Wyzwoleni z oków kultury – recenzja „Nomadland” (2021)

Tuż przed ponownym zamknięciem kin, Nowe Horyzonty rozpoczęły tegoroczny maraton nagrodzonych do Oscarów produkcji. Następnego dnia musiały go przerwać, ale po takim rozpoczęciu dobrze zrobić sobie chwilę wolnego i zastanowić się, co się właściwie obejrzało. Szczególnie jeśli jest to nominowany do sześciu Oscarów majstersztyk o ludziach, którzy ponad przeżycie postawili prawdziwe życie.

Nomadzi idą w ślady pionierów

Główną bohaterką „Nomadlandu” jest Fern (w tej roli Francis McDormand). Jej dotychczasowe życie opierało się na pracy w Umpire w Newadzie oraz na bezgranicznej miłości jej męża. W czasie kryzysu (2007-2009) kopalnia, w której oboje byli zatrudnieni, zostaje zamknięta. Świat Fern ulega załamaniu, umiera także jej mąż. Kobieta decyduje się na sprzedanie tego, co ma. Część rzeczy zamyka w wynajętym do tego miejscu. Za pieniądze ze sprzedaży kupuje vana. Adaptuje go do roli mieszkania i na chwilę zatrudnia się w Amazonie.

Pewnego dnia znajoma Fern proponuje jej poznanie grupy nomadów, do której ona sama należy. Kobieta ma pewne opory, jednak po odejściu z pracy musi znaleźć sobie inne miejsce. Znajduje je najpierw w Arizonie, potem w Południowej Dakocie, a finalnie odwiedza porzuconą wiele lat temu Kalifornię.

Film jest fascynującą opowieścią o brutalnym neoliberalistycznym systemie Stanów Zjednoczonych. Reżyserka Chloé Zhao ukazuje nieudolność zmieniających się hierarchów USA, którzy nie potrafią zapewnić swojemu społeczeństwu godnego systemu opieki zdrowotnej. Szczątkowe części programów Medicare i Obamacare nie zapewniają bezpieczeństwa, a szeroko pojęta prywatyzacja pozostawia wiele istnień poza marginesem. To właśnie o tym w najszerszym znaczeniu opowiada „Nomadland” – o życiu na marginesie.

Nie sposób też znaleźć lepszą osobę do osadzenia głównej roli. Mimika i gra aktorska McDormand są doprawdy niedoścignione. „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”, „Nomadland” czy też ceremonia wręczenia Oscarów – w każdym z tych miejsc aktorka zachowuje swoją niepowtarzalną osobowość, która nie pozwala wydrzeć się z pamięci. Do dzieł z udziałem McDormand wraca się z przyjemnością.

 

Może zbyt dużo czasu poświęcam…

Słowa wypowiadane przez Fern w czasie rozmowy z jej byłą uczennicą pozostały ze mną na długo po obejrzeniu filmu. Choć przedpremierowy seans Nowych Horyzontów zapewniał polskie napisy, ta scena traci swoją symbolikę w próbie przełożenia semantyki wypowiadanych przez kobiety słów z oryginalnej angielszczyzny do ojczystej nam polszczyzny.

Młoda uczennica pyta Fern: My mom said that you’re homeless. Is that true?

Słowa te spotykają się z odpowiedzią ze strony kobiety: No, I’m not homeless. I’m just houseless. Not the same thing, right?

Zawarty w tej wymianie ładunek emocjonalny wywołuje niezwykłe wrażenie, jakby tak łatwo było skategoryzować osoby, które nie żyją podle świadomie przyjmowanych i milcząco respektowanych zasad. Skupmy się na moment na semantyce w wypowiedzi Fern.

House oznacza dom w jego materialnym aspekcie. To po prostu budynek zamieszkiwany przez kogoś. Sam nie oznacza niczego. Cztery ściany postawione na czyjejś ziemi. Słowo home funkcjonuje jednak w dyskursie jako coś trudniejszego do skategoryzowania. To nie tylko materialny „dom”. To przede wszystkim miejsce, do którego należymy; z którym czujemy silną więź emocjonalną. Home niekoniecznie oznacza house i na odwrót. Ta subtelna różnica, na którą zwraca uwagę bohaterka, powoduje, że na twarzy jej rozmówczyni maluje się subtelny wyraz konsternacji.

Zhao genialnie zwraca uwagę i obnaża przemilczane zasady, którymi posługuje się cywilizacja, jaką znamy. Nomadzi nie są wcale bezdomni. Po prostu nie mają domu. Nie mają stałego meldunku, którym mogliby uzupełnić brakujący element układanki w ich urzędowych aktach. Czują jednak przywiązanie do jakiegoś miejsca, czymkolwiek ono by było. Odrzucają reguły, wedle których nieświadomie żyjemy i od których wyjątki tak łatwo wytykamy i krytykujemy. Reżyserka filmu za pomocą tak niewielu słów przekazuje tak wiele. A to właśnie jest mistrzostwem.

Ciekawostka: pomimo sukcesu produkcji na całym świecie, „Nomadland” nie cieszy się popularnością w Chinach, skąd pochodzi reżyserka. Jest to pokłosie wypowiedzi Zhao, która skrytykowała chiński reżim.

 

…na wspominaniu

„Nomadland” nie jest jednak błyskotliwym pomysłem chińskiej reżyserki. Za przedstawieniem światu tej historii stoi inna kobieta, Jessica Bruder. Spod jej pióra pochodzi reportaż „Nomadland. W drodze za pracą”, który zainspirował Chloé Zhao do zaadaptowania i zekranizowania tej historii. Bruder odddała się amerykańskim nomadom – spędziła sporo czasu, by dokładnie poznać ich zwyczaje, subkulturę i wewnętrzną atmosferę, która – tak kluczowa dla udanych reportaży – pozwala na uczestnictwo w opisywanych wydarzeniach.

Najpiękniejszą sceną całej produkcji (a zachwycających scen w „Nomadlandzie” jest wręcz bez liku) jest przedstawienie obozu, do którego Fern przyjeżdża na zaproszenie jej koleżanki. Zaczynając od siedzącej przy ognisku gromadzie nomadów/ek, poprzez spotkania z pozostałymi osobami, a kończąc na przejeździe motocykli przy zachodzącym słońcu, jedno długie ujęcie zachwyca idealną realizacją i udowadnia, że nominacja Joshuy Jamesa Richardsa do Oscara za najlepsze zdjęcia była usankcjonowaną decyzją ze strony Akademii.

Kadr pochodzący ze wspomnianej sceny, zdjęcie: Vogue Mexico

Wyjątkowy film to także wyjątkowa muzyka. Znany ze ścieżek dźwiękowych do „Nietykalnych” i „Mamy”, włoski kompozytor Ludovico Einaudi skomponował idealne odwzorowanie wizualnej historii w muzyce. Utwór przewodni „Nomadlandu” to „Oltremare”. W ciągu jedenastu minut zadziwiającej symfonii Einaudi pozwala nam na odczucie szeregu emocji, w tym m.in. gniewu, smutku, spokoju, nadziei i radości. Tak wygląda mistrzowskie połączenie radości z melancholią; piękna z brzydotą; niepokoju z bezpieczeństwem. Jednak nie sama muzyka w filmie zwraca na siebie uwagę. Zhao w intrygujący sposób steruje sposobem umieszczania podkładu. Pojawia się on za każdym razem, kiedy w kadrze znajduje się Fern w nowym otoczeniu. Głośność muzyki zwraca uwagę na napływ wszystkich emocji, które mogą towarzyszyć bohaterce przy kolejnej zmianie miejsca pobytu.

 

 

Nigdy nie żegnam się na zawsze…

Godne pochwały jest etyczne postępowanie osób tworzących recenzowaną produkcję wobec prawdziwych nomadów. Wspominana przy łzach i płonących kamieniach Swankie jest prawdziwą nomadką. Podobnie Bob Wells, swoisty guru nomadów, którego monolog o wyrzeknięciu się zwrotu „do widzenia” dojmująco łapie za serce. Pojawiające się w filmie postaci w większości grały same siebie, a ich występ w „Nomadlandzie” był ich debiutem na wielkim ekranie. To bardzo ważne, by przy opowieści o konkretnych grupach społecznych brały udział osoby reprezentujące właśnie te grupy. Reprezentacja w 2021 roku liczy się bardziej niż kiedykolwiek dotąd.

Po seansie „Nomadlandu”, na którym cała zebrana widownia czuła, że to ostatni taki do „kiedyś”, do poluzowania obostrzeń, do powrotu do „normalności”, na korytarzu słychać było, że produkcja Zhao była zwyczajnie „nudna, bez akcji i puenty”. Nie dziwię się, że osoby, które wybrały się na nominowany do Oscarów w 6 kategoriach film, spodziewały się czegoś więcej. Akademia Filmowa przyzwyczaiła nas do nagradzania filmów o bogatej fabule z licznymi zwrotami akcji. Ale „Nomadland” taki nie jest, bo nie musi być. Nie każda historia i nie każde życie jest wypełnione atrakcjami. Przełamanie koncepcji Oscarowego filmu poniekąd wpisuje się we wspomnianą już wcześniej taktykę przekraczania zasad i oczekiwań społeczeństwa. To nie fabuła odgrywa tutaj najważniejszą rolę, ale wszystko poza nią. Chloé Zhao plastycznie posługuje się filmowymi środkami wyrazu, by zbudować wizję świata nomadów, która jest zdecydowanie piękniejsza od szarych i posępnych hurtowni Amazona.

 

…mówię tylko: „do zobaczenia na trasie”

Pięknem recenzowanego filmu zachwycać by się można było jeszcze długo. Można by, ale czy nie lepiej po prostu obejrzeć to arcydzieło? Teraz musi wystarczyć scena, w której Fern recytuje swoją przysięgę ślubną – Sonet XVIII Williama Szekspira. On chyba najlepiej odda piękno przedstawionego świata.

 


tytuł: Nomadland, reżyseria, scenariusz adaptowany, montaż: Chloé Zhao, muzyka: Ludovico Einaudi, zdjęcia: Joshua James Richards, czas trwania: 108 minut, na podstawie książki: Nomadland. W drodze za pracą autorstwa Jessici Bruder, polska premiera: 23.04.2021 (pierwotnie 09.04.2021)


Urok „Nomadlandu” zachwycił: Norberta Madurę

Obrazek wyróżniający: archiwum prywatne/Youtube/SearchlightPictures

Norbert Madura

Stale upewniam się, czy moje żarty są śmieszne. I nie są. W rzadkich momentach piszę z sensem o rzeczach mi bliskich.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *