Krajobraz po bitwie Arsenalu z Manchesterem United.

W hicie 21 kolejki Premier League Arsenal pokonał na własnym stadionie 3:2 Manchester United i umocnił się na pozycji lidera tabeli. To spotkanie dostarczyło oglądającym wielu emocji, ale również odpowiedzi na liczne pytania, które zadawali sobie pasjonaci angielskiej piłki na półmetku sezonu.


Zacznijmy od przegranych, czyli drużyny Manchesteru United. Mecz z “Kanonierami” był idealnym potwierdzeniem teorii wielu fanów zespołu z czerwonej części Manchesteru o niewystarczającej głębi składu. W spotkaniu z Arsenalem w podstawowej jedenastce “Czerwonych diabłów” brakowało zawieszonego za kartki Casemiro i kontuzjowanego Diogo Dalota, których zastępowali Scott McTominay i Aaron Wan-Bissaka. Brazylijski pomocnik był w tym sezonie w fantastycznej formie, także ciężko oczekiwać, aby wychowanek Manchester United zastąpił go tak dobrze, aby nie było widać braku filaru środka pola, ale jednak spadek jakości był wyraźny. Na Old Trafford chyba czas pogodzić się z faktem, że 26 letni Szkot nie rozwinie już znacznie swoich umiejętności i czas zastąpić go kimś innym, kto mógłby wypełnić lukę w razie absencji Casemiro. Podobny wniosek można wysnuć wobec prawego obrońcy “Czerwonych Diabłów”. Chociaż Wan-Bissaka prezentował się bardzo dobrze w ostatnich meczach zastępując Dalota i widocznie poprawił swoją grę w ofensywnie, to nadal popełnia opłakane w skutkach błędy w defensywie, których doświadczyliśmy zarówno we wcześniejszym meczu z Manchesterem City, jak i w tym z Arsenalem. “Firmową” akcją rezerwowego obrońcy Manchesteru United jest zgubienie krycia przy wrzutce przeciwnika. Mogliśmy to zaobserwować zarówno przy golu Grealisha z poprzedniego weekendu jak i pierwszej bramce Arsenalu autorstwa Nketiaha. Grając w rozgrywkach ligowych, pucharach krajowych oraz Lidze Europy nie można pozwalać sobie na zbyt małą liczbę jakościowych zmienników, gdy masz ambicje powrotu do dawnej chwały, o którym często wspomina trener Manchesteru United Erik Ten Hag.

Nie od razu Manchester zbudowano

Po ośmiu wygranych z rzędu “Czerwonych Diabłów” nadszedł dziewiąty triumf i to w prestiżowym pojedynku derbowym z Manchesterem City. Po tym spotkaniu można było słyszeć nieśmiałe głosy spragnionych sukcesu fanów Manchester United o powrocie do dawnej świetności i włączeniu się do wyścigu o mistrzostwo. Po zwycięstwie nad rywalem zza miedzy ostatecznym testem miał być mecz z Arsenalem. Egzamin ten drużyna Erika Ten Haga oblała, co ostudziło trochę gorące głowy niektórych sympatyków klubu z czerwonej części Manchesteru. Przegrana nie oznacza wcale tragedii. Ciekawy głos w tej dyskusji dostarcza legenda “Kanonierów” Thierry Henry, który w studiu pomeczowym powiedział: “Oczywiście jestem bardzo szczęśliwy z kolejnego zwycięstwa Arsenalu po fenomenalnej grze w drugiej połowie. Jednak Manchester United pod wodzą Erika ten Haga to zupełnie inna drużyna. Dzisiaj zobaczyliśmy drużynę po trzech latach rozwoju przeciwko zespołowi, w którym zmiany wprowadza się od pół roku, a także drużynę z tygodniowym czasem wypoczynku przeciwko drużynie po trzech dniach wytchnienia, a jednak Manchester United walczył niezwykle zaciekle co mnie bardzo zaskoczyło. Dajmy Ten Hagowi jeszcze jeden rok, a United stanie się drużyną, z którą będzie trzeba się liczyć.” Po takich słowach ikony Arsenalu fani “Czerwonych Diabłów” powinni utwierdzić się w przekonaniu, że Erik Ten Hag to odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku, potrzebuje tylko czasu oraz wsparcia zarządu klubu.

Samo spotkanie w wykonaniu Manchesteru United nie było złe, szczególnie w pierwszej połowie, gdy podopieczni holenderskiego trenera oddali taką samą liczbę celnych strzałów co ich rywal, a czas posiadania piłki przez obie drużyny był niemal równy. Na wyróżnienie zasługuje gol Marcusa Rashforda na 1:0, gdy po przejęciu piłki i ograniu Partey’a umieścił futbolówkę imponującym strzałem z dystansu w bramce Aarona Ramsdale’a.


Kłopoty drużyny z czerwonej części Manchesteru zaczęły się przede wszystkim po przewie, gdy “Kanonierzy” zaczęli wyraźnie dominować. Swoją przewagę przypieczętowali fantastycznym trafieniem Saki i chociaż udało się zespołowi z Old Trafford wyrównać dzięki główce Lisandro Martineza, to nieustępliwość i dobre zmiany Arsenalu przesądziły o zwycięstwie liderów tabeli Premier League. Mimo wygranej z drużyną z The Emirates na początku sezonu Manchester United zasłużenie przegrał to spotkanie. Jest jeszcze za wcześnie dla “Czerwonych Diabłów” na rywalizowanie o Mistrzostwo Anglii, ale jeśli będą się nadal rozwijać w takim tempie jak obecnie, to w przyszłości kibice klubu z czerwonej części Manchesteru powinni doczekać się upragnionych trofeów.

Wielki Arsenal

Po latach porażek i niepowodzeń możemy w końcu przyznać, że wrócił wielki Arsenal. Mimo braku Gabriela Jesusa drużyna Mikela Artety nie wyglądała gorzej, niż z Brazylijczykiem. Eddie Nketiah idealnie zastąpił podstawowego napastnika “Kanonierów”, a dwie bramki w prestiżowym pojedynku z Manchesterem United najlepiej to pokazują. Fantastycznym występem popisał się również Bukayo Saka. Wychowanek Arsenalu rozgrywa niesamowity sezon i po raz kolejny pokazuje, jak ważną postacią jest dla swojej drużyny, a gol zdobyty w tym meczu jest już jego siódmym trafieniem w tym sezonie ligowym. Nie zapominajmy również o tym, że Saka oprócz siedmiu goli ma na swoim koncie również siedem asyst, dzięki czemu w klasyfikacji kanadyjskiej za sezon 22/23 zajmuje bardzo dobre piąte miejsce, najlepsze z piłkarzy Arsenalu. Ostatnim piłkarzem z drużyny “Kanonierów” który zasługuje na szczególne wyróżnienie jest Oleksandr Zinchenko. Przez cały mecz sprawiał ogromne problemy na prawej stronie defensywy rywala, a swoim doświadczeniem w wygrywaniu trofeów zdobytym w Manchesterze City natchnął swoich kolegów z drużyny, dzięki czemu walczyli do końca i w ostatnich minutach meczu wyrwali zwycięstwo. Kibice Arsenalu szczególnie uwielbiają go za jego pasje i zaangażowanie z jakimi gra na boisku i jak bardzo przeżywa zwycięstwa ich ukochanej drużyny.

Negatywów po stronie drużyny z czerwonej części północnego Londynu jest mniej niż u rywali, ale i oni nie wystrzegali się błędów. Najgorszy na boisku był zdecydowanie Benjamin White, który kompletnie sobie nie radził z Marcusem Rashfordem i dodatkowo już w pierwszych dwudziestu minutach meczu obejrzał żółtą kartę. Mikel Arteta długo się nie namyślał i na drugą połowę zamiast Anglika wyszedł rezerwowy Tomiyasu, który znacznie uspokoił grę na prawej stronie obrony “Kanonierów”. Nie był to także najlepszy występ Aarona Ramsdale’a, który nie popisał się przy drugiej straconej bramce Arsenalu, gdy błąd komunikacyjny z Tomiyasu kosztował jego klub stratę gola.

Midas z północnego Londynu

O fantastycznej grze Arsenalu można by pisać dniami i nocami, ale należy również docenić jak dobrą robotę wykonuje dział rekrutacyjny “Kanonierów” z Edu Gasparem na czele. Na Emirates Stadium w ciągu ostatnich okien transferowych sprowadzono mnóstwo świetnych zawodników, którzy aktualnie stanowią o sile zespołu. Aaron Ramsdale i Ben White pomimo słabszego meczu z Manchesterem United na przestrzeni ostatniego sezonu sprawują się fantastycznie i widocznie podnieśli jakość na swoich pozycjach, a przypomnijmy, że ruchy te były początkowo wyśmiewane. Często było słychać głosy, jak można brać bramkarza “spadkowicza” z Premier League i obrońcę z Brighton za prawie 60 milionów euro. Jednak postawiono na nich i te ruchy były strzałem w dziesiątkę. Podobnie sytuacja ma się z oknem transferowym przed obecnym sezonem. Gabriel Jesus i Oleksandr Zinchenko od samego wejścia do drużyny “Kanonierów” stali się prawdziwymi liderami i pokazywali umiejętności, których wcześniej nie doceniano w Manchesterze City. Najświeższe ruchy Arsenalu, czyli Leandro Trossard i nasz rodak Jakub Kiwior zapowiadają się na solidne wzmocnienia w kadrze klubu z czerwonej części północnego Londynu. Belg już w meczu z Manchesterem United po wejściu na boisko pokazał próbkę swoich umiejętności wprawiając swoim dryblingiem i dynamicznymi zagraniami zawodników przeciwnika odpowiedzialnych za grę z prawej strony defensywy w spore zakłopotanie. Transferowe ruchy Arsenalu wydają się przemyślane i w dużym stopniu trafione. Jest to kolejny czynnik, dzięki któremu klub z Emirates Stadium jest zasłużenie w miejscu, w którym jest, czyli na czele tabeli Premier League.

19 lat i ani roku dłużej?

Kanonierzy po meczu z Manchesterem United mają na swoim koncie zwycięstwa z wszystkimi drużynami z “Big Six”, oprócz zespołu nadal panującego mistrza Anglii, czyli Manchesteru City. Dwumecz z “Obywatelami” powinien zdecydować, o tym, kto zostanie mistrzem Anglii. Jednak Arsenal ma ten komfort, że nawet gdy przegra oba mecze z zespołem Pepa Guardioli może być liderem tabelii, gdyż “Kanonierzy” mają pięciopunktową przewagę nad drużyną z niebieskiej części Manchesteru i dodatkowo rozegrali jeden mecz mniej od swoich rywali. Wydaje się to być sytuacja wręcz wymarzona dla drużyny z czerwonej części północnego Londynu, aby zdobyć w końcu upragniony tytuł, ale trzeba pamiętać, że wyścig mistrzowski to nie sprint, a maraton. W pierwszych dziewiętnastu meczach obecnego sezonu Arsenal zdobył 50 punktów, co jest fantastycznym wynikiem, ale czy będą w stanie utrzymać takie tempo? Będzie to na pewno bardzo trudne zadanie. Na szczęście dla nich na czele liderów tabeli stoi Mikel Arteta, mądry menadżer, który pod skrzydłami Pepa Guardioli uczył się fachu trenerskiego i widział z bliska, jak wygrywać mistrzostwo Anglii. Kibicom Arsenalu nie zostało nic więcej jak wierzyć w swoją drużynę, wspierać ją i liczyć na brak kontuzji kluczowych piłkarzy.

Mecz Arsenalu z Manchesterem United przyniósł nam wiele ciekawych wniosków, ale jeden szczególnie rzuca się w oczy. Dobrze znów zobaczyć dwie tak duże firmy jak “Czerwone Diabły” i “Kanonierzy” w czubie tabeli toczących zacięte pojedynki, tak jak to było na przełomie wieków gdy trenerami byli Sir Alex Ferguson i Arsene Wenger, a rywalizacja obu drużyn tworzyła prawdziwą piłkarską historię.


Autor: Kajetan Hojny

Zdjęcie: Ardfern, Wikimedia Commons

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *