Słowa bez granic #1 – Dziwna wojna
Swietłana Aleksijewicz przekazała nam, że wojna nie ma w sobie nic z kobiety. Artem Czech zdaje się zaś twierdzić, że wojna nie ma w sobie nic z patosu. Dziwna wojna, która wciąż, nawet na linii frontu, wydaje się być gdzieś obok i nie dotyczy, nie obchodzi. Wszystkie pompatyczne wybuchy i spektakularne akcje wojskowe u Czecha grzęzną w brei codzienności, jak w kolejnej porcji militarnej tuszonki.
Obojętność, z którą autor opisuje swoje przeżycia w wojsku niektórych może razić – przecież przyzwyczajeni jesteśmy do zupełnie innego oddania wojny: wielkich scen bitewnych, krwi i chwały. Takich wręcz wymagamy. Rzeczywistość wojskowa okazuje się jednak zupełnie inna, mdła. Liczne świadectwa okrucieństwa wojen nie powstrzymują ludzkości przed wszczynaniem nowych, może więc właśnie opis ich bezcelowości i bezwartościowej nudy zdołałby to uczynić? Ale wspomniana obojętność Czecha jest też pozorna. Wyczuwamy jak pobyt w wojsku, w końcu na prawdziwej wojnie, powoli na niego wpływa, zmienia jego słownictwo, konstrukcję zdań i myśli. Nie dowiadujemy się jakim autor jest człowiekiem, niełatwo nam osądzić to, gdzie przebiega granica pomiędzy autentycznością a autokreacją. A w wielu momentach nie jest to przecież opowieść o wojnie, a o człowieku na wojnie.
Pisarz nie prowadzi ,,katalogu ludzi wojny’’. Poszczególne portrety towarzyszy broni zdają się być raczej poszerzeniem jego własnej perspektywy i jej deskrypcji. Czy pozostali bohaterowie nie mają swoich historii, przeszłości i tożsamości? Z pewnością, ale autor nie zagłębia się w ich przeżycia. Ludzie to tylko kolejne elementy świata przedstawionego. Pewien zgrzyt następuje wtedy, gdy przychodzi nam ocenić miejsce Czecha pośród pozostałych żołnierzy. Na przykład w rozdziale Podejrzliwość klasowa w narracji wyraźnie rysowana jest jego odmienność. Choć to pozostali wojskowi mieliby wydzielać go ze swojego kręgu, to sam pisarz podkreśla na kartach książki swoją wielkomiejskość, wykształcenie, po prostu to, że pochodzi z innej klasy społecznej. Jest w końcu jednym z tych, ,,którzy czytając Wojnę i pokój pomijali rozdziały o wojnie’’. Nad jego komentarzami zdaje się ciążyć niewypowiedziane nie to, co oni. Poza koszarami zostawił odmienne życie, dyplom, modne knajpki, które jeszcze wzbudzą w nim wzgardę, ale dopiero po miesiącach trudu i brudu, co autor z wyczuwalnym zadowoleniem podkreśli. Na stronie sto drugiej pojawia się już kolektywna fraza ,,My (żołnierze, oczywiście)’’.
Upływ czasu to zresztą jeden z najciekawszych aspektów tej lektury, zwłaszcza w dalszej jej części. To ciągłe odliczanie i monotonność, w której kolejność dni i miesięcy gdzieś się zgubi, jeśli w porę jej nie porachujemy. Zastanawia powracające co kilka rozdziałów przypomnienie, które Czech kieruje być może bardziej do siebie niż do czytelników, o tym ile pór roku już minęło, a ile tygodni w jakim miejscu spędził, jak długo jeszcze do demobilizacji. Przeliczany czas płynie wolniej, im bardziej chce się podkreślać jego upływ, tym mocniej się w nim grzęźnie. Dni, choć wloką się, to jednocześnie zlewają w jedność, poprzetykaną rutyną. Owo zjawisko oddane zostało znakomicie, tak jak uczucie lęku, które zawsze stoi na warcie, obserwuje bohaterów. Nigdy jednak nie występuje na pierwszym planie, maskuje się między wierszami. Strach jest dopowiadany, jakby mimowolnie, przy okazji, od niechcenia. Przez to może nawet jeszcze groźniejszy.
W ogóle bardzo wiele, istotnych wątków napisanych jest jakby machając ręką. Śmierć, która pojawia się na kartach zbioru esejów zlewa się w resztę przedstawionej rzeczywistości. W niektórym momentach wraki samochodów, które najechały na minę są opisywane wręcz jak kolejne elementy krajobrazu. Szczątki w nich pozostałe też. Czy widoki te aż tak spowszedniały Czechowi, czy też zupełnie go nie poruszają? Czy ten co kilka stron cytujący ukraińskich poetów wrażliwiec wyparł po prostu traumatyczne obrazy? A może tylko kreuje się na nieporuszonego? Niełatwo to stwierdzić, bo choć narracja jest jak najbardziej subiektywna i pierwszoosobowa, to jednocześnie nie sposób rozgryźć osoby autora. Jedno jest pewne – nie można stwierdzić, że jest takim samym typem, co wyzuty z uczuć Meursault Camus’a. Obojętność Czecha jest inna, bardziej intrygująca, nie totalna i niejednoznaczna. Choć towarzyszy wspomnieniom o strzałach ze strony wroga, sąsiaduje z zachwytem nad literaturą, naturą, a rozdział o prostytutce z zepsutymi zębami bezpośrednio poprzedza rozdział o uwielbieniu do butów marki New Balance model 891.
Autor: Marta Konieczna