Bridgertonowie- Plotkara dziewiętnastego wieku
Blichtr, wielkie suknie, gorsety, faceci w podkolanówkach, wyższe sfery dziewiętnastowiecznej Anglii i… skandale! Brzmi jak Plotkara 200 lat wcześniej? Tak miało być, a czy było? Czyli słów kilka o serialu Bridgertonowie.
Powiedzcie, że Plotkara to również i wasza guilty pleasure. Książki łyknęłam w losowej kolejności, nawet bardzo mi to nie przeszkadzało. Serial obejrzałam już kilka razy, przez co wciąż trudno mi uwierzyć, że Blake Lively w rzeczywistości nie jest Sereną Van der Woodsen. Jakaż była moja ekscytacja kiedy dowiedziałam się, że studio Shondy Rhimes (scenarzystki i producentki Chirurgów) szykuje dla Netflixa serialową adaptację książki Mój Książę Julii Quinn. Czyli londyńską przygodę niczym tę z plotkarskiego Upper East Side.
Ta powieść ma poziom raczej serii harlequinów niż literatury wysokich lotów, ale zawiera w sobie wszystko to, co Plotkara, z tym, że dwa wieki wstecz. To wszystko, czyli? Jest socjeta, bywanie na salonach, wyimaginowane problemy, tak zupełnie absurdalne dla przeciętnego człowieka, zawiłości relacji międzyludzkich, no i skandale! Afery i aferki relacjonowane przez tajemniczą Lady Whistledown, czyli serialową rebeliantkę, autorkę portalu plotkarskiego na papierze.
Netflix podarował nam te 8 odcinków w idealnym momencie, już lekko najedzeni, ale jeszcze z siłą na serialowe przekąski. 25 grudnia, nie dało się inaczej, należało odbyć nocny binge watching i sprawdzić czy warto było robić tyle szumu. Przed odpaleniem serialu dobrze byłoby uświadomić sobie, że powieść została napisana w lekkim, żartobliwym tonie, raczej nie miała na celu nieść za sobą wartości historycznej, a rozrywkową, więc w serialu również nastawiałam się na poziom zarwać noc, zobaczyć, zapomnieć. Jeśli sugerujecie się kostiumami i liczycie na poziom merytoryczny The Crown, to… po prostu włączcie sobie The Crown.
Akcja serialu rozgrywa się w sezonie letnim, 1813 roku w Londynie. Cała fabuła kręci się wokół tytułowej rodziny Bridgertone. Lady Violet (Ruth Gemmel) stara się wydać za mąż swoją córkę- debiutantkę Daphne (Phoebe Dynevor). Dziewczyna jest śliczna, całkiem bystra i okrzesana, dobrze odnajdująca się w skomplikowanym świecie salonowych konwenansów, misja mąż na pozór wydawałaby się prostą do zrealizowania. Nic bardziej mylnego! Bo w innym wypadku, co oglądalibyśmy przez pozostałe siedem odcinków?
Mamy więc brata, sabotującego uczucia Daphne, mamy, wspomnianą wcześniej, tajemniczą Lady Whistledown, która swoimi publikacjami zagraża dobremu imieniu tytułowej rodziny, wreszcie, przystojnego bad boy’a, księcia Simona. Niesamowicie urodziwy Książę Simon (Rege–Jean Page), początkowo, robi wrażenie osobliwego, rozkapryszonego chłopca z rozdwojeniem jaźni, do tego uwikłanego w dość dziwaczne obietnice złożone w przeszłości, więcej nie mogę zdradzić, trzeba zobaczyć.
Na próżno szukać w serialu wierności historii, jednak dla estetów będzie przyjemny w odbiorze, są ładne suknie, piękne posiadłości, przyjemna muzyka, klejnoty i kwiaty w soczystych kolorach. Poziom emocji w serialu określiłabym jako constans, z małymi przerwami na wybuchy, pamiętajmy, że to XIX wiek i nazbyt żywe czy energiczne wyrażanie swojego zdania raczej nie było mile widziane. Mamy za to dość dużo, tak zwanych, problemów z kupra i oczywiście to, co w kinie klasy N być musi. Czyli: udawanie, że rasa nie ma znaczenia i na nic nie wpływa (w XIX wieku), traktowane po macoszemu kwestie emancypacji kobiet, żeby było zaliczone, odhaczone. No i oczywiście, uwypuklone do niemożliwości, aspekty związane z drugorzędną rolą kobiet w społeczeństwie, uciemiężeniem, służbie mężczyźnie.
Na koniec dowiadujemy się kto jest tą okrutną Lady Whistledown, o której niektórzy mawiają, że jest ewenemetem i głosem kobiet i absolutnie nie można jej uciszać. Ale nauczeni doświadczeniem po Plotkarze, nie dajmy się wykiwać i zbić z tropu, w tych plotkarskich schematach nic nie jest takie, na jakie wygląda.
Chodzą słuchy, że zdjęcia do kolejnego sezonu rozpoczną się w marcu przyszłego roku, choć Netflix nie potwierdził oficjalnie tej informacji. Jednak 94% pozytywnych opinii na Rotten Tomatoes daje dobre prognozy na przyszłość. Do sedna: tak, obejrzę kolejny sezon! Przy takich produkcjach do seansu podchodzę z dewizą niczego nie oczekuj, wszystkiego się spodziewaj. I to doskonale się sprawdza, daję się pozytywnie zaskoczyć i szukam przyjemnostek. Prócz mdłej postaci głównej bohaterki i szóstego odcinka, który był iście XIX-wiecznym soft porno, dałam się wciągnąć w ten śmieszny świat ściśniętej talii i niewinnych kobiet, oraz mężczyzn, regularnie odwiedzających rynsztokowe domy publiczne, a jednocześnie, jak na paniczów przystało, własną piersią broniących honoru dam.
Na koniec warto zwrócić uwagę na muzykę, w serialu wykorzystano współczesne utwory, aranżowane na styl muzyki klasycznej. Wiedząc to przed obejrzeniem- możecie spróbować pobawić się w Jaka to melodia. Vitamin Stringe Quartet , Kris Bower & Duomo zaaranżowali takie tytuły jak Girls like You, Bad Guy czy Wildest dream.
Odpowiadając na pytanie, które zawarłam na początku, czy Bridgertonowie to Plotkara 200 lat wcześniej? Chyba można tak powiedzieć, jednak w 2020 roku motyw tajemniczych plotek jest już schematem odtworzonym i niezbyt zaskakującym, co nie ujmuje nowej produkcji Netflixa. Uważam, że jest to doskonała propozycja na czas, w którym nie mamy potrzeby emocjonalnego masochizmu, a chcemy przyjemnie spędzić wieczór i trochę się wyluzować. Ten serial nie zmienia życia i raczej nie skłania do głębszych refleksji, a odrywa od codzienności, ale myślę, że właśnie po to powstał. Wiem, że podziały są już niemodne, jednak uważam, że to kobiety będą czerpać większą satysfakcję z oglądania serialu Bridgertone. Jestem po nim estetycznie spełniona.
Jeśli widzieliście- koniecznie dajcie mi znać co myślicie!
Autor: Karolina Augustyn
Zdjęcia: Instagram
Ten serial ma jednak coś wspólnego z „The Crown”, gabinet księcia Simona z żółtą tapetą, obrazami z końmi i marmurowym kominkiem to gabinet królowej Elżbiety z 3 i 4 sezonu „The Crown”. Ups 😉
Chociaż obrazy pozmieniane? 😀
Właśnie nie 😆