Na razie to tylko całkiem solida, przyzwoita Nova, do super, nieco jej zabrakło.
Tekst: Jessica Krysiak
Zdjęcia: Pinterest