Muzyczne katharsis – rozmowa z zespołem NØE
NØE (Nights of Eternal) to młody zespół ze Szczecinka, który nie idzie na kompromisy. Blackmetalowe riffy łączą z poezją, gotycką melodyjność z surowym wokalem. Na początku tworzyli bez wokalisty. Dopiero po jego dołączeniu zaczęli nabierać momentum; niedawno ukazał się ich drugi singiel, „Danse Macabre”.
Zagrali koncerty m.in. w Koszalinie, Słupsku i Szczecinku. W planach mają kontrakt z wytwórnią i wydanie płyty z materiałem, który dopracowywali od ponad roku i są już gotowi, żeby wyjść z nim w świat.
O tym, dlaczego zwlekają z wydaniem płyty, jak tworzą podczas pandemii, i skąd tak naprawdę bierze się mrok, opowiedzieli mi: Łukasz Wrzeszczyński-Siuda (wokal), Błażej Szymański (gitara), Patryk Żak (gitara rytmiczna) i Dawid Wachowski (perkusja).
– Nie da się ukryć, że gracie ciężką muzykę. Jednak mam wrażenie, że metal w Waszym wykonaniu łączy wiele gatunków i miesza różnorodne inspiracje; czy to wynika z Was samych czy raczej na przekór poglądowi, że metal musi być schematyczny?
Łukasz Wrzeszczyński-Siuda: Myślę, że oba te aspekty są dla nas ważne. Jasne, że dajemy pstryczek w nos takiemu myśleniu, że metal jest prosty. Każdy z nas jest fanem innego rodzaju muzyki metalowej czy też ogólnie innych gatunków. Stworzyliśmy mieszankę, żeby móc wrzucać do tego worka różnorodne rzeczy i bawić się ze strukturą gothic metalu, ale i wyrażać to, co my sami chcemy przynieść z zewnątrz. Dotykać różnych form, przeżyć i odzwierciedlać je w muzyce. Nawet jeśli w utworze jest 5 minut sieczki, musi być tam jakiś element, melodia, którą człowiek zapamiętuje i na której zahacza swoją uwagę.
Błażej Szymański: Ja myślę, że różne gatunki same do nas przychodzą podczas grania. Ale też podświadomie lubimy wprowadzać do muzyki kontrasty.
– Dzięki temu też nie da się Was zaszufladkować?
Błażej: Nawet gdyby nikt z nas nie słuchał danego gatunku muzyki, a spodobałby nam się z niej jakiś motyw, to nie mielibyśmy oporów, żeby go wykorzystać. Nie narzucamy sobie jednego formatu, tylko intuicyjnie dobieramy różne brzmienia i je łączymy. Nie zastanawiamy się nad tym podczas tworzenia; tak jak mówiłem, jest to bardzo intuicyjny proces.
– Czy macie takie wrażenie, że w Waszym zakresie brzmieniowym młode zespoły znikają wśród tych najbardziej popularnych kapel?
Łukasz: Jeszcze nie wiemy, jak to jest taplać się w show-biznesie, załatwiać kontrakty. Dopiero kiedy epidemia się uspokoi, będziemy mogli się zderzyć z potencjalną biurokracją…
Błażej: Jesteśmy na razie w początkowej fazie zespołu, jeździmy na mniejsze koncerty, do lokalnych miejsc…Chłopaki jeszcze nie znają mojej opinii, ale wydaje mi się, że to wynika z naszego lenistwa. Nigdy się nie mieliśmy takiego parcia, jak niektóre zespoły z naszej okolicy. Czy to źle? Nie wiem. Ja lubię żółwie tempo. Ma swoje zalety: możemy dopracować spokojnie muzykę, zanim ją wypuścimy. Bo jeśli popatrzę na to, z czym zaczynaliśmy, w październiku 2018r… Cholera jasna, nie chciałbym z tym wyjść na wielką scenę, bobym się po prostu wstydził. A teraz, gdy utwory przeszły proces mielenia się, dogrywania – w tym momencie mamy już kawał dobrego materiału.
