„Uważaj, czego pragniesz” – recenzja „Wonder Woman 1984”

Wonder Woman króluje w panteonie kobiecych superbohaterek. Na kontynuację jej przygód czekano pomimo okoliczności niesprzyjających dla filmowców. Czy Patty Jenkins wyszła naprzeciw fanowskim oczekiwaniom? Wielbiciele Wonder Woman muszą uważać, czego pragną. Finalnie mogą dostać znacznie mniej.  

Patty Jenkins przenosi widza do zimnowojennej Ameryki lat 80. Diana Prince (Gal Gadot) prowadzi żywot superbohaterki pod przykrywką. Za dnia pracuje jako historyk sztuki i archeolog w waszyngtońskim muzeum Smithsonian, w nocy ratuje miasto i zmaga się z dojmującą samotnością. Wielkość tworzy dystans, w którego przełamaniu nie pomaga tęsknotza utraconą miłością – Steve’m Trevorem (Chris Pine). Wszystko zmienia się wraz z odkryciem tajemniczego kamienia badanego przez doktor gemmologii i zoologii – Barbarę Minervę (Kristen Wiig). Osobliwy artefakt rozbudza chciwość każdego, kto na niego spojrzy. Ma również specyficzną zdolność spełniania życzeń. Pytanie, co przyjdzie poświęcić w imię ich spełnienia.. 

Film nie wnosi nowych wartości do kina superbohaterskiego, raczej zawiera ich powtórzenie. Patty Jenkins nie proponuje też widzowi odkrywczo-feministycznego spojrzenia na temat. Największe supermoce Diany to świetny wygląd i umiejętność biegania w szpilkach. Swoimi działaniami realizuje kliszowy schemat superbohaterskiej kobiecości, czym – znając poprzednie przygody Diany – nie można być zaskoczonym. Szczególnie kliszowa wydaje się scena pojmania rabusiów w galerii handlowej. Wonder Woman wkracza do akcjiemanując stoickim spokojem. Do opryszków przemawia niskim, zblazowanym głosem, a ich pojmanie wieńczy hollywoodzkim uśmiechem rzuconym w stronę kibicującej jej małej dziewczynki. Niemniej, należy pochylić czoło przed fizycznymi wysiłkami Gadot. Przed zdjęciami trenowała aż dziewięć miesięcy, aby uzyskać siedemnaście funtów mięśni.  

Klimatu ani widu, ani słychu (wyjątkiem jest tu soundtrack). Akcja typowa dla kina superbohaterskiego zaczyna się dopiero po godzinie budowania ekspozycji. Nieoczekiwanie, Wonder Woman 1984 choć trochę broni się fabułą. Wątek kamienia życzeń jest ciekawszy i bardziej złożony, niż przygody Diany z pierwszej części. Na ekranie mamy do czynienia z interesującym, pełnokrwistym antagonistą. Maxwell Lord (Pedro Pascal) to postać z konkretnym rysem psychologicznym i motywacjami, które widz jest w stanie zrozumieć. Sam aktor wypadł fenomenalnie. Wcielając się w chciwego nafciarza, w niczym nie przypomina Oberyna Martella z Gry o tron czy agenta Penii z Narcosa. Kolejnym mocnym nazwiskiem jest tutaj Chris Pine, czyli filmowy Steve Trevor. Aktor wypadł przekonująco, okazując zachwyt i fascynację “futurystycznym” Waszyngtonem.  

Wonder Woman 1984 to kino superbohaterskie, które choć w minimalnym stopniu stara się widzowi coś przekazać. Nie jest to odezwa stricte feministyczna, za jaką chcieliby ją mieć niektórzy, lecz ogólnoludzka. Można mieć tylko prawdę. Reszta jest iluzją, a każde życzenie ma swoją cenę. Film można obejrzeć w ramach odreagowania. Fani przygód superbohaterów nie będą jednak stratni, jeżeli nie zdecydują się na seans. Może lepiej sięgnąć po Ligę Sprawiedliwości Zacka Snydera 


Autor: Kaja Folga 

Zdjęcie: Flickr.com

Kaja Folga

Studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Wrocławskim. Czarownica od strony matki. Tropicielka magii na co dzień i grzesznych przyjemności popkultury. Wielbicielka literatury pięknej, szczególnie japońskiej i rosyjskiej. Dla "Nowego" pisze o smaczkach z rzeczywistości, z dystansem, przymrużeniem oka i kotem na kolanach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *