Jan Błachowicz, ale nie tylko! Podsumowanie roku w wykonaniu Polaków w UFC
Rok 2020 dobiega końca i myślę że zdecydowana większość społeczeństwa jest tym faktem niezmiernie uradowana. Pandemia dała wszystkim popalić, sportowcom oraz organizatorom także. UFC mimo problemów, funkcjonowało w tym czasie dość płynnie. Byliśmy świadkami wielu wspaniałych walk i gal największej federacji MMA na świecie. W tym wszystkim udział brali również reprezentanci Polski, których w federacji Dany White’a nie jest wcale tak mało. Było trochę porażek, kilka imponujących zwycięstw, ale przede wszystkim było też to co najważniejsze. Pas mistrzowski. Czas zatem na podsumowanie!
Za UFC najbardziej burzliwy rok w historii federacji. Prawie dwumiesięczna przerwa w organizowaniu gal (marzec-maj), konieczność powrotu przy pustych trybunach, szukanie jakiejkolwiek lokacji do przeprowadzania walk, liczne przekładanie pojedynków z powodu zakażeń koronawirusem. Prezydent federacji Dana White załatwił nawet możliwość zorganizowania gal na wyspie leżącej nieopodal Abu Dhabi (tzw. UFC Fight Island), byleby tylko zachować płynność. Istne szaleństwo, jak wszędzie w tym roku. Trzeba jednak oddać White’owi i pozostałym oficjelom co ich, bowiem organizowanie gal co tydzień, przez tyle miesięcy, z zachowaniem wszelkich standardów sanitarnych, to rzecz wielka.
W tym wszystkim swoją nie tak znowu małą rolę odegrali Polacy. W 2020 roku w oktagonie UFC stopę postawiło ośmiu naszych reprezentantów oraz dwie reprezentantki. Jak całościowo można ocenić ich występy? To zależy na co bardziej zwróci się uwagę. Wszakże z jednej strony dostaliśmy pierwszego w historii polskiego mistrza UFC, ale z drugiej strony, procentowo porażek było więcej niż zwycięstw, a kilku naszych zawodników zawiodło oczekiwania kibiców. Ja osobiście zapisałbym mijający rok na plus, ze z wykrzyknikiem w nawiasie, aby robił on za ostrzeżenie że ten medal miał dwie strony. Niech każdy sam oceni czy ta szklanka jest w połowie pełna, czy pusta, a tymczasem przyjrzyjmy się dokładnie, czego nasi rodacy w oktagonie dokonywali.
Jan Błachowicz (27-8) – kłaniam się mistrzu!
Zasadniczo powinno się zachować najlepsze na sam koniec, ale jeśli ten człowiek nie zasłużył na pierwszeństwo absolutne, to nie wiem kto niby miał zasłużyć. Dla Błachowicza 2020 rok był absolutnie fenomenalny. W lutym zmierzył się w walce wieczoru gali w Rio Rancho z faworyzowanym Coreyem Andersonem, Przed walką mówiło się, iż ten który wygra, będzie następny w kolejce do starcia o pas wagi półciężkiej z legendarnym Jonem Jonesem. Polak nie był faworytem tego pojedynku, przynajmniej według bukmacherów, a tymczasem już w pierwszej rundzie znokautował gadatliwego Amerykanina. I to tak, że po kilku miesiącach Anderson przyznał w wywiadzie, że miał jeszcze przez wiele tygodni problemy neurologiczne po tym nokaucie. Tymczasem Jan zgłosił bardzo wyraźny akces do walki o pas, której jednak wcale mógł nie dostać.
To z kolei dlatego, że tydzień przed walką z Andersonem, niezwykle wyrównany pojedynek mistrzowski z Jonesem stoczył Dominick Reyes. „The Devastator” był bliżej pokonania „Bonesa” niż ktokowiek, kiedykolwiek, a wielu po dziś dzień twierdzi, że decyzja dla Jonesa była skandalem. Przez wiele miesięcy trwały spekulacje kto zmierzy się z mistrzem. Problemem Polaka było to, iż Reyes był znacznie popularniejszy wśród fanów i wygadany, co w UFC niestety coraz częściej jest przedkładane ponad to kto na co zasłużył sportowo. Spór rozwiązał… Jon Jones. Otóż on uznał, że w wadze półciężkiej nie ma już dla niego wyzwań, zwakował pas i obecnie przygotowuje się do debiutu w wadze ciężkiej. UFC nie pozostało zatem nic innego jak zorganizować walkę o pas między Reyesem, a Błachowiczem. Miała ona miejsce w nocy z 26 na 27 września 2020 roku. I tą datę każdy fan polskiego MMA zapamięta na zawsze.
Błachowicz podobnie jak z Andersonem, nie był widziany w roli faworyta. Reyes to zawodnik młodszy, szybszy, z twardą szczęką (do czasu) i z większym potencjałem marketingowym. Szczególnie z uwagi na to ostatnie Dana White zapewne trzymał kciuki za porażkę Polaka (modlić się na pewno nie modlił, bo jest zadeklarowanym ateistą). Jednak Jan Błachowicz popsuł Reyesowi jego mistrzowskie plany. Już w pierwszej rundzie tak go skopał po tułowiu, że krwiak na żebrach Amerykanina wyglądał jakby go ktoś postrzelił. Z kolei w drugiej rundzie po jednym z prostych Polaka, nos Reyesa uznał że lepiej mu będzie pod okiem i tam się przemieścił. Krótko po tym „Cieszyński Książę” dokończył dzieła zniszczenia, zostając pierwszym polskim mistrzem UFC w historii.
Jeszcze w 2017 roku, Błachowicz był po 4 porażkach w pięciu walkach i krok od zwolnienia. Tymczasem dziś jest mistrzem, przeszedł do historii, media coraz głośniej mówią o jego potencjalnym „superfight” z mistrzem UFC wagi średniej, niepokonanym Israelem Adesanyą, a to wszystko w wieku 36 lat. Mało? Dokładnie 15 grudnia urodził mu się syn, co idealnie spuentowało ten fenomenalny rok polskiego mistrza.
Bilans walk w 2020 roku – 2 walki, 2 zwycięstwa
Joanna Jędrzejczyk (16-4) – takie porażki to tylko na papierze
Przy Błachowiczu napisałem że został pierwszy polskim mistrzem UFC w historii. W tym stwierdzeniu kluczowy jest rodzaj męski, bowiem wcześniej mieliśmy już mistrzynię. To Jędrzejczyk była pionierką w polskim zdobywaniu pasa UFC i nie wolno o tym zapominać. Popularna „JJ” w 2020 rok wchodziła jako pretendentka do tytułu mistrzowskiego wagi słomkowej. Tego samego, który niegdyś dzierżyła i broniła z powodzeniem aż pięciokrotnie. Na gali UFC 248 w lipcu 2020 roku zmierzyła się z Chinką Weili Zhang, która niecały rok wcześniej sensacyjnie odebrała pas Brazylijce Jessice Andrade. Co to była za walka! Jędrzejczyk i Zhang dały wręcz nieprawdopodobny popis ofensywnego stylu walki, przez 5 rund niemiłosiernie się okładając. Wielu obserwatorów uznało ten pojedynek za najlepszą walkę kobiet w historii.
Niestety dla nas, Jędrzejczyk przegrała to starcie, choć niejednogłośną decyzją sędziów i werdykt mógł równie dobrze być dokładnie odwrotny. Jednak szacunek na jaki zasłużyły obie panie po tej walce był wręcz niesamowity. O tym jaka to była wojna najlepiej świadczył wygląd Joanny po walce, gdy jej czoło niesamowicie spuchło, przez co „JJ” miała głowę niczym kreskówkowy kosmita.
