Mistrzostwa nowych nadziei
Reprezentacja Polski piłkarzy ręcznych zakończyła dziś swój udział w Mistrzostwach Świata rozgrywanych w Egipcie. Nie oznacza to jednak, że Biało-Czerwoni ponieśli klęskę. Z turniejem nasi szczypiorniści mogą się żegnać z podniesionymi głowami.
Nasza reprezentacja w Egipcie znalazła się dzięki dzikiej karcie, przez co losowani byliśmy z ostatniego koszyka. Co więcej, IHF (Międzynarodowa Federacja Piłki Ręcznej) zdecydowała o powiększeniu liczby drużyn na Mistrzostwach z 28 na 32. Trafiliśmy do grupy B (jednej z najtrudniejszych) razem z Hiszpanią, Brazylią oraz Tunezją. Nie mogliśmy wiązać zbyt wielkich nadziei z występem Polaków, bowiem od czasów świetności polskiego szczypiorniaka upłynęło sporo czasu. Najlepszym tego dowodem niech będzie fakt, iż gwiazdy MŚ w Katarze (brązowy medal) z 2015r., Igrzysk w Rio (4. miejsce) z 2016r., czy nawet MŚ w Niemczech (srebrny medal) z 2007r., Bartosz Jurecki i Sławomir Szmal wspierają sztab szkoleniowy obecnej reprezentacji Polski. Od tamtej pory nasza piłka ręczna próbuje odbić się od dna, a na ostatnich mistrzostwach Europy w 2020 roku, Polacy przegrali wszystkie trzy mecze już w fazie grupowej.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Pierwsze koty za płoty
Polacy weszli w turniej z przytupem, wygrywając z reprezentacją Tunezji 30:28. Nie obyło się jednak (jak to w przypadku meczów z udziałem polskich szczypiornistów) bez nerwowych ruchów, zwłaszcza w początkowej fazie spotkania. Słaba defensywa i być może trema związana z grą na dużej imprezie, zwłaszcza tych debiutujących, była przyczyną remisu po pierwszej połowie. Po zmianie stron, Biało-Czerwoni ruszyli do ataku. Najbardziej wyróżniającymi się zawodnikami byli Arkadiusz Moryto (który rzucił aż 11 bramek) i Maciej Gębala. Polacy pokazali się z dobrej strony, dając tym samym nadzieję, że ten turniej może być ważnym krokiem w kierunku odbudowy polskiej piłki ręcznej.
Minimalna porażka z europejską potęgą
Do meczu z Hiszpanami wielu podchodziło sceptycznie. Mistrzowie Europy z ubiegłego roku byli niezaprzeczalnym faworytem, drugiego dla polskich zawodników meczu na tych mistrzostwach. Pomimo słabego początku i nieskutecznej gry w ofensywie, nasi reprezentanci wyszli na boisko odważnie, nie ciążyła na nich bowiem żadna presja. Świetną robotę w bramce robił Adam Morawski, który w pierwszej połowie zaliczył 39% skuteczności interwencji. Po przerwie „Loczek” nie przestawał znakomicie bronić. Tym większa szkoda, że jego koledzy z pola nie potrafili odciąć podań do kołowego Hiszpanii. W drugiej połowie zespół z Półwyspu Iberyjskiego przez kilka minut powiększał swoje prowadzenie, nie dając dojść do głosu Biało-Czerwonym, do momentu, gdy w 43. minucie Polacy doszli mistrzów Europy na 19:19, a chwilę później Maciej Majdziński dał naszej drużynie prowadzenie. Wciąż jednak trudno było nam rozpracowywać, doskonale działającą w tym meczu hiszpańską defensywę. W ostatnich minutach w obu zespołach zrobiło się nerwowo – coraz więcej było fauli i dwuminutowych wykluczeń. Ostatecznie polscy szczypiorniści ulegli reprezentacji Hiszpanii 26:27. Na boisku zostawili jednak zdrowie oraz serce.
Zwycięski bój z Canarinhos
Piękna walka naszej drużyny oraz otarcie się o wynik remisowy w starciu z Hiszpanami, zwiększyły apetyty kibiców na awans do fazy zasadniczej turnieju. Trzecim grupowym rywalem podopiecznych Patryka Rombla była reprezentacja Brazylii. Przed spotkaniem rywale znaleźli się w dość trudnej sytuacji kadrowej, bowiem na Mistrzostwa Świata nie pojechało aż siedmiu zawodników, u których wykryto koronawirusa. Mimo to, trzeba było spodziewać się wymagającego spotkania. Tymczasem Polacy awansowali do kolejnej fazy turnieju jeszcze przed swoim meczem. Stało się tak za sprawą wygranej Hiszpanii z Tunezją. Kwestią otwartą pozostawało tylko, z którego miejsca awansują Polacy.
Nasi szczypiorniści koncertowo położyli Brazylijczyków na łopatki, wygrywając wysoko, bo aż dziesięcioma bramkami różnicy. Bardzo dobrze weszliśmy w mecz, znów niezawodny był bramkarz, Adam Morawski. Po drodze nie obyło się jednak bez małych przestojów. W kole świetnie spisywał się jednak Maciej Gębala, który w pierwszej części spotkania strzelił cztery bramki i wypracował dwa rzuty karne. Na przerwę schodziliśmy z dwubramkowym prowadzeniem. Druga połowa należała w pełni do polskiego zespołu. Polacy kontrolowali mecz i sukcesywnie umacniali się na prowadzeniu. Wyprowadzali skuteczne kontrataki, nie zawodziła obrona z Morawskim na czele. W końcówce spotkania poczuli się na tyle pewnie, że Patryk Rombel zdecydował się wprowadzić do gry rezerwowych m.in. Michała Daszka, czy Piotra Wyszomirskiego, których znamy już z występów na wielkich turniejach.
Dzięki temu triumfowi zajęliśmy drugie miejsce w grupie B, tuż za Hiszpanią, z dorobkiem czterech punktów.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Obowiązkowa wygrana
Pierwszym rywalem Biało-Czerwonych w drugiej fazie mistrzostw świata był Urugwaj. Zwycięstwo z debiutującym w tej randze turnieju zespołem, wydawało się formalnością. Tak też się stało, bo polska reprezentacja pokonała Urugwajczyków 30:16. Styl, w jakim odnieśliśmy zwycięstwo, pozostawiał jednak nieco do życzenia. Być może problem tkwił w braku wystarczającej motywacji, bo gdy staje się do walki z rywalem z niższej półki, psychika działa inaczej. Polacy notowali straty w ataku, mnożyły się także błędy w obronie. Brakowało mocnych i zdecydowanych uderzeń z drugiej linii, na siłę chcieliśmy grać obrotowymi. Jedyne, co funkcjonowało bez zarzutu, to polska bramka, pilnie strzeżona przez Adama Morawskiego. W drugiej połowie został on zmieniony przez już nie tak świetnie dysponowanego Mateusza Kornackiego, do tego pozostali zawodnicy wciąż nie grali porywająco. Urugwajczycy z każdą minutą jednak słabli, w dodatku trener Patryk Rombel dał szansę na debiut Arkadiuszowi Ossowskiemu i Kacprowi Adamskiemu, którzy starali się szukać prostych rozwiązań i dzięki temu udawało się powiększać naszą przewagę bramkową. Pokonując Urugwaj, znajdowaliśmy się na drugim miejscu w tabeli. Na pierwszym plasowali się fantastycznie dysponowani Węgrzy, z którymi przyszło nam się mierzyć w trzecim spotkaniu grupy I.
Bolesna lekcja handballu
Mecz z Wegrami miał przesądzić o awansie do ćwierćfinału, bądź jego braku. Należało oczekiwać niezwykle trudnego pojedynku, bowiem to doświadczona ekipa Madziarów znajdowała się na tzw. „pole postion”. Oczekiwania względem Polaków znacznie urosły, bowiem po cichu zaczęliśmy liczyć na zdecydowanie więcej niż przed turniejem mogliśmy zakładać. Niestety nasi zagraniczni sąsiedzi nie pozostawili nam złudzeń i odnieśli zwycięstwo, pieczętując awans do kolejnej fazy mistrzostw. W naszym zespole nie funkcjonowała ani obrona, ani atak. Byliśmy bierni, a Węgrzy wykorzystywali każdą najmniejszą pomyłkę z naszej strony. Marzenia o występie w 1/4 turnieju prysnęły, ale czekał nas jeszcze jeden mecz.
Horror z Niemcami – jak za starych dobrych czasów
Ktoś powie, że spotkanie z niemiecką reprezentacją to mecz o nic. Jednakże stawką było wyższe miejsce na koniec turnieju oraz lepsze rozstawienie w eliminacjach do ME w 2024r., co w kontekście przyszłościowym nie jest bez znaczenia. Na godziny przed meczem ze sztabu reprezentacji napłynęła informacja o tym, że w spotkaniu nie zagra nasz rozgrywający Michał Olejniczak, który dotychczas prezentował wysoki poziom. Zawodnika wykluczyła kontuzja stawu skokowego, której nabawił się podczas meczu z Węgrami.
Polacy od początku do końca brylowali. W bramce cuda wyczyniał Morawski, a świetne wejście w mecz zaliczył Arkadiusz Moryto. Biało-Czerwoni zdominowali Niemców i przeważali, jednak na 10 minut przed końcem nasi rywale doprowadzili do remisu. Zaczęło się robić niezwykle nerwowo, Polakom ciężko było utrzymać nerwy na wodzy, czego efektem były liczne czasowe wykluczenia. Walka była pasjonująca, a emocje towarzyszyły nam do samego końca. Niestety, piłki meczowej nie wykorzystał Patryk Walczak. Detale zadecydowały o tym, że spotkanie zakończyło się remisem, przez co przekreśliliśmy swoje szanse na zajęcie miejsca w pierwszej dziesiątce mistrzostw.
Po kilku latach posuchy, wielkich turniejów bez naszego udziału, w polskim szczypiorniaku coś drgnęło. Polscy reprezentanci rozbudzili w nas nadzieję na lepszą przyszłość. Cały turniej, który zaliczyć można na duży plus, Polacy potraktować mogą jako etap przygotowań do MŚ w Polsce i w Szwecji w 2023r. Do tego czasu, nasza młoda kadra ma szansę nabrać doświadczenia i wrócić do grona najlepszych drużyn, tak by za dwa lata, u siebie móc walczyć o najwyższe cele.
Autor: Gabriela Koziara
Zdjęcie: Instagram