Zdrowie: teren prywatny
Wyniki rezonansu pokazały, że potrzebna była operacja rekonstrukcji więzadeł. Operacja, która jest długa, skomplikowana i droga. Specjalista z Poznania nie był w stanie się jej podjąć. Mało lekarzy w Polsce byłoby w stanie to zrobić. Dowiedziałem się, że na NFZ czekałbym ponad rok. Krótka historia o mankamentach polskiego systemu zdrowia.
Orteza
Trzcianka, województwo wielkopolskie, orlik, piątkowy wieczór, godzina 20:00. Od dwóch lat to miejsce i godzina stanowią już pewną rutynę. Nie chodzi tylko o granie w piłkę dla samego grania czy zabawy. To okazja do spotkania ze znajomymi z rodzinnego miasta, namacalne obcowanie z nostalgią. Złapanie oddechu w coraz to bardziej nabierającym szybkości życiu, w którym każdy pędzi już w innym kierunku. Ale nie tutaj, nie teraz. Podczas rozgrzewki, jeden z chłopców kończących trening zwrócił się z pytaniem do Jakuba. Z pytaniem na pozór łatwym i oczywistym. „Dlaczego nosi pan tę ortezę” – spytał z lśniącym w oczach zaciekawieniem. Jakub od dwóch lat grać nie powinien, jednak nie jest w stanie się powstrzymać. „Bez niej nie mógłbym tu przychodzić” – odpowiada.
– Nie zazdroszczę moim rodzicom sumy wydanej na moje leczenie i rehabilitację, a to jeszcze nie koniec. To na pewno był najdroższy trening w moim życiu. Wszystko trzeba robić prywatnie, bo inaczej nikt ci nie pomoże.
W 2018 roku, w czasach licealnych, Jakub uczęszczał na dodatkowe zajęcia z piłki ręcznej. Dyscypliny brutalnej i kontuzjogennej. Jakub dobitnie się o tym przekonał.
– Jedna z ostatnich akcji, stałem w obronie. Starcie z o wiele większym przeciwnikiem. Dostałem nakładkę w nogę na wysokości połowy piszczeli. Stopa została na parkiecie, a kolano dotknęło ziemi, powstał niejako kąt prosty. Nie było tak, jak mówią, że najpierw nic nie czujesz, a ból przychodzi po czasie. Poczułem go diametralnie, nie wiedziałem nawet, za co się złapać. Trener zdjął mi buta, użył sprayu chłodzącego i zawiózł do domu. Następnie pojechałem z mamą do szpitala.
– Ponad półtorej godziny czekania. Pielęgniarka zlitowała się nade mną, dając mi podstawkę pod nogę. Od młodego, mało doświadczonego lekarza usłyszałem, że nigdy nie widział tak spuchniętej kostki i to raczej nie skręcenie. Po wykonanym prześwietleniu nadal nie był pewien. Mimo to poprosił pielęgniarkę, aby założyła gips. Nie za bardzo potrafiła sobie ze mną poradzić. Przez ból nie potrafiłem odpowiednio ułożyć stopy. I tak właśnie wyglądała pierwsza reakcja na moją kontuzję. Krzywo założony gips, na jak się później okazało, zerwane więzadła w stawie skokowym.
„Skręcenie”
Jakub z perspektywy czasu mówi o najgorszych miesiącach swojego życia z lekkim, ironicznym uśmiechem. Nie jest to obraz człowieka mającego pretensje do losów wszechświata czy niesprawiedliwości boskiej interwencji. Spośród zbieraniny mglistych, czarno-białych wspomnień potrafi docenić pozytywne aspekty. Ma jednak świadomość, że jego losy mogłyby potoczyć się inaczej, gdyby trafił na bardziej kompetentnych specjalistów.
– Pani chirurg z SOR-u pozbyła się felernego gipsu, zamieniając go na ortezę, w której czułem się nieco lepiej. Jej mina w trakcie badania stopy nie zwiastowała jednak niczego dobrego. Dała mi skierowanie do ortopedy w trybie pilnym. W 17-tysięcznym mieście nie ma dużego wachlarza wyboru. Jedyną opcją był powrót do trzcianeckiego szpitala. Od lokalnego ortopedy nie cieszącego się najlepszą sławą usłyszałem przełomową diagnozę: „kostka jest skręcona” – w tym miejscu próbuje odtworzyć pieklenie zdziwione spojrzenie, jednak tego autentycznego, z tamtej chwili, nie przebije nic.
– Minęło kilka dni. Same tabletki, maści i lodowe okłady „o dziwo” nie zdały egzaminu. Progres był w zasadzie zerowy. Jedynym plusem tamtej wizyty było wyssanie krwiaka. Biedna igła, cała ubrudzona w czarnej, stęchłej krwi. Nie było wyboru. Szukałem czegoś prywatnie, bo chociaż bardzo bym chciał, w skręcenie kostki uwierzyć nie mogłem.
Być piłkarzem
Raz w tygodniu do Trzcianki przyjeżdża chwalony ortopeda z Poznania. Chwalony na tyle, że dla wielu mieszkańców jest jedyną nadzieją na prawidłową diagnozę i rehabilitację. Ta nadzieja objawia się w liczbie osób czekających na umówioną wizytę.
– O 18:00 zaczynał przyjmować. Kolejki ustawiały się od około 10:00-11:00. Tata przychodził o 12:00, mama zmieniała go o 15:00. Doczołgiwałem się na 17:00 i byłem około trzeci na liście oczekujących. Cierpliwość jednak popłacała. „Zerwane ścięgna lub więzadła”. Przynajmniej jakieś konkrety.
Następnie Jakub opowiada o tym, jak częściowo spełnił marzenie z dzieciństwa. Od małego chciał zostać piłkarzem. Dostał zalecenie zrobienia prywatnego rezonansu magnetycznego. Szybko zorientował się, że należy go szukać w centrach zdrowia klubów z ekstraklasy.
– Ortopeda powiedział, że na NFZ czekałbym przez około rok. Co zrobić, kolejne wydatki. Śmiałem się, że przynajmniej mogłem poczuć się jak zawodowy piłkarz. Gdyby jednak piłkarz na profesjonalnym poziomie miał zerwane więzadła w stawie skokowym, to wypadłby z gry przynajmniej na cały sezon. Wyniki rezonansu pokazały, że potrzebna była operacja ich rekonstrukcji. Operacja, która jest długa, skomplikowana i droga. Koszt to około 15 tysięcy złotych. Specjalista z Poznania nie był w stanie się jej podjąć. Mało lekarzy w Polsce byłoby w stanie to zrobić. Zalecił mi, żebym poczekał do 21. roku życia, kiedy przestanę rosnąć. Poczekałem. Nie dlatego, żeby zwiększyć efektywność operacji. Dzisiaj mam 20 lat, jednak pieniędzy brakuje nadal.
Odszkodowanie
– Najgorsze były poranki. Po przebudzeniu nie mogłem dobrze ruszać palcami. Skręcało mnie z bólu, gdy chciałem unieść nogę w powietrze. Potrzebowałem na to około 40 minut. Nie ruszałem się z domu, byłem odcięty od świata. Przytyłem ponad 20 kilo. Zawaliłem semestr w szkole. W drugim leciałem z dwoma materiałami jednocześnie. Zegar biologiczny całkowicie się rozstroił. Wychodząc z pokoju o 13:00 do ubikacji na półpiętrze, wracałem z niej po godzinie – pokazuje na drzwi łazienki, wspominając swoje „drogi krzyżowe”.
– Operacja została zastąpiona podstawowymi ćwiczeniami rehabilitacyjnymi, lekami i regularnymi wizytami. Nie mogę jednak narzekać. Najpierw było uziemienie, potem kule, a dzisiaj poruszam się normalnie. Na początku myślałem, że do końca życia będę tak naprawdę w połowie niepełnosprawny. Kiedy ćwiczę, muszę nosić ortezę. Mam doświadczenie w skręcaniu kostki. Czy to wchodzenie po schodach, wynoszenie śmieci, czasem nawet przy wstawaniu z łóżka. Jest już tak rozklekotana, że po dwóch dniach nie czuję różnicy. Da się żyć.
– Najbardziej śmieszy mnie kwestia odszkodowania. Moja kontuzja nie została zakwalifikowana jako nagły wypadek, ponieważ nie przyjechała po mnie karetka. Tak działa ubezpieczenie szkolne. Nie trafiłem do szpitala bezpośrednio przez karetkę. Najpierw nauczyciel zawiózł mnie do domu, a następnie mama na oddział. Napisaliśmy odwołanie. Wprawdzie operacja się nie odbyła i jakoś doszedłem do siebie, natomiast koszt tego procesu i tak był odczuwalny. Chciałem się jakoś odbić i odciążyć rodziców. Nieco zabolało mnie serce, gdy na koncie zobaczyłem okrągłą sumę 200zł.
Autor: Miłosz Szade
Zdjęcie: 1662222/pixabay