Bardzo się bałam
„Kiedy nic się nie dzieje, to czujność trochę usypia. Myślałam, że jak już trzeba przez to przejść, to na spokojnie, przecież jestem zdrowa, młoda, nie palę papierosów – co mi się może stać?” – rozmowa z Anetą, która w październiku zachorowała na COVID-19.
Wiesz, kiedy mogłaś się zarazić?
Dużo osób pyta mnie o to, ale ciężko powiedzieć, bo we Wrocławiu już jest taka skala zarażeń, że tak naprawdę wszędzie mogłam to złapać. Mogłam się zarazić w pracy – bo jak się później okazało, parę osób też jest chorych. Mogłam się też zarazić na zajęciach tanecznych, ponieważ to było właściwie jedyne miejsce, w którym przebywałam bez maseczki blisko innych. To jest najbardziej prawdopodobne, ale trudno mi jednoznacznie stwierdzić.
Czyli pracowałaś stacjonarnie, a nie zdalnie?
Tak, ale większość czasu spędzałam w swoim biurze, nie siedziałam z innymi osobami. Wyjątkiem były takie posiedzenia zarządu, podczas których spotykamy się w gronie kierowników na dwie godziny w sali konferencyjnej. Wtedy niby siedzieliśmy w odstępach, ale jednak też bez maseczek, więc jakieś ryzyko zarażenia teoretycznie było.
W którym momencie pomyślałaś, że rzeczywiście możesz być chora?
Chyba dopiero kiedy zobaczyłam wynik testu. Oczywiście od momentu mojego chorowania do odebrania wyniku upłynęło kilka dni, ale wydało mi się tak kompletnie nieprawdopodobne, że to właśnie TO. Nie widziałam typowych objawów – cały czas miałam węch i smak, prawie w ogóle nie kaszlałam, więc myślałam, że to pewnie jakaś infekcja jesienna. Oczywiście gdzieś po głowie krążyła taka myśl, że to może koronawirus, bo takie mamy czasy. Jednak wszystko kładłam na karb przemęczenia organizmu i jakiegoś wirusa, ale nie tego. Dopiero kiedy zobaczyłam test powiedziałam „o kurczę!”.
Test został zlecony czy zrobiłaś go „na życzenie”?
Test został zlecony przez mojego szefa, ponieważ zaczęłam czuć się źle w niedzielę – ścięło mnie z nóg, bolał mnie każdy miesień – ale pomyślałam, że może przejdzie i zobaczymy, co będzie następnego dnia. W poniedziałek dostałam gorączki i to już wydało mi się trochę niepokojące, więc powiadomiłam szefa, że we wtorek do pracy raczej nie przyjdę. Wolałam zostać w domu i pracować w home office, póki nie poczuję się lepiej. Szef jak to usłyszał, to od razu wysłał mnie na test. Poza tym, miałam wcześniej kontakt z innymi pracownikami, którzy byli już umówieni na spotkania z klientami, więc szef chciał zapobiec kolejnym zakażeniom.
Jak wyglądał test? Gdzie go robiłaś?
Test robiłam w punkcie mobilnym na Stadionie Miejskim we Wrocławiu. Czekałam w kolejce aut jakąś godzinę, ale przeczytałam wcześniej, jak się do tego przygotować i wypełniłam w domu taki specjalny arkusz ze swoimi danymi, więc o tyle było szybciej. Większość robi to dopiero na miejscu, co przedłuża kolejkę. Pani pobrała mi wymaz z gardła i zapłaciłam za wszystko.
Ile kosztuje taka „przyjemność”?
Ja zapłaciłam 500 złotych, ale to różnie bywa we Wrocławiu w zależności od punktu. Tak od 400 do 500 złotych. Moja firma na szczęście pokryła ten koszt.
Wymaz był z gardła? Myślałam, że zawsze robią go z nosa.
Na szczęście z gardła. To różnie się odbywa i bardzo nie chciałam mieć tego z nosa, bo słyszałam, że są bardzo nieprzyjemne. Nie powiem żeby ten z gardła był specjalnie komfortowy.
Kiedy przyszedł wynik?
Dokładnie po czterech dniach roboczych.
Jak przyjęłaś tę informację?
Zamarłam. To był dla mnie totalny szok, ponieważ tak jak mówiłam wcześniej, nie sądziłam, że to może być covid. Zaraz po tym przyszedł strach, bo wszyscy widzimy w mediach, co się dzieje i jak bardzo ten wirus może być niebezpieczny. Okropnie się bałam. Nie ukrywam, że wcześniej podchodziłam do tego bardzo lekceważąco, zupełnie inaczej niż na początku. Zaraz po tym, kiedy wybuchła pandemia, zamknęliśmy się z rodziną w domu, nie chcieliśmy się spotykać nawet z najbliższymi. Wtedy panicznie baliśmy się tego zarażenia, ale z czasem ten lęk mocno osłabł. Nikt z mojej rodziny i znajomych nie chorował, więc pomyślałam w końcu: „kurczę, może to jednak jakaś ściema z tym wirusem”. Kiedy nic się nie dzieje, to czujność trochę usypia. Myślałam, że jak już trzeba przez to przejść to na spokojnie, przecież jestem zdrowa, młoda, nie palę papierosów – co mi się może stać?
Kiedy objawy zaczęły się nasilać?
Wszystko działo się bardzo szybko. Gorączka utrzymywała się jakieś osiem dni i to była temperatura od około 38 do ponad 39 stopni. Do tego dochodziły okropne bóle głowy nie do wytrzymania i totalny odpływ mocy. Nie miałam siły wstać z łóżka, nie wyobrażałam sobie żadnego wysiłku. Oczy mnie piekły, łzawiły. To jeszcze dało się przeżyć, ale najgorsze przyszło po kilku dniach, kiedy pojawiły się duszności. To był hardcore. Wstałam rano i poczułam, że nie oddycham swobodnie. Oddech był płytszy, musiałam go częściej nabierać. Najgorsze ataki przychodziły wieczorem. To były takie kilkuminutowe napady i z dnia na dzień nasilały się. Takie uczucie jakby ktoś stanął butem na klatce piersiowej i przyciskał ją do podłogi. Po prostu odcina tlen, jakby ktoś cię dusił. Wpadasz w panikę. Próbujesz oddychać, ale żadne powietrze nie przybywa. W takich chwilach wybiegałam na dwór, mąż nakrywał mnie szybko kołdrą żebym nie zmarzła, a ja stałam i płakałam, bo bałam się, że się uduszę. Po kilku minutach to świeże powietrze rzeczywiście przynosiło ulgę i mogłam znowu oddychać.
Pamiętasz taki najgorszy moment?
To było dzień przed moimi urodzinami. Podczas tego napadu mąż już stał z telefonem gotowy dzwonić po pogotowie, bo wydawało nam się, że więcej nie wytrzymam. Po tym ataku spałam czternaście godzin. Byłam tak wycieńczona, że organizm chyba sam potrzebował tego snu.
I później zaczęło się poprawiać?
Tak. Po tej nocy nabrałam powietrza i stwierdziłam, że dużo lepiej oddycham. Z dnia na dzień było coraz lepiej, minęła gorączka i bóle głowy, objawy powolutku ustępowały oprócz tej niemocy. Organizm chyba jest tak wymęczony tym wirusem, że do tej pory bardzo szybko się męczę przy każdej najmniejszej aktywności. Poszłam do ogrodu bawić się z dziećmi, cztery razy pohuśtałam córkę na huśtawce i już musiałam wracać, bo pojawiła się zadyszka, poty i drżenie mięśni. Wchodzenie po schodach na piętro nigdy nie sprawiało mi najmniejszego problemu, a wtedy było jak wejście na Mount Everest.
Jak teraz się czujesz?
Z dnia na dzień wraca mi energia, ale mimo tego, że od zachorowania minął prawie miesiąc, jeszcze czuję się osłabiona. Ostatnio rozmawiałam z lekarką i mówiła, że definiuje się coś takiego jak długi covid, czyli organizm potrzebuje dużo więcej czasu na dojście do formy sprzed zachorowania i taka rehabilitacja może trwać nawet do 12 tygodni. Cierpliwie czekam.
W momencie, kiedy miałaś te najgorsze duszności udało się wam dostać do szpitala?
Nie próbowaliśmy dostać się do szpitala, ponieważ panicznie się tego bałam. Przez te medialne obrazki szpital kojarzył mi się z umieralnią. Bałam się, że jak tam trafię, to już nie wyjdę. Starałam się przetrzymać to w domu za wszelką cenę. Dzwoniłam do lekarza od razu, kiedy dostałam gorączki, ale pani doktor niewiele mogła mi pomóc. Powiedziała, że jedyne, co mi może doradzić, to ibuprofen na zbicie gorączki i tyle.
Podała jakieś rady, jak zapobiegać tej chorobie?
Nie do końca. Czułam, że ona też jest przerażona, bo to dla niej jednak coś nowego. Później dowiedziałam się, że bardzo pomagają witamina C i D, więc zażywałam. Po covidzie bardzo często występuje anemia, więc mąż zaczął też kisić zakwas z buraka, bo to pomaga na takie sprawy. Raczej sama szukałam pomocy i informacji od znajomych.
Wszystkie osoby, które są w domu miały nałożoną kwarantannę?
To jest tak, że osoba chora ma nałożoną izolację, a osoby, które miały z nią bezpośredni kontakt kwarantannę. Ona trwała dłużej od mojej izolacji, bo nie wiadomo kiedy ktoś może się zarazić będąc ze mną w domu, choroba może rozwinąć się trochę później. Miałam nałożoną izolację do 9 listopada, a moja rodzina kwarantannę do 19. Później pani doktor przedłużyła mi ten okres, bo to jest tak, że póki wszystkie objawy nie znikną to jak najdłużej trzeba się izolować.
W domu izolowałaś się przed członkami rodziny?
Niestety nie jest to u mnie w domu możliwe. Wychodziłam z założenia, że gdyby ktoś miał się zarazić to już dawno do tego doszło, bo od pierwszych objawów do izolacji minął już tydzień. Poza tym, mam trójkę małych dzieci i nie wyobrażałam sobie, że zamknę się na dwa tygodnie i dzieci nie będą mogły mnie zobaczyć czy ze mną porozmawiać.
Jak byliście sprawdzani? Czy rzeczywiście przebywacie w domu?
Różne instytucje nas sprawdzały. Sanepid spisał nasze dane, aby ustalić aktualne miejsce zamieszkania. Potem zadzwonił MOPS z pytaniem, czy nie potrzebujemy pomocy i czy ktoś może nam dowieźć zakupy. To było bardzo miłe, bo przez jakiś tydzień czuliśmy się pozostawieni sami sobie i nie było odzewu z żadnej strony. Później była kontrola policji. Radiowóz przyjeżdżał co kilka dni, policjanci dzwonili do nas i prosili wszystkich domowników o podejście do okna. Oczywiście to były niezapowiedziane wizyty.
Pomyśleliście w którymś momencie, że ktoś w domu mógł zarazić się od ciebie?
Tak, to była myśl, która pojawiła się po otrzymaniu wyniku testu. Dzieci są bardzo małe i nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzą. Szczególnie najmłodsze – trzylatka, która od urodzenia ma wrodzony niedobór odporności i bardzo dużo choruje. O nią bałam się szczególnie, ponieważ zachorowała na coś kilka dni po mnie i było duże ryzyko, że to właśnie covid. Została skierowana przez lekarza na test. Wyszedł ujemny, ale do końca nie byliśmy pewni, czy na pewno to nie jest ten wirus. Lekarka powiedziała mi, że u dzieci to bywa różnie, bo przeciwciała nie zawsze u nich na teście wychodzą.
Jak wygląda test u takiego maluszka?
Dokładnie tak samo. Też miała wymaz z gardła, nie z nosa. Nie byłam z nią przy tym, bo już miałam izolację, ale mąż dostał zwolnienie z kwarantanny na czas dojazdu do punktu. Musieli pojechać do Oleśnicy, bo tam był najszybszy termin. Obdzwoniliśmy cały Wrocław i wszędzie mówili, że trzeba czekać na test nawet do tygodnia, ponieważ tak w międzyczasie wzrosła skala zakażeń.
Jak to zniosła?
Super! Byłam pełna obaw, bo zupełnie nie wyobrażałam sobie takiego nieprzyjemnego testu u małego dziecka, ale ona była po prostu zaciekawiona tym wszystkim i tymi kosmicznymi kombinezonami. Jej to wydało się atrakcyjne, a po takim długim czasie w domu każde wyjście na świat to rozrywka.
Czyli teraz jest już lepiej i kończysz izolację?
Tak. Ja już zostałam wypuszczona na wolność, ale moja rodzina jeszcze kilka dni „kwitnie” w domu na kwarantannie. Mąż jeszcze niedługo jedzie na test, więc mamy nadzieję, że nie wrócimy do punktu wyjścia. To znaczy, ja już nie będę musiała być na kwarantannie, bo lekarze wychodzą z założenia, że jeśli już przeszłam tego wirusa, to nie mogę zarazić się drugi raz w tak krótkim odstępie czasu. Teraz jestem chroniona przez własne przeciwciała na okres przynajmniej kilku miesięcy.
Planujesz oddać osocze?
Tak, zdecydowanie! Jestem honorowym krwiodawcą i po prostu mam taką potrzebę pomagania w ten sposób. Pani doktor też zachęcała mnie do tego, ale od niej dowiedziałam się, że można to zrobić dopiero po upływie 28 dni od wyniku testu lub 18 dni od zakończenia izolacji. Chodzi o to, że w tej chwili poziom przeciwciał w moim organizmie nie jest tak wysoki i wciąż rośnie, więc muszę jeszcze poczekać.
Będziesz musiała przejść drugi test żeby mieć pewność, że wyzdrowiałaś?
Nie, nic mi o tym nie wiadomo. Lekarze stwierdzają, że nie mogę tak szybko zachorować ponownie, jednak to nie znaczy, że nie złapię tego później. Koronawirus, jak każdy inny wirus, mutuje i po kilku miesiącach znów będę musiała uzbroić się we wszystkie możliwe środki ostrożności, bo może nas zaatakować zupełnie inny typ. Teraz będę na pewno bardziej uwać.
Rozmowa została przeprowadzona online ze względów bezpieczeństwa.
Autor: Julia Siepsiak
Zdjęcie: pixabay.com