Po starciu z Zhang nie widzieliśmy już Joanny w oktagonie, ale jeszcze zobaczymy, to pewne. Sporo mówiło się o jej rewanżu z Chinką, ale kolejny tak szybki title shot dla Polki jest raczej dyskusyjny. Osobiście prędzej spodziewam się jej pojedynku z którąś z zawodniczek z czołówki wagi słomkowej i jeśli wygra, to dopiero wtedy walki o pas.
Bilans walk w 2020 roku: 1 walka, 1 porażka
Krzysztof Jotko (22-4) – na krawędzi czołówki
Jotko to zawodnik, który od lat balansuje na krawędzi Top 15 rankingu UFC w wadze średniej. Wpada tam i wypada. Walczący już przeszło od 7 lat w Ameryce Polak rozpoczynał 2020 rok odbudowany dwoma zwycięstwami nad Alenem Amedovskim oraz Marc-Andre Barriaultem. Odbudowany, bowiem wcześniej zaliczył serię trzech porażek z rzędu i był blisko wypadnięcia z UFC. Udało mu się jednak odbić od dna, a swój zwycięski szlak kontynuował również w tym roku. Jotko do oktagonu wszedł 16 maja i była to dopiero druga gala amerykańskiego giganta po powrocie z koronawirusowego niebytu. Jego rywalem był Eryk Anders, czyli taki naprawdę solidny, ale nie topowy Amerykanin, również po dwóch zwycięstwach z rzędu. Polak nie zawiódł i bez większych kłopotów wypunktował rywala, na dobre wymazując z pamięci dawną serię porażek. Niestety od tamtej pory w walce go już nie widzieliśmy. Jotko miał się co prawda zmierzyć w październiku z bardzo dobrym Uzbekiem Makhmudem Muradovem, ale na dwa tygodnie przed walką złamał palec u nogi i musiał się wycofać.
Jaka przyszłość przed Polakiem? Niewykluczone iż w 2021 roku UFC powróci do planu zestawienia go z Muradovem, albo przynajmniej z kimś podobnego kalibru, a zwycięzca awansuje do Top 15 wagi średniej. Tam z kolei ciekawych nazwisk nie brakuje. Omari Akhmedov, Ian Heinisch, czy Uriah Hall to zawodnicy zdecydowanie w zasięgu Krzysztofa. Czy ma on potencjał na wiele więcej? Niestety wątpię, bo aby dostać się do absolutnej czołówki, trzeba mieć to „coś” ekstra. Tymczasem Jotko nie ma nokautującego uderzenia, ani jakichś super poddań. To po prostu bardzo solidny zawodnik na max Top 10. Aczkolwiek jeśli się mylę, to życzę mu by wyprowadził mnie z błędu.
Bilans walk w 2020 roku: 1 walka, 1 zwycięstwo
Karolina Kowalkiewicz (12-6) – ale to już było i nie wróci więcej
Niestety w przypadku Kowalkiewicz słowa piosenki Maryli Rodowicz pasują jak ulał. Karolina swój prime miała w 2016 roku, gdy doczekała się nawet walki o pas kategorii słomkowej, w polskim pojedynku z Joanną Jędrzejczyk. Później było już coraz słabiej. Polka w 2020 rok wchodziła już po serii 3 porażek, kolejno z Jessicą Andrade, Michelle Waterson oraz Alexą Grasso. Coraz więcej ludzi wątpiło, czy Kowalkiewicz odbuduje jeszcze formę. Ona sama nie ukrywała, że w wieku 35 lat trudno jej będzie powrócić do odpowiedniej dyspozycji, Jej jedyna walka w 2020 roku tylko to potwierdziła. Jeszcze przed wybuchem pandemii, w lutym Karolina została wręcz zniszczona przez Chinkę Yan Xiaonan. Jej oko po walce było w takim stanie, że musiała przejść zabieg i zostać dłużej w USA, bo lot samolotem przez jakiś czas groził jej ślepotą w tymże oku.
Od tamtej pory do oktagonu nie weszła i być może już nie wejdzie. Ma 35 lat, 4 porażki z rzędu oraz brak większych perspektyw na lepszą formę. Poza tym UFC planuje pożegnać się na koniec roku z kilkudziesięcioma zawodnikami. Moim zdaniem to wielce prawdopodobne, iż Kowalkiewicz trafi na listę zwolnionych. Ewentualnie UFC zostawi ją na jeszcze jedną walkę z jakimś młodszym talentem. Ale czy ma to sens? Raczej nie za bardzo.
Bilans walk w 2020 roku: 1 walka, 1 porażka
Bartosz Fabiński (15-4) – jeden z wielu
Fabiński nosi pseudonim „Rzeźnik”. Ale to bynajmniej nie dlatego, że jego walki to porywające wojny, przypominające rzeź. Polak ma styl, który zdecydowanie przekłada efektywność ponad efektowność. Czyli z reguły obala swojego przeciwnika do parteru i tam kontroluje ciosami oraz łokciami. Tylko kontroluje, bo jakichś prób poddań to u niego próżno szukać. Dlatego jego walki są nierzadko nudne jak flaki. W taki sposób załatwił Darrena Stewarta w marcu na gali Cage Warriors w Wielkiej Brytanii. Ta walka wlicza się do rekordu UFC, gdyż początkowo miała się odbyć na gali tejże federacji, ale koronawirus wymusił przeniesienie jej na tereny brytyjskie.
Po pokonaniu solidnego Stewarta, Fabiński powrócił do walki na UFC Fight Night we wrześniu. Zmierzył się tam ze specjalistą od poddań, Brazylijczykiem Andre Munizem. Taktykę Polak miał taką jak zawsze, ale Muniz pokazał mu iż nie z nim takie numery. Bo może i Fabiński obalił go, ale szybko pożałował, bo już w pierwszej rundzie musiał odklepać dźwignię na łokieć. I ta walka raczej dobrze „Rzeźnika” podsumowała. To jest zawodnik, który zapewne powalczy jeszcze trochę w UFC, ale z uwagi na swój nudny i pozbawiony umiejętności stójkowych styl, nie zrobi większej kariery. Może uda mu się kiedyś awansować do Top 15 średnich, ale to takie spore może. Bardziej widzę go w roli kogoś, kto wiele walk w UFC stoczy, ale żadnej bardzo istotnej.
Bilans walk w 2020 roku: 2 walki, 1 zwycięstwo, 1 porażka
Mateusz Gamrot (17-1) – upadasz po to, by wstać silniejszym
W tym roku stało się to, na co czekaliśmy od dawna. Absolutnie czołowy zawodnik wagi lekkiej w Europie, który zdominował federację KSW Mateusz Gamrot trafił do UFC. Z nieskazitelnym rekordem, już ogromnymi umiejętnościami i jeszcze większym potencjałem. Sam jarałem się na jego debiut jak dzieciak. Początkowo miał się zmierzyć z doświadczonym w UFC Magomedem Mustafaevem, ale na ok. dwa tygonie przed walką, jego rywal musiał się wycofać. Na zastępstwo wszedł Gruzin Guram Kutateladze, również debiutant w UFC. I niestety „Gamer” sensacyjnie swoją walkę przegrał. Przynajmniej według sędziów, bo co ciekawe w wywiadzie po walce, Kutateladze sam przyznał że to Polak powinien był wygrać. Werdykt może i dyskusyjne ale można go jakoś usprawiedliwić. Bowiem w parterze dominował Gamrot, był nawet bliski poddania. Jednak spora część walki miała miejsce w stójce, a tam to Gruzin był nieco lepszy. Decyzja mogła pójść w obie strony. Niestety poszła nie w tą w którą byśmy chcieli.
