Liga Mistrzów: kto znalazł się bliżej półfinału?
Dla wielu kibiców przerwa reprezentacyjna jest przerwą nieprzyjemną. Nie licząc meczów ukochanej reprezentacji, spotkania nie budzą aż tak wielkich emocji. Na szczęście, wszystko co dobre kiedyś wraca i to ze zdwojoną siłą. Oprócz najlepszych lig europejskich powróciła również ich królowa – Liga Mistrzów!
W tym tygodniu poznaliśmy potencjalnych półfinalistów, a przynajmniej wiemy, kto jest bliżej awansu. Na tym etapie margines błędów jest minimalny, bo nawet najsłabsze ogniwa z placu boju przodują w europejskiej hierarchii. Czy najlepsi z nich wytrzymali presję?
Szpitalne wojny
Spośród drużyn pozostałych na placu boju, Liverpool i Real mają największe problemy z kontuzjami. Wyjściowe jedenastki ze starcia z Madrytu mocno uwypukliły aktualne kłopoty kadrowe. Pary wystawionych środkowych defensorów na co dzień nie są ostoją swoich zespołów, a tym bardziej nie można nazwać ich murem nie do przejścia. Zarówno duet Nacho Fernandez – Eder Militao, jak i Nathaniel Philips – Ozan Kabak są opcjami awaryjnymi pod nieobecność takich tuzów jak Sergio Ramos czy Virgil van Dijk. Przed pojedynkiem w stolicy Hiszpanii wydawało się więc, że wygra ekipa, która popełni mniej błędów w obronie. Tak też było.
Królewscy wygrali 3:1, a pierwsze dwie strzelone bramki były wynikiem nieporadności defensorów The Reds. W sytuacji numer jeden, Toni Kroos, rozgrywający fantastyczne zawody, wykorzystał złe ustawienie stoperów i posłał idealne podanie do Viniciusa Juniora. Brazylijczyk nie słynie z chłodnej głowy w takich sytuacjach, ale w tamtym momencie zachował się niczym prawdziwy zastępca Cristiano Ronaldo. Najpierw popisał się świetnym przyjęciem futbolówki na klatkę piersiową, a następnie ze spokojem pokonał Alissona Beckera. W sytuacji numer dwa byliśmy świadkami kryminału w wykonaniu Trenta Alexandra-Arnolda. Młody Anglik zaliczył asystę – wyłożył piłkę wprost pod nogi Marco Asensio, a ten bezlitośnie wpakował ją do siatki. Nie zabrakło kontrowersji sędziowskich. Chwilę przed bramką na 2:0 Lucas Vázquez z impetem potraktował wbiegającego na czystą pozycję Sadio Mane, ale gwizdek sędziego milczał. Arbitrzy obsługujący system VAR nawet nie przyjrzeli się tej sytuacji. Było to o tyle kluczowe, gdyż Vazquez mógł wylecieć z boiska. Gorzkim pocieszeniem dla fanów Liverpoolu mogło być to, że Felix Brych popełniał fatalne decyzje na niekorzyść obu stron, ale fakty są takie, że Real Madryt stłamsił przyjezdnych z Anglii.
Mohamed Salah strzelił honorowego gola, jednak gospodarze nie dali się zastraszyć. Vinicius Junior podwyższył prowadzenie na 3:1, dzięki czemu umocnił szanse Królewskich na awans do półfinału. Sezon w wykonaniu zawodników Realu w pewnym momencie był już spisywany na straty, a tymczasem mają oni realne szansę na zgarnięcie dwóch tytułów. W rewanżu na Anfield będą faworytem, a i mistrzostwo Hiszpanii jest jeszcze realnym celem.
Real Madryt – Liverpool 3:1
Bramki: 27’ 65’ Vinicius Junior, 36’ Asensio – 51’ Salah
Niemiecka niespodzianka
Mecz Manchester City kontra Borussia Dortmund miał wyraźnego faworyta w postaci podopiecznych Pepa Guardioli. Hiszpański trener już od dekady czeka na triumf w Lidze Mistrzów i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że to może być TEN sezon. Zespół ma fantastyczny bilans zwycięstw, szeroka kadra znajduje się w niesamowitym gazie, a i kontuzje nie doskwierają kluczowym postaciom. Tak naprawdę w każdej edycji LM The Citizens są jednym z pretendentów do zgarnięcia trofeum, ale zawsze brakuje im symbolicznej kropki nad „i”. W najgorętszych momentach zawodziła mentalność i ten aspekt zmienił się w starciu na Etihad Stadium.
BVB zaskoczyła przeciwników i nie dała się zdominować. Absolutnie nie było to typowe spotkanie do jednej bramki. Obie drużyny chciały długo operować piłką, a na tak wysokim poziomie decydują najmniejsze detale i indywidualna klasa zawodników. Pomimo świetnej postawy drużynowej dortmundczyków, to City może pochwalić się większą piłkarską jakością. Prym w tej klasyfikacji wiedzie Kevin de Bruyne, mający największy udział w bramkach w tym sezonie (8 goli i 16 asyst). Belg zaktualizował swój dorobek, pokonując Marwina Hitza już w 19. minucie. Worek z bramkami miał zostać rozwiązany, ale BVB się nie załamała i kontynuowała walkę z pełnym zaangażowaniem. Ich starania przyniosły najlepszy możliwy efekt. W końcowej fazie spotkania Marco Reus po dwójkowej akcji z Erlingiem Haalandem znalazł się w sytuacji sam na sam z Edersonem i jak na kapitana przystało, nie zmarnował tak dogodnej okazji. Remis na angielskiej ziemi byłby nie lada niespodzianką, jednak Obywatele grali do końca. Sześć minut w piłce nożnej to cała wieczność. W przeciwieństwie do poprzednich sezonów, w których piłkarze Guardioli zawodzili w właśnie tego typu sytuacjach, tym razem nie stracili werwy walki. Tuż przed końcowym gwizdkiem młoda gwiazda zespołu, Phil Foden, przypieczętowała rezultat na 2:1. Nikt nie może być jednak niczego pewien. Jeśli Borussia zagra podobnie w następnym tygodniu, to nie można ich skreślać. Po wylosowaniu par 1/8 finału w oczach wielu odpadli z turnieju już przed wyjściem na murawę. Football rządzi się natomiast swoimi prawami.
Manchester City – Borussia Dortmund 2:1
Bramki: 19’ De Bruyne, 90’ Foden – 84’ Reus
Londyński minimalizm
Przed przerwą reprezentacyjną Chelsea nie mogła narzekać na wyniki losowania. The Blues trafili na FC Porto, które na papierze jest najsłabszą drużyną stawki. Nie można ich oczywiście lekceważyć, ale na tym etapie nie ma już słabych zespołów i trzeba zadowolić się najmniejszym złem. Po spotkaniach w eliminacjach do Mistrzostw Świata sprawy zaczęły się jednak komplikować. Dlaczego? Chelsea pod wodzą Thomasa Tuhela była niepokonana od czternastu spotkań, a na horyzoncie czekał West Bromwich Albion – kandydat na spadkowicza. Mało kto dawał im jakiekolwiek szanse, ale fantastyczna seria The Blues zakończyła się właśnie na nich. The Baggies wygrali aż 5:2, tak więc forma londyńskiej ekipy stała pod znakiem zapytania. Rozpoczęły się spekulacje, czy był to tylko wypadek przy pracy, czy może początek kryzysu. Obawy narastały jeszcze bardziej, spoglądając na formę Porto. Smoki ostatni raz przegrali w lidze pod koniec października, a o ich nieprzewidywalności na własnej skórze przekonał się Juventus.
Boisko zweryfikowało wszelkie niepewności. W pierwszej połowie Porto wypracowało znacznie więcej sytuacji bramkowych, podczas gdy ofensywa Chelsea tylko raz postraszyła pod polem karnym rywali. Raz, ale skutecznie. Przebłysk geniuszu Masona Mounta zakończył się trafieniem do siatki. Ofensywa The Blues nie funkcjonowała najlepiej. Timo Werner i Kai Havertz bali się własnych cieni. Trzeba było więc postawić na żelazną defensywę, a ta formacja nie zawodziła. Poziom skupienia obrońców mógł frustrować przeciwników. Między słupkami dobrze prezentował się też Eduard Mendy, który ustanowił klubowy rekord – osiem razy zachował czyste konto w Lidze Mistrzów. Wynik spotkania ustalił Ben Chilwell. Minimalizm w ataku i konsekwencja w szeregach defensywnych pozwoliła Chelsea na wywiezienie korzystnej zaliczki.
Niestety, pandemia spowodowała kolejny absurd. Mecz odbył się na Estadio Ramón Sánchez Pizjuán w Sewilli i rewanż również zostanie rozegrany na tym obiekcie. Zasada bramek na wyjeździe oczywiście obowiązuje nadal, a pierwszej potyczce Chelsea przystępowała do rywalizacji w roli gości, tak więc ich szanse na awans wzrastają jeszcze bardziej.
FC Porto – Chelsea 0:2
Bramki: 32’ Mount, 85’ Chilwell
Crème de la crème
Wygłodniałe apetyty kibiców zostały zaspokojone. Do powtórki zeszłorocznego finału doszło już w ćwierćfinale. Tym razem działo się znacznie więcej, a zawodnicy grali mniej zachowawczo. Jedno z lepszych spotkań w ciągu ostatnich kilku lat. Bayern Monachium kontra PSG, czyli widowisko z prawdziwego zdarzenia. Na Allianz Arenie padło aż pięć bramek, chociaż mogło być ich co najmniej dwa razy tyle. Zwyciężyli paryżanie, którzy ograli bawarczyków 3:2. Tak jak w starciu Porto-Chelsea, rezultat nie do końca odzwierciedlał przebieg rywalizacji.
Bayern przegrał, oddając łącznie 31 strzałów na bramkę Keylora Navasa. W porównaniu do sześciu prób zawodników PSG, ta liczba wywołuje wrażenie, ale budzi też niemałe obawy. Skuteczność piłkarzy niemieckiej drużyny wołała o pomstę do nieba. Świetna dyspozycja kostarykańskiego bramkarza była niepodważalna, jednak główny problem tkwił gdzie indziej. Gospodarzom brakowało strzelca wyborowego. Zwykle w tę rolę wciela się nie kto inny jak Robert Lewandowski. Niestety jak wszyscy dobrze wiemy, po spotkaniu z Andorą doznał on kontuzji i będzie niedostępny jeszcze przez kilkanaście dni. Co prawda jego zastępca – Eric Maxim Choupo-Moting – wpisał się na listę strzelców, ale w wielu sytuacjach brakowało mu snajperskiego szóstego zmysłu. Odpowiedzialność za grę wziął Thomas Muller, lecz nawet tak doświadczony zawodnik nie był w stanie doprowadzić zespołu do końcowej chwały. Po stronie gości największe zagrożenie siali Kylian Mbappe, który strzelił dwie bramki oraz Neymar i Angel Di Maria. Kiedy widzieli sposobność na przedostanie się w pole karne Manueala Neuera to natychmiastowo z tego korzystali. Nie potrzebowali wielu okazji, bo poziom ich skuteczności był imponujący. Niestabilna defensywa Bayernu ułatwiała im zadanie. Kto wie, jak ten mecz potoczyłby się z Robertem Lewandowskim w składzie. Napastnik w takiej formie niektóre sytuacje wykorzystuje wręcz z zamkniętymi oczami, a w środowe popołudnie nie narzekałby na brak szans. Jeśli jednak przyszłotygodniowy rewanż będzie trzymał zbliżony poziom do pierwszego starcia, to absencja Polaka będzie prawie niezauważalna, przynajmniej dla bezstronnych kibiców.
Bayern Monachium – PSG 2:3
Bramki: 37’ Choupo-Moting, 60’ Muller – 3’ 68’ Mbappe, 28’ Marquinhos
Autor: Miłosz Szade