Podróżny iluzjon
Znacie to uczucie lekkiego podekscytowania tym, że już za moment wsiądziecie do maszyny na szynach i ruszycie w fascynująca podróż w meandry samego siebie, będziecie mieli okazję poznać wspaniałych ludzi, którzy tak jak wy, będą w podróży? Ja też nie.
Okazuje się w takich momentach, że ma się rozdwojenie jaźni, podwójną osobowość. I te osobliwe osobowości ciągle się przepychają, raz się ludzi kocha, raz nienawidzi. W środkach komunikacji poczuć się można jednocześnie jak aktor i widz. Da się obserwować towarzyszy, ich reakcje, są przecież całkiem bezbronni, siedząc obok. I odwrotnie, trzeba przyaktorzyć. Niejednemu egocentrykowi zdaje się, że skoro on patrzy, to inni również będą.
LOGISTYKA
Udało się wsiąść do pociągu, który nie był byle jaki, był jakiś. Ba, konkretny, dokładnie taki, jak opisano go na bilecie. Nikt tam tylko nie wspomniał ani słowem o tym, że jakakolwiek inna część ludzkości również zechce skorzystać z dobrodziejstw InterCity. Zaczęła się więc walka o przestrzeń, spacer wąskim korytarzem, chwała za odmówioną w odpowiednim momencie kremówkę, uf. Aspołeczna partycja osobowości rozradowała się na widok pustego przedziału. Czas podjąć decyzję o wyborze miejsca. Tyłem do kierunku jazdy, przodem? Jeśli przodem – będzie można oglądać nadchodzący świat, jeżeli nie – widokiem będzie przeszłość, to co już zostało za plecami, zapomniane. Wygrywa sentymentalizm, tyłem. Ta analiza, jak się później okazuje, nie ma sensu, trzeba zrobić przecież to, co napisano na bilecie.
Tyle pytań i obaw kotłuje się już na samym początku, co jeśli ktoś wsiądzie, będę chciała otworzyć kosz na śmieci, którego klapa się zatnie? Zupełnie jak ja, gdy myśli mam mądre i chcę je zwerbalizować, ale język zamiast w gębie czeka już na peronie, do którego nie prowadzą żadne schody. Droga do niego byłaby intelektualnym samobójstwem. I co, gdy zostanę z tym papierowym śmieciem w ręku, będę musiała pokazać współtowarzyszom podróży, że przegrałam tę walkę, i muszę wynająć owemu odpadowi miejsce w kieszeni spodni, do samego końca trasy. To przecież takie istotne w dalszej ocenie. Wydaje mi się, że kogoś to obejdzie, a bardziej dobija fakt, że jestem w swojej pułapce. Chciałoby się być perfekcyjnym, a jak to zrobić, gdy dopada zmowa rzeczy martwych. Co najmniej jakbym kogoś w tym przedziale miała interesować.
OKOP
Czas na zbudowanie fortecy. Na przyokiennym, niezbyt stabilnym, stoliku rozkładam co następuje: komputer, do którego podłączam słuchawki, na klawiaturze kładę telefon, już nie ma dla niego miejsca obok. Na kolanach otwieram książkę, na nosie lądują okulary z ciemnymi szkłami. Udaję sama przed sobą, że chociaż na jednym z tych bodźców skupię się w stu procentach. Za oknem telewizor, polskie National Geographic, rzepaki, ziemniaki, przejazdy kolejowe. A obok nich te zabawne domy, o których rozmyśla się, kim są ci ludzie, którzy w nich mieszkają i otwierają szlabany? I myśli takie, że ta praca to chyba życiowy szlaban na swobodę.
TOWARZYSZ
Przez chwilę jest idyllicznie, idealnie, cicho, słychać tylko stukot kół i szumiąco-szalejący wiatr zza uchylonego nieśmiało okna. Nadszedł jednak niszczyciel spokoju i dobrej zabawy. On, olfaktoryczna bomba. Koktajl niezbyt wyszukanego, ziołowego alkoholu i perfum kupionych w kiosku, u pani, która doskonale odnajduje się w mikrych, ograniczonych przestrzeniach. Z jednej strony to wybawca, jego zachowanie jest tak absurdalne, że każdy kolejny pasażer nawet nie zwróci na mnie uwagi. Jesteśmy na siebie skazani przez kilka kolejnych godzin, Co PKP wykupionym miejscem złączyło, człowiek nie jest w stanie rozdzielić…
Czy wybór miejsca był odpowiedni? Gdybym jednak usiadła przodem do kierunku jazdy, nic by to nie dało, on też chciał oglądać świat za szybą, usiadłby naprzeciwko, tak czy siak musielibyśmy obrzucać się badawczymi spojrzeniami. Rozsiadł się, umościł, kurtuazyjnie przywitał, oczywiście nie podarował sobie zadania kilku pytań, dokąd, do kogo, na którą, po co? Destynacja podobna, cel różny, jedzie do syna, dobrze, niechaj tak się stanie, ale proszę, daj pan spokój, panie szanowny.
Uszy zatkane słuchawkami, oczy zakryte okularami, umysł pochłonięty książką, nie dało się już bardziej ukryć, zakładałam, że będzie to jasna sugestia: nie odzywać się, nie patrzeć w moją stronę. Okazuje się, że kompan należy do kinetyków. Stuk, stuk, czuję jego buta na mojej podeszwie, miarowo uderzającego w lewą stopę. Wszystko w porządku? Odpowiadam, że tak, że czytam. Kompan rzuca troskliwe AHA. Po kilku minutach sytuacja się powtarza. Wspaniały, troskliwy człowiek.
RYS PSYCHOLOGICZNY
W tym swoim absurdzie był niesamowicie kulturalny. Kiedy uznał, że nadchodzi kolejna tura na słodkie chwile z cierpkim trunkiem, zdejmował walizkę ze stelażu nad jego głową, wyjmował butelkę wódki i butelkę perfum. Na litość boską, że też one mu się nieopatrznie nie pomyliły. Wkładał je do wewnętrznej kieszeni marynarki, bo tak, był elegancki, i udawał się w ustronne miejsce, spędzić cudowne sam na sam, dokonać czynu zabronionego w czterech ścianach mknącej po szynach toalety.
Zawsze wracał. Wypachniony. Wstawiony. Wstawiony coraz mocniej w ramy, którymi go oceniałam. W podróży sobie na to pozwalam, na krótką analizę osobowości na podstawie przedziałowego rzutu okiem. Przestrzeń powoli się zapełniała, mój towarzysz zwiększał częstotliwość wycieczek do miejsca, gdzie i on chadzał piechotą. Znów wracał, odczłowieczony i wyjałowiony o kolejne promile świadomości. Wymieniamy się z resztą załogi lekko zażenowanymi spojrzeniami, jak na słabym filmie w kinie. Nie, jak na słabym filmie, który obsługa włączyła w samolocie. Stamtąd nie ma gdzie uciec. Dobrze, jest gdzie, ale jeśli się to zrobi to kolejny, i jednocześnie ostatni, film, który się zobaczy będzie nosił tytuł przeleciało mi całe życie przed oczami.
GĘSTY MROK
Tak liczyłam na ciszę, spokój i delikatny, monotematyczny monolog płynący z głośników. Monolog pana, który nader często wspomina o następnej stacji i serdecznych podziękowaniach za wspólną podróż. Nadchodzi czas, gdzie ciemność spowija świat, otula nas wszystkich, pozostawia w lekkim marazmie i z na wpółprzymkniętymi powiekami. Mój bohater kapituluje, odpływa, oddaje się w przytulne ramiona snu.
Odetchnęliśmy z ulgą, nie ukrywam tego. Miarowe chrapanie współgrało ze stukotem kół na torach, wątłe kończyny rozpanoszyły się po całej części wspólnej. Naszym bohaterem targały nocne mary. Burczał coś pod nosem, początkowo całkiem nieszkodliwe, dopóki nie celował tymi sennymi słowami w ludzi, którzy siedzieli obok niego. Przesuń się, grubasko – przez zamknięte oczy rzucił w stronę kobiety, która zajmowała miejsce po jego prawej stronie. Cedził wulgaryzmy, straszliwe frazy z najgłębszych zakątków jego nieświadomości. Oj, było to przeciekawe i przerażające, miotało nim na prawo i lewo, prowadził jakiś destrukcyjny dialog wewnętrzny.
SYNDROM SZTOKHOLMSKI
W nas, towarzyszach, nastąpił etap akceptacji, obserwowaliśmy to jak dziwny spektakl, w naszych głowach powstawało niesamowite dzieło sztuki abstrakcyjnej. Absurdalnej też. Po jakimś czasie rozdzwonił się telefon naszego aktora. Halo, synuś? Za chwilkę wysiadam, kocham cię – co to za niespodziewana zmiana frontu i osobowości? Sam chyba pogubił się w tożsamościach, szybko się wyprostował, otrzepał z resztek koszmarów, zutylizował pozostałości trunkowej podróży, zdjął walizkę, założył kurtkę. Po czym wstał. Pożegnał się i po prostu wyszedł. Zostawił nas z tym niedokończonym spektaklem, niespodziewanie, ostro ucinając proces naszej fascynacji. Wrócił do realnego życia, w którym był eleganckim panem w średnim wieku. Porzucając za sobą charakter grubiańskiego fascynata taniej wódki.
SMUTEK I TĘSKNOTA
Zostawił po sobie tylko ślady onirycznego świata podróżnych zawiłości ludzkiego umysłu. Pomimo uprzednich zapewnień o potrzebie ciszy i spokoju ciekawy był to festiwal meandrów umysłu, który spłatał figle naszemu towarzyszowi z miejsca przodem do kierunku jazdy. Spokojnie, powoli, do przodu, zostało czekać na kolejny seans, w kolejnym wagonie, przedziale, kiedyś, w drodze dokądś. Zostało teraz wysiąść i porzucić pociągową część człowieczego serca. Czas wyjść, odrzucić rolę oceniającego obserwatora i znów zmieszać się z bezbarwny tłumem.
Autor: Karolina Augustyn
Zdjęcie: archiwum prywatne