Ten falstart nie oznacza jednak, iż potencjał „Gamera” nie jest jednak aż tak duży. Myślę że on sam narzucił na siebie za dużą presję i wziął ten pojedynek za szybko, wszakże niecałe 2 miesiące po ostatniej walce dla KSW. Gamrot wciąż ma tylko 30 lat, jeszcze mnóstwo walk przed nim, a jego umiejętności zwłaszcza parterowe, pozwalają sądzić iż jeszcze da nam wiele radości. Nawet pomimo iż w kategorii lekkiej UFC, praktycznie całe Top 15 to nieprawdopodobni wręcz zawodnicy.
Bilans walk w UFC w 2020 roku: 1 walka, 1 porażka
Michał Oleksiejczuk (14-4) – bez parteru się nie da
Dla „Lorda” 2020 rok okazał się miejmy nadzieję bardzo ważny. Dlaczego? Ano dlatego, że w jego jedynej w tym roku walce wyszła jego największa wada. Absolutny brak umiejętności parterowych. W swoich dotychczasowych wygranych walkach w UFC, Oleksiejczuk nokautował swoich rywali w mniej niż dwie minuty. Niestety jednak ostatnie jego dwie walki, brutalnie pokazały jego defekty. W lutym tego roku zmierzył się z australijskim talentem Jimmy’m Crute. Zarówno Polak jak i jego rywal chcieli odbić się po porażkach (Oleksiejczuka we wrześniu 2019 roku poddał duszeniem doświadczony Ovince St. Preux). Niestety jednak „Lord” przegrał bardzo szybko, bowiem jego rywalowi niecałe 3,5 minuty zajęło sprowadzenie walki do parteru i poddanie Michała kimurą (brutalna dźwignia na rękę). Wszystko z dziecinną łatwością.
Oleksiejczuk ma dopiero 25 lat i większą część kariery przed sobą. Ale musi zdecydowanie poprawić swój parter, jeśli chce osiągnąć sukces w UFC. Bo na tym etapie, z takim jiu-jitsu nie ma co nawet myśleć o dostaniu się do czołówki. Jego następna walka zapewne będzie z kimś znacznie słabszym niż Crute, aby mógł się odbić, ale także aby mógł pokazać, że ma więcej niż tylko mocny cios. Bo siła w „łapie” to sporo. Ale takich braków w parterze nie przykryje nawet najmocniejszy cios. Obyśmy za jakiś czas powiedzieli, że porażka z Crutem wyszła mu na dobre. Tak będzie, jeśli wyciągnie odpowiednie wnioski.
Bilans walk w 2020 roku: 1 walka, 1 porażka
Marcin Tybura (21-6) – wielki powrót, wielkiego chłopa
Za Tyburą doprawdy znakomity rok, usłany wieloma zwycięstwami. Całe szczęście można powiedzieć, bowiem „Tybur” zaczynał rok w fatalnej pozycji. Był po 4 porażkach w 5 pojedynkach, z czego dwóch przez dość szybkie nokauty, a jego dyspozycja w tych walkach była wręcz koszmarna. UFC dało mu walkę ostatniej szansy w lutym z przeciętnym Mołdawianinem Sergeyem Spivakiem. Tybura wygrał ją bez większych kłopotów, dominując rywala w parterze. Podobnie sprawa miała się w lipcu, gdy Polak wypunktował doświadczonego Rosjanina Maxima Grishina. To nie były wielkie zwycięstwa, ale jakże potrzebne, by odbudować wiarę w siebie.
Najlepsze Marcin Tybura zostawił na końcówkę roku. W październiku stanął do boju z niezwykle doświadczonym w UFC Amerykaninem Benem Rothwellem, który w karierze mierzył się ze znakomitymi zawodnikami jak byli mistrzowie Andrei Arlovski czy Cain Velasquez. W tej walce wrócił prawdziwy Tybura. Ten który ma do zaoferowania nie tylko sporo w parterze, ale też w stójce. Może i Rothwell to już 39-latek. Nie jest zbyt szybki, lecz wciąż bitny oraz wytrzymały. Polak poszedł z nim na wymianę, w której był ewidentnie lepszy. Nie znokautował, ale wygrał w bardzo dobrym stylu.
Jeszcze lepiej wypadł w starciu, które miejsce miało kilka dni temu, a dokładniej w sobotę 19 grudnia. Jego rywalem był Greg Hardy, zawodnik z bardzo mocnym uderzeniem, którego można jednak pokonać w prosty sposób. Przetrwaj pierwszą rundę, to wygrasz kolejne, chyba że triumfujesz przed czasem. I tak zrobił Tybura. Dał się Hardy’emu wystrzelać w pierwszej rundzie, a gdy ten 120 kilogramowy kloc, jakim były futbolista jest, siadł kondycyjnie, w drugiej rundzie „Tybur” przewrócił go i z łatwością rozbił w parterze, odnosząc pierwsze od ponad 3 lat zwycięstwo przed czasem.
Cztery walk, cztery zwycięstwa. To był rok Tybury, zwieńczony awansem na 15 miejsce w rankingu UFC. Co przed nim? Zapewne walka z kimś wyżej sklasyfikowanym. Chętnie zobaczyłbym go w starciu z niesamowicie doświadczonym Alexeyem Oleinikiem (nr 10 w rankingu), czy Waltem Harrisem (nr 12). Czy Marcina stać na więcej niż Top 15? Jeszcze kilka miesięcy temu powiedziałbym że nie i to z przekonaniem. Ale teraz powiem tak, nie widzę go kiedykolwiek w walce o pas, ale do Top 10 może wskoczyć, a może nawet zakręcić koło Top 5, bo akurat waga ciężka nie jest najmocniej obsadzona w UFC.
Bilans walk w 2020 roku: 4 walki, 4 zwycięstwa
مارشين تيبورا يهزم غريغ هاردي بالضربة الفنية القاضية في الجولة الثانية .. #UFCVegas17 pic.twitter.com/W35OUVyf22
— UFC Arab (@UFC_Arabs) December 20, 2020
Marcin Prachnio (13-5) i Oskar Piechota (11-4-1) – niestety, ale z tej mąki chleba nie będzie
Nie będę rozbijał ich na dwa akapity, bo sytuacja u obu jest podobna. Podobna, czyli bardzo zła. Prachnio powrócił do oktagonu po dwóch latach, gdyż swoje dwie pierwsze walki w UFC przegrał przez nokaut w pierwszej rundzie. Niestety pojedynek z Mike Rodriguezem również skończył znokautowany, także w pierwszej rundzie. Dlatego byłem wielce zaskoczony, gdy się dowiedziałem że UFC da mu jeszcze szansę i to na gali UFC 257 w styczniu 2021 roku. Jego rywalem będzie Khalil Ronutree, czyli dość przeciętny Amerykanin, ale z mocnym ciosem. Szanse Prachnio na zwycięstwo? Zawsze jakieś są, ale według mnie bardzo marne.
Kolejnej walki może nie dostać już Oskar Piechota. On przegrał ostatnie cztery pojedynki, dwa przez poddanie i dwa przez nokaut. W każdej zaprezentował się fatalnie. W jedynym pojedynku w tym roku pokonał go Marc-Andre Barriault (ze wcześniejszym bilansem 0 zwycięstw i 3 porażek w UFC), ale jak się potem okazało, wpadł na dopingu i wynik walki zmieniono na no-contest (nieodbyta). Czy to coś zmienia? Niby mógłby w związku z tym jeszcze dostać szansę. Ale progresu u niego nie ma od prawie 3 lat i biorąc pod uwagę nadchodzące zwolnienia na koniec roku, będzie to dziwne jeśli na liście „do odstrzału” nie znajdzie się Piechota.
Autor: Bartosz Królikowski
Zdjęcie: Instagram