Patryk Żak: To nie jest tak, że zostajemy stłumieni przez kapele, które są bardziej popularne. Trzeba po prostu trafić na dobrego odbiorcę.
Łukasz: Teraz się rozpędzamy. Pewnie to, czy łatwo jest się przebić przez szklany sufit, czy nie, będziemy mogli oceniać dopiero, jak dojdziemy do niego bliżej.
Błażej: Myślę, że najbliżej w 2021r będziemy mogli odpowiedzieć na to pytanie.
– Czy to dlatego, że w 2021 planujecie wydać płytę?
Dawid Wachowski: Tego sami nie wiemy. Chcielibyśmy ją faktycznie wydać jak najszybciej – materiał już jest.
Łukasz: Mamy na celowniku keyboardzistę, z którym będziemy pracować nad finalną formą materiału, nagramy demo i roześlemy wytwórniom. Zespoły muszą być promowane, my nie poradzimy sobie z tym sami; nie zamykamy się na pomoc zewnątrz, od instytucji kultury itd. W Szczecinku np. Samorządowa Agencja Promocji i Kultury wspiera (też finansowo) zespół Tequila Twist, w którym gra nasz perkusista, Dawid. Mamy nadzieję na odzew – jesteśmy gotowi wejść do studia i nagrywać płytę.
Patryk: Jak powiedział Kamil z Tequila Twist: trzeba pchać się wszędzie, nie patrzeć, czy ma się szansę, czy nie.
– Czyli szukacie wytwórni? Nie chcecie wydawać niezależnie?
Błażej: Nie chcemy naszej muzyki z niczego obierać. Zależy nam na jakości – nie możemy wypuścić na wpół obranego ziemniaka, bo to jest niejadalne. Kiedy dostawaliśmy pierwsze drafty naszego drugiego singla („Danse Macabre”), łapałem się za głowę. Bez organów brzmiał okropnie. Dopiero, kiedy wszystko zostało dopięte, byłem zadowolony z rezultatu.
– Jak epidemia na Was wpływa?
Łukasz: Podczas kwarantanny byliśmy uziemieni w Szczecinku i mogliśmy spotkać się na próbach. Oczywiście brakuje nam koncertów, ale ten czas jest bardzo wartościowy: na przemyślenie wielu spraw, na przegadanie planu działania.
Błażej: Dobrze, że mamy chwilę, żeby odsapnąć i po prostu razem posiedzieć. Bo w normalnym trybie, podczas roku akademickiego, kiedy każdy z nas studiuje w innym mieście – zwykle nie było na to czasu.
– Czy fakt, że na co dzień żyjecie w innym środowisku i mieście sprawia, że każdy z Was wnosi do zespołu coś innego, z zewnątrz?
Łukasz: Czasem wychodzi na jaw, że spędzamy ze sobą za mało czasu w porównaniu do innych kapel, które tutaj lokalnie działają. Myślę, że każdy faktycznie przynosi jakieś inspiracje ze środowiska, w jakim na co dzień żyje. Mamy też dzięki kontaktom w różnych miastach możliwość zahaczenia się przy trasie koncertowej, np. ja mogę rozejrzeć się za miejscem we Wrocławiu, Błażej w Szczecinie, Patryk ma dużą ekipę w Gdańsku.
Błażej: W Koszalinie dwa razy graliśmy z gdańskim zespołem Carnage i bardzo się polubiliśmy – na Trójmiasto mamy otwarte wrota.
– Na początku nie mieliście wokalisty – jak to się potem zmieniło i jak wpłynęło na Waszą muzykę?
Błażej: Z chłopakami graliśmy razem od paru miesięcy, ale kiedy latem dostaliśmy propozycje zagrania na festiwalu „W i Poza ekranem”, stwierdziłem, że trzeba szybko zebrać pełny skład. Szukaliśmy basisty i wokalisty. Łukasza poznałem przez dobrego kolegę, więc wiedziałem, że śpiewa, a raczej bardzo ładnie „drze mordę”. Byliśmy umówieni tylko na jeden koncert, ale kiedy stanęliśmy na scenie coś zaiskrzyło, pojawiła się chemia. Przewróciliśmy też razem talerz perkusyjny na – tak, to chyba brzdęk talerza obudził w nas miłość! Powiedzieliśmy sobie wtedy: zostajemy przy tym składzie.
– Wasze teksty, pomimo mrocznego klimatu, są bardzo eteryczne i poetyckie. Co było najpierw – tekst czy muzyka? I kto je pisze?
Łukasz: Ja piszę wszystkie teksty. W drugiej połowie „Danse Macabre” jest recytacja – to wiersz, który napisałem wiele lat temu i po prostu wplotłem go do muzyki, która powstała najpierw. W momencie, kiedy słyszę muzykę, od razu widzę obraz – jakąś projekcję umysłu, tworzę cały kadr, opisuję tę sytuację. Czasem są to rzeczy z mojego życia, czasem sytuacje totalnie abstrakcyjne, może nawet plany czy wewnętrzne impresje. I choć te dwa opublikowane single są z tej mroczniejszej szali naszej twórczości, to w pozostałych tekstach łapiemy się innych, bardzo różnych emocji. Na przykład utwór „Blackhaired Under Renascenced Moon” jest lovesongiem, ale z blackmetalową sieczką w środku. Pierwsze zwrotki do niego naskrobałem na wykładzie z systemów medialnych. A klimat chyba wychodzi bardzo naturalnie; zawsze jest nocno-eteryczno-spacerowy.
– W muzyce inspirujecie się też literaturą – tytuły mówią same za siebie: „Danse Macabre”, „Faust”…
Łukasz: „Mefisto” też mamy! Ja lubię poezję, zwłaszcza tą zakazaną (Charles Baudelaire, Arthur Rimbaud), Błażej czyta sporo horrorów, Dawid biografie i popularno-naukowe. Czytamy, oglądamy filmy: tworzymy z tego. Chłoniemy dźwięki i słowa, to wszystko sprawia, że możemy wyrazić siebie.
– Siebie, czyli ten mrok siedzi w Was?
Łukasz: Ale w tych tekstach jest też dużo nadziei! W „Danse Macabre” nie chodzi o dosłowny, ostatni taniec. Przychodzi moment, że uświadamiasz sobie, ile krzywd wyrządziłaś i ile krzywd zostało wyrządzonych tobie. Przychodzą wyrzuty sumienia, cały ciężar tego, co cię goniło. Nasze „Danse Macabre” jest momentem zmierzenia się z samoświadomością. Nam samym teksty też przynoszą katharsis. Jest w nich duża doza mierzenia się z własnymi problemami i udostępnienia takiej możliwości innym. W ramach danego gatunku muzyki (wśród fanów czy samych muzyków), wiele osób posiada podobny typ wrażliwości. Więc kiedy oferuję te testy, myślę także o innych osobach, które mogłyby iść przez jakikolwiek park, w jakąkolwiek porę roku – i czuć to samo co ja. Chcę, żeby słuchacz pomyślał „Tak! Czuję to tutaj, pod kośćmi!”, żeby mógł to uczucie przenieść jakoś do swojego życia, nawet jeśli jest zupełnie inne od mojego. To jest po prostu dialog.
-Macie za sobą już kilka koncertów w Szczecinku i Słupsku, jak ludzie reagują na Waszą muzykę?
Błażej: Moim zdaniem Polacy są bardzo mało wrażliwi na muzykę. Z doświadczenia widzę, że dużo ludzi przychodzących na koncerty młodych zespołów to lokalne pijaczki, które po prostu chcą się napić piwa. Ale mimo wszystko w tych sytuacjach zdarzy się człowiek, który podejdzie do nas po koncercie i powie, czy mu się podobało, pochwali. Brakuje mi w Polsce właśnie takiego zainteresowania sceną. Często bywam w Szwecji; tam ludzie bardzo chętnie chodzą na koncerty młodych zespołów, bo chcą usłyszeć coś nowego. U nas małe kapele nie wzbudzają takiego zainteresowania. I to jest strasznie smutne. A co do reakcji – emocje są zawsze, nieważne, czy gra raczkująca kapela, czy starzy wyjadacze.
Łukasz: Fakt faktem, że w pubach jest więcej chlania niż słuchania. Patrząc na pozytywy, nawet kiedy okropnie zagraliśmy nasz drugi koncert (byłem przeziębiony, zasmarkany, sepleniłem), dostaliśmy komplement od zespołu Betrayer, weteranów ciężkiego metalu; powiedzieli, że gdybyśmy grali 10 lub 20 lat temu, wyprzedawalibyśmy całe kluby. Teraz scena trochę zamarła.
Błażej: Wydaje mi się że niektórzy Polacy są w stanie wymienić swoją duszę za browar.
– Też się z tym spotkałam, ale mam wrażenie że coraz więcej ludzi przychodzi na koncerty faktycznie, żeby posłuchać muzyki i doświadczyć czegoś nowego, a alkohol chodzi wtedy na drugi plan.
Błażej: Myślę, że to faktycznie jest kwestia czasu. Ludzie zaczynają trochę więcej myśleć, a trochę mniej chrzanić. Może za jakieś 10 lat ludzie będą chcieli przychodzić i przeżywać koncerty również z tymi nowymi zespołami. Mam taką nadzieję i trzymam za to kciuki.
– Najbliższe plany, kiedy epidemia się uspokoi?
Błażej: Miała być trasa, przyszedł koronawirus. Czekamy na moment, kiedy rząd otworzy drogę i granie dla ludzi znowu będzie możliwe. Każdy z nas już czeka na tą trasę; chcemy po prostu grać. Rozkochać w sobie większe miasta i publiczność inną niż Koszalin.
Patryk: Duże miasta są dla nas konieczne, bo pochodzimy z miasteczka, gdzie metal znaczy satanista. Dostajemy różne komentarze; ludzie myślą, że na koncercie zapalimy świeczkę i będziemy się ciąć.
Błażej: Najgorsze jest to, że we własnym mieście nie możemy zrobić koncertu, bo po prostu nie istnieje miejsce, w którym moglibyśmy zagrać. Jest jeden klub, który oferuje muzykę na żywo, ale właściciel powiedział nam wyraźnie, że nie przyjmie metalu. Bo metalowcy demolują mu lokal.
– Czyli wizerunek „metala” odbiera trochę możliwości?
Łukasz: Nikogo w zespole nie skłaniamy do jakiegokolwiek wyglądu, przyczepiania sobie etykietki. Ja np. przyszedłem na jeden z naszych koncertów w swoim stroju halloweenowym, czyli w podartych szmatach. Wciąż szukam wizerunku, patrzę na makijaże, doczepy, stroje. Szukam tożsamości wizualnej u siebie. Bo tożsamość dźwiękową i muzyczną już mamy, ale myślę, że brakuje takiego elementu, żeby ludzie nas kojarzyli.
Błażej: Łukasz wyglądał wtedy jakby się wkręcił w maszynę do szycia, ale na scenie świetnie wpasował się w klimat. Nikt z nas nie czepia się o wygląd do momentu, gdy ktoś postanowi na scenę wyjść w dresie. To jest chyba właśnie ta otwartość – a w muzyce to działa dokładnie tak samo. Zostawiamy sobie pole do manewru. I wolność.
Tekst: Aleksandra Simla
Zdjęcia: dzięki uprzejmości zespołu oraz Marta Jaguścik z radia Elita-Cafe