Szesnastka

Bez Cyganów na klatce jest cicho. Nikt nie krzyczy bez powodu. Bo jak krzyczy, to ma powód. 

Sąsiadka spod dwunastki mieszka pod szesnastką. Jest przyzwyczajona do podniesionych głosów. Ale nie do walenia w jej sufit. 

U pani Zosi spotyka się już z inną sąsiadką. Zazwyczaj nie jest nazbyt pobożna. Na widok kałuży krwi jednak: – O Jezusie! 

Staruszka leży na podłodze. Głowa cała czerwona. Siwe włosy zalepione gęstą krwią. Obok potłuczone szkło. Sąsiadki odsuwają kobietę na bok. Sprzątają podłogę. Do mieszkania wchodzą matka z synem. Znowu usłyszeli hałas. Syn na widok rozciętej głowy staruszki: – O kurwa. Matka szturcha go w bok. Podchodzą do kobiety. Pytają, jak się czuje. Mówi, że dobrze: 

– W głowie mi się troszkę zakręciło i poleciałam. 

Wymieniają spojrzenia. 

Wyprowadzka 

Pod szesnastką mieszkali Cyganie.  

Sąsiadka: – Normalni ludzie, ale ile to było z nimi kłopotów… 

Handel narkotykami. Opakowania po działkach na parapecieSkradzione rowery. Wgnieciona skrzynka pocztowa, bo sąsiadka zwróciła dzień wcześniej uwagę, że schody znowu zaplute. Popisana klatka. Szósty schodek na drugim piętrze – „Keno tu był. HWDP!!!”. Ucieczki z mieszkania, powroty do mieszkania. Policja nie przyjeżdżała, bo wiedziała, o co chodzi. Szczególnie o trzeciej w nocy. 

– Strasznie darli mordę. 

Matka – głowa rodziny – próbowała się spod szesnastki wynieść: – My jesteśmy Cyganie, ale my chcemy porządnie żyć, jak ludzie.  

Zakupy zawsze robiła sama. Dwie wielkie torby z Biedronki jak kule u nóg dożywotniego więźnia. 

W kawalerce mieszkała z mężem i trójką dzieci. Potem sama z synem. Później syn przyprowadził żonę. Pierwsze, drugie, trzecie dziecko. Coraz częściej pojawiała się w magistracie. Potrzebowała większego mieszkania. Miasto próbowało, ale to za małe, to za duże, to bez centralnego, a to do remontu. – Ja nie mam pieniędzy na remont – mówiła urzędnikom. Tamci tłumaczyli, że albo takie, albo żadne. Ona tłumaczyła, że nie odpuści. I tak parę lat. 

W sierpniu się udało. 

Sąsiedzi nie do końca wierzyli. Pytali, jak idzie wyprowadzka, czy z czymś pomóc. Romowie dziękowali i mówili, że już niedługo. Widywali ich coraz rzadziej, aż w końcu przestali ich widywać w ogóle. 

Cicho się zrobiło.  

Okna zawsze były puste. To na wypadek, gdyby trzeba było coś szybko krzyknąć synowi albo synowej. 

Teraz zawisły w nich firanki. 

 

Pojemniki

Sąsiadka rozmawia przez telefon: 

– A jaką myśmy tu akcję mieli… Ty wiesz, że to mieszkanie po Cyganach jest zajęte? Mieszka tam taka kobieta, siedemdziesiątka na oko. Podłogę akurat myłam, jak usłyszałam jakiś szum na klatce. Otwieram drzwi, a tu sąsiadka z dołu wchodzi pod szesnastkę. Poszłam za nią i okazało się, że kobieta się przewróciła. Waliła w podłogę, bo nie mogła wstać. Zaraz się zbiegła kolejna, jakby nam, cholera, gapiów było potrzeba i patrzy jak ten sęp. Podnieść nie było komu, ale gapić się to pierwsza! Podniosłyśmy kobitę we dwie, a ona cała zlana. Zmieniłam jej pampersa. Leginsy zostawiłam, ale pampersa wyrzuciłam. I włosy jej uczesałam, bo sama sobie nie może. Jakiś paraliż ma chyba, nie wiem. Potem jej kawę zrobiłam. Bardzo dziękowała cały czas. Widać, że spragniona towarzystwa. A w mieszkaniu nic. Cyganie wszystkie meble zabrali ze sobą. Kobieta siedzi na jednym krześle i cały dzień ogląda telewizor. To jeszcze jeden ze starych, tych z tą dupą z tyłu. Ledwo widzi, co się na ekranie dzieje. I tak cały czas. Łóżko – krzesło – łazienka. Co? Nie, nie wiem, czy ktoś przychodzi, nie pytałam. Mówiła coś o jakiejś siostrzenicy. Zobacz, ale ostatnio na klatce takie pojemniki na jedzenie stały. Pewnie jej opieka obiady przywozi. Przecież sama sobie nie ugotuje. Trzeba będzie się nią zainteresować, bo kto normalny niepełnosprawną kobietę na trzecie piętro daje? Wyszłabym z nią na dwór, ale jakbym ją zniosła, to już musiałabym z nią siedzieć. No i wnieść by ją trzeba było z powrotem. Zobaczymy. A ty jak? Dobrze się bawisz? Co tam we Wrocławiu? 

Kobieta podnosi się z ławki, bierze torby i idzie na zakupy.

 

Kotlety 

Inna sąsiadka wraca ze spaceru ze swoją córką. Jest piękna, słoneczna niedziela, więc poszły na spacer przed obiadem. – Później lepiej smakuje – mówi córka. 

Mieszkają obok szesnastki. Z Cyganami mieli dobre relacje. Ciągle czegoś od nich chcieli 

Matka: – Nawet kilka razy dziennie. A to „pożycz pani szklankę cukru”, a to zadzwonić gdzieś chcieli. Raz młoda Cyganka wzięła córkę i powiedziała, że z domu ucieka. Wzięliśmy ją do siebie, syn zadzwonił do znajomych i szukał jej mieszkania. Już mieliśmy ją zawieść, a tu ona zmienia zdanie i wraca do domu. Przykro mi było, bo dziewczynę jak szmatę traktowali, a ona na dodatek w ciąży. Ale co pożyczali, to zawsze oddawali. 

Syn został w domu. Smażył kotlety na obiad.  

Gwałtowne pukanie do drzwi. W nich matka z siostrą. 

– Chodź no, szybko! 

Na korytarzu słychać płacz i krzyki o pomoc. Spod szesnastki.  

Pukają i wchodzą. Na podłodze leży kobieta. 

– O, dobrzy państwo! Państwo mnie słyszeliście? Pomóżcie, błagam. Ja upadłam, chciałam sobie do łazienki pójść, ale nie doszłam. 

Pomagają jej wstać. 

– Do toalety pani potrzebuje? – pyta matka. 

– Nie, pani kochana, ja tylko fusy po kawie chciałam wylać i szklanka mi z rąk wypadła i... 

W jedynym pokoju panelowa podłoga czarna od fusów. Wszędzie kawałki szkła. Ze stolika spadły opakowania po lekach. Zamoczone. Matka sadza kobietę na łóżku. Syn przychodzi z mopem i zaczyna wycierać podłogę. 

– Co pan robi… Nie, nie trzeba. Zaraz moja siostra przyjdzie, ona posprząta, tak, proszę zostawić, naprawdę, nie trzeba. O Jezuniu, ja nie wiem, co się stało. Ja fusy chciałam tylko wylać. Ja w moim mieszkaniu nie mam takich problemów. Tam sofę mam – Odwraca się nagle do dziewczynki. – Monisiu, niunia, jaka ty piękna szczebiotka jesteś. Taka pocieszna jesteś, no. Ja zapominam, jak ty się nazywasz. Monisia, tak? Aha, Weronika. U mnie w domu też są takie dziewczynki, wiesz? Zawsze mi machają na balkonie. Tylko jak one się nazywały… – Znowu patrzy na chłopaka. – Naprawdę! Proszę zostawić! Nie trzeba!  

– Coś panią boli? Coś się pani stało? – przerywa matka. 

– Nie, nie, nie. Ja naprawdę dziękuję. Pan to zostawi, naprawdę. Jaki z pana dobry człowiek. Państwo jesteście tacy kochani. Państwo do mnie szliście? Słychać było na klatce? Ja upadłam i nie mogłam wstać. Państwo tacy dobrzy, naprawdę... jak ja się odwdzięczę? 

Do mieszkania wchodzi obca kobieta. Na jej twarzy, mimo różnicy wieku, widać podobieństwo do kobiety, która opiera się teraz plecami o ścianę.  

– Zośka? A co ty wyprawiasz?! Co tu się dzieje? Coś ty zrobiła? 

Nie zwraca uwagi na sąsiadów. 

– Co to za bałagan? Co ty narobiłaś? Jezu, ty to naprawdę… 

Pani Zosia próbuje się tłumaczyć. 

– A państwo to kto? – zbywa ją siostra. 

Sąsiedzi odpowiadają: – Krzyk usłyszeliśmy, to przyszliśmy. 

Kobieta milczy. Patrzy to na starszą siostrę, to na obcych ludzi, to na mopa, który przesącza się resztką fusów. Matka i córka wychodzą. Staruszka dziękuje: – Bardzo paniom dziękuję, bardzo, ja naprawdę, ja nie wiem, co bym zrobiła, tak mi głupio, dziękuję, z całego serca dziękuję. 

Kobiety uśmiechają się. 

– Dobra, niech pan to zostawi – mówi do chłopaka krewna sąsiadki. 

– Zacząłem, to skończę. Końcówka została – odpowiada chłopak. Dalej kręci mopem. – Zmiotkę może pani przynieść. Szkło pozbieramy. 

Odzywa się pani Zosia: – Pan jest cudowny, naprawdę. 

– Pani Zosiu, wystarczy tych komplementów. Proszę na siebie uważać. Miłego dnia paniom życzę – kwituje sąsiad. Bierze mopa i wychodzi. 

Za plecami słyszy podniesiony głos dwóch kobiet. Nie odwraca się. Wchodzi do domu. 

– Nie przypaliłeś przypadkiem tych kotletów? – słyszy u progu. 

 

Szwy 

Bez Cyganów na klatce jest cicho. Nikt nie krzyczbez powodu. Bo jak krzyczy, to ma powód. 

Sąsiadka spod dwunastki mieszka pod szesnastką. Jest przyzwyczajona do podniesionych głosów. Ale nie do walenia w jej sufit. 

U pani Zosi spotyka się już z inną sąsiadką. Zazwyczaj nie jest nazbyt pobożna. Na widok kałuży krwi jednak: – O Jezusie! 

Staruszka leży na podłodze. Głowa cała czerwona. Siwe włosy zalepione gęstą krwią. Obok potłuczone szkło. Sąsiadki odsuwają kobietę na bok. Sprzątają podłogę. Do mieszkania wchodzą matka z synem. Znowu usłyszeli hałas. Syn na widok rozciętej głowy staruszki: – O kurwa. Matka szturcha go w bok. Podchodzą do kobiety. Pytają, jak się czuje. Mówi, że dobrze: 

– W głowie mi się troszkę zakręciło i poleciałam. 

Wymieniają spojrzenia. 

– Pani Zosiu, podniesiemy panią teraz, dobrze? To na trzy. Da pani radę? Dobra, na trzy. Raz, dwa, trzy. Świetnie. Chce się pani oprzeć o chodzik? Dobra, łapiemy się. Jest dobrze. Jest dobrze. Powoli. 

Sąsiadka: – Ja przepraszam, ja naprawdę… Mnie jest tak głupio. Ja tak nie miałam. Ja nigdy… 

– Nie ma pani za co przepraszać. Siadamy? Może na łóżku?  

– Tak, na łóżku, tak. 

Pozostałe w tym czasie myją podłogę. Po chwili nie ma śladu wypadku. Staruszka zaczyna na nowo krwawić. Chłopak wychodzi po apteczkę. Ktoś mówi, że to głęboka rana. Że trzeba będzie szyć. 

– Ja się dobrze czuję! Nie trzeba!  

Dzwonią po karetkę. I po opiekunkę. Przemywają ranę. Odsączają krew. Obwiązują bandażem. W drzwiach staje opiekunka: 

– Jezu. Pani Zosiu, co się stało? 

Dziewczyna jest młoda. Do tego bardzo przestraszona. 

Zosia: – O, Kasieńko, upadło mi się. Weź posprzątaj w kuchni, dobrze? I skarpety mi załóż. Ja chcę do domu. 

 Pani Zosiu, ale my o tym rozmawiałyśmy. To jest teraz pani dom.  

Wtrącają się sąsiadki: – Ale jak można niepełnosprawną kobietę na trzecim piętrze zostawić samą?! 

Opiekunka: – Tak opieka przydzieliła! My tu przychodzimy, staramy się o panią Zosię zadbać. Panie nie wiedzą, jak było w starym mieszkaniu. Całe było zasikane przez psy i koty! Smród taki, że się wejść nie dało. Tutaj to jest luksus. Myśmy proponowali dom opieki, ale pani nie chce. 

–  Żaden dom opieki! Ja nie pójdę!

– Ale tu się pani kiedyś zabije! 

Chwila ciszy.  

Dzwoni domofon. Pogotowie. W mieszkaniu zostaje tylko opiekunka i poszkodowana. 

Pierwsze słowa ratownika: – Gdzie jest maska? 

Zosia: – Ja tylko upadłam i trochę mi krew leci… 

– Ma pani maskę? 

– A gdzieś mam. 

– Bez maski nie będziemy z panią rozmawiać. 

Potem robią jej szybki test na Covid. Zabierają do szpitala. Zakładają trzy szwy. Opiekunka przywozi Zosię do mieszkania.

– Dziękuję. 

– Niech pani uważa, pani Zosiu. Mnie kiedyś zabraknie. Sąsiadki nie zawsze są w domu. I kto wtedy pani pomoże? 

– Ja tylko nie chcę być sama. 

 

Opiekunka schodzi do samochodu. Wsadza kluczyk do stacyjki. Włącza radio.  

wybucha płaczem.


Autor: Norbert Madura

Obrazek wyróżniający: pixabay

Norbert Madura

Stale upewniam się, czy moje żarty są śmieszne. I nie są. W rzadkich momentach piszę z sensem o rzeczach mi bliskich